Jedna mała prośba :). Każdego, kto czyta o życiu Sharlyn prosiłabym o napisanie komentarza. Dla was to mały wysiłek, a ja za to wiem, ile osób to czyta.
Z góry dziękuje.
Nie myślę, działam. Podbiegam do
Ethana i popycham go. Ten pada na ziemię.
- Mamo! Co się dzieje? - próbuję dotrzeć do matki, lecz ona nie odpowiada. Płaczę. Później szeroko otwiera oczy. Zanim zdążę się odwrócić, czuję narastający ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Powoli zwracam się do tyłu, i dostrzegam Ethana z resztkami wazonu w ręce. Nie bardzo dociera do mnie, co się stało. Stoję tak, podnosząc rękę ku mojej twarzy. Ocieram czoło, potem spoglądam na dłoń. Jest cała w krwi.
- To nie twoja sprawa, Shari – zaczyna mama łamiącym się głosem. Znam ją. W jej oczach widać cierpienie. - Idź się umyj, ja pogadam z Ethanem.
- Nie – odpowiadam. - Nie zostawię cię samej z tym psychopatą.
W głowie mi się kręci. Tracę coraz więcej krwi.
- Nie jestem psychopatą, mała zdziro! - krzyczy Ethan, uderzając mnie pięścią. Nie mam siły utrzymać się na nogach, więc lecę do tyłu. Matka próbuję mnie złapać, ale widocznie też jest słaba. Razem upadamy na panele.
Dobra wiadomość: nic mi się nie stało. Zła wiadomość: mama uderzyła głową w ścianę i straciła przytomność. Przekręcam się na brzuch i wyciągam rękę przed siebie. Próbuję złapać łopatę od kominka. Ethan chyba skojarzył, o co mi chodzi, więc kopnął mój ratunek na drugi koniec pokoju.
- Chciałabyś, co?
Później podchodzi do mojej matki, podnosząc ją za ciuchy.
- Masz dość upartą córkę, wiesz? - zaczyna, zarzucając ją sobie na ramie, jak worek ziemniaków.
- ZOSTAW JĄ! - krzyczę, wstając.
Ivar! Gdzie jesteś jak się potrzebuję?! Nie mogę przemieszczać się zbyt szybko. Cały świat wiruję, a ja potykam się o własne nogi. Później słyszę trzask, i przed oczami miga mi złoty wilk. Do domu wbiega Max. Kopie Ethana w brzuch, a ten wywala się. Max w ostatniej chwili łapię moją matkę. Niestety Ethan dość szybko ocknął się, i zaczyna powoli się podnosić. Chłopiec przenosi moją matkę na drugi koniec pokoju i kładzie na ławie. Potem spogląda na mnie, widocznie zmartwiony. Chwila nieuwagi, a Ethan obejmuje go w pasie, i rzuca w ścianę. Szczerze? Nie mam pojęcia, skąd ten stary pijak ma tyle siły. Maxowi udało się uniknąć zderzenia. Stanął teraz pewniej na nogach. Próbowałam wyłapać ostrzejszy obraz, lecz co chwilę koło mojej głowy przemieszczał się Zuko. Lizał mnie po twarzy.
- Zu.. Zuko, daj spokój... - wybełkotałam, patrząc dalej na Ethana.
Podwinął rękawy, gotowy do ataku. Chłopak tym razem nie uśmiechnął się. Później Max wyciągnął nóż z kieszeni. Broń otaczała dziwna zielonkawa powłoczka. Rzucił się w stronę Ethana. Ten próbował wykonać unik, lecz Max wbił nóż prosto w jego serce. Ethan wydał z siebie donośny ryk i osunął się na podłogę.
- Oszalałeś, chcesz go zabić?! - próbowałam krzyczeć, ale wydałam z siebie tylko ciche piski. Jeszcze raz przemyślałam swoje słowa, wnioskując, że chciałabym zabić tego dupka.
Max podchodzi do mnie, omijając Ethana. Delikatnie pomaga mi wstać. Jedną ręką łapie mnie w pasie, a moją rękę zarzuca na swoją szyję.
- Pokój masz na górze? - pyta, a ja kiwam głową zgadzając się.
- Najpierw.. ona.
- Co?
Wskazuję na mamę.
- Najpierw ona – powtarzam, tym razem głośniej.
Max bez żadnego sprzeciwu pomaga mi usiąść na schodach i idzie do mojej matki. Jedną rękę wkłada pod kolana, drugą podtrzymuję plecy.
- Drugi pokój po lewej – mówię, a chłopak bezszelestnie przenosi kobietę obok mnie.
Na chwilę pozostaje sama z ciałem Ethana. Czy on żyje? Tego sama nie wiem. Nóż zatopił się w jego ciele, lecz nie krwawi. Broń zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zadaje pytanie samej sobie: Czy chcę, aby on był żywy? Jeśli koleś umarł, moja mama miałaby jeden kłopot z głowy. Cóż, w sumie w niczym jej nie pomagał, ale nigdy nie był aż tak agresywny. Tak samo nigdy się do mnie nie przystawiał. Czasami, kiedy wracał, uśmiechał się delikatnie do mnie, wchodząc powoli schodami do pokoju. Po prostu niekiedy budziłam się w nocy i musiałam czegoś napić. Wtedy schodziłam do kuchni, spotykając go. Nienawidziłam go, za to, że jest śmierdzącym leniem, ale nigdy za agresję. Był potulnym barankiem, czasami spierającym się o prawa do pilota od telewizora. Nic więcej.
Nagle poczułam, ze ktoś zaciska dłoń na moim ramieniu. Podniosłam głowę i ujrzałam Maxa. Dalej wyglądał na zmartwionego.
- Jakim cudem wiedziałeś, co się dzieje? - spytałam.
- Usłyszałem krzyki, więc przybiegłem.
- Dziękuje. Za pomoc.
I znów zostałam obdarzona jednym z tych jego wspaniałych uśmiechów. Ponownie pomaga mi wstać i idziemy do mojego pokoju. Gdy już mam siadać na łóżku, ten sprzeciwia się.
- Najpierw pasowałoby cię umyć.
Patrzę w lustro, i przypominam sobie, ze oberwałam wazonem i jestem upaprana krwią.
- Ja to mam chyba jakiś dar, do stwarzania sobie kłopotów.
- To ty sobie stwarzaj kłopoty, a ja będę cię z nich ratował, co ty na taką umowę?
Zaczynam się śmiać.
- Oczywiście, że się zgadzam, a jak inaczej!
Zmierzamy do łazienki. Siadam na skraju wanny, a Max bierze gazę i przemywa mi czoło. Robi to dość delikatnie, uważając, aby nie poczuła większego bólu. Na twarzy ma wymalowane skupienie. Próbuję zachować powagę, gdy tak patrzę na niego, ale słabo mi to wychodzi. Gdy już moja buzia wraca do naturalnego koloru, chłopak pomaga mi przejść do łóżka. Kładę się na miękkim materacu, a ten przykrywa mnie kołdrą.
- Co z moją mamą? - dopytuję się. Nie wybaczyłabym sobie, jakby cokolwiek się jej stało.
- Wszystko będzie dobrze, powinna się za niedługo obudzić.
- Jeszcze raz dziękuje.
Max zbliża swoją dłoń do moich skroni, i odgarnia włosy z twarzy.
- Zawsze do usług. Dobranoc.
- Mamo! Co się dzieje? - próbuję dotrzeć do matki, lecz ona nie odpowiada. Płaczę. Później szeroko otwiera oczy. Zanim zdążę się odwrócić, czuję narastający ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Powoli zwracam się do tyłu, i dostrzegam Ethana z resztkami wazonu w ręce. Nie bardzo dociera do mnie, co się stało. Stoję tak, podnosząc rękę ku mojej twarzy. Ocieram czoło, potem spoglądam na dłoń. Jest cała w krwi.
- To nie twoja sprawa, Shari – zaczyna mama łamiącym się głosem. Znam ją. W jej oczach widać cierpienie. - Idź się umyj, ja pogadam z Ethanem.
- Nie – odpowiadam. - Nie zostawię cię samej z tym psychopatą.
W głowie mi się kręci. Tracę coraz więcej krwi.
- Nie jestem psychopatą, mała zdziro! - krzyczy Ethan, uderzając mnie pięścią. Nie mam siły utrzymać się na nogach, więc lecę do tyłu. Matka próbuję mnie złapać, ale widocznie też jest słaba. Razem upadamy na panele.
Dobra wiadomość: nic mi się nie stało. Zła wiadomość: mama uderzyła głową w ścianę i straciła przytomność. Przekręcam się na brzuch i wyciągam rękę przed siebie. Próbuję złapać łopatę od kominka. Ethan chyba skojarzył, o co mi chodzi, więc kopnął mój ratunek na drugi koniec pokoju.
- Chciałabyś, co?
Później podchodzi do mojej matki, podnosząc ją za ciuchy.
- Masz dość upartą córkę, wiesz? - zaczyna, zarzucając ją sobie na ramie, jak worek ziemniaków.
- ZOSTAW JĄ! - krzyczę, wstając.
Ivar! Gdzie jesteś jak się potrzebuję?! Nie mogę przemieszczać się zbyt szybko. Cały świat wiruję, a ja potykam się o własne nogi. Później słyszę trzask, i przed oczami miga mi złoty wilk. Do domu wbiega Max. Kopie Ethana w brzuch, a ten wywala się. Max w ostatniej chwili łapię moją matkę. Niestety Ethan dość szybko ocknął się, i zaczyna powoli się podnosić. Chłopiec przenosi moją matkę na drugi koniec pokoju i kładzie na ławie. Potem spogląda na mnie, widocznie zmartwiony. Chwila nieuwagi, a Ethan obejmuje go w pasie, i rzuca w ścianę. Szczerze? Nie mam pojęcia, skąd ten stary pijak ma tyle siły. Maxowi udało się uniknąć zderzenia. Stanął teraz pewniej na nogach. Próbowałam wyłapać ostrzejszy obraz, lecz co chwilę koło mojej głowy przemieszczał się Zuko. Lizał mnie po twarzy.
- Zu.. Zuko, daj spokój... - wybełkotałam, patrząc dalej na Ethana.
Podwinął rękawy, gotowy do ataku. Chłopak tym razem nie uśmiechnął się. Później Max wyciągnął nóż z kieszeni. Broń otaczała dziwna zielonkawa powłoczka. Rzucił się w stronę Ethana. Ten próbował wykonać unik, lecz Max wbił nóż prosto w jego serce. Ethan wydał z siebie donośny ryk i osunął się na podłogę.
- Oszalałeś, chcesz go zabić?! - próbowałam krzyczeć, ale wydałam z siebie tylko ciche piski. Jeszcze raz przemyślałam swoje słowa, wnioskując, że chciałabym zabić tego dupka.
Max podchodzi do mnie, omijając Ethana. Delikatnie pomaga mi wstać. Jedną ręką łapie mnie w pasie, a moją rękę zarzuca na swoją szyję.
- Pokój masz na górze? - pyta, a ja kiwam głową zgadzając się.
- Najpierw.. ona.
- Co?
Wskazuję na mamę.
- Najpierw ona – powtarzam, tym razem głośniej.
Max bez żadnego sprzeciwu pomaga mi usiąść na schodach i idzie do mojej matki. Jedną rękę wkłada pod kolana, drugą podtrzymuję plecy.
- Drugi pokój po lewej – mówię, a chłopak bezszelestnie przenosi kobietę obok mnie.
Na chwilę pozostaje sama z ciałem Ethana. Czy on żyje? Tego sama nie wiem. Nóż zatopił się w jego ciele, lecz nie krwawi. Broń zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zadaje pytanie samej sobie: Czy chcę, aby on był żywy? Jeśli koleś umarł, moja mama miałaby jeden kłopot z głowy. Cóż, w sumie w niczym jej nie pomagał, ale nigdy nie był aż tak agresywny. Tak samo nigdy się do mnie nie przystawiał. Czasami, kiedy wracał, uśmiechał się delikatnie do mnie, wchodząc powoli schodami do pokoju. Po prostu niekiedy budziłam się w nocy i musiałam czegoś napić. Wtedy schodziłam do kuchni, spotykając go. Nienawidziłam go, za to, że jest śmierdzącym leniem, ale nigdy za agresję. Był potulnym barankiem, czasami spierającym się o prawa do pilota od telewizora. Nic więcej.
Nagle poczułam, ze ktoś zaciska dłoń na moim ramieniu. Podniosłam głowę i ujrzałam Maxa. Dalej wyglądał na zmartwionego.
- Jakim cudem wiedziałeś, co się dzieje? - spytałam.
- Usłyszałem krzyki, więc przybiegłem.
- Dziękuje. Za pomoc.
I znów zostałam obdarzona jednym z tych jego wspaniałych uśmiechów. Ponownie pomaga mi wstać i idziemy do mojego pokoju. Gdy już mam siadać na łóżku, ten sprzeciwia się.
- Najpierw pasowałoby cię umyć.
Patrzę w lustro, i przypominam sobie, ze oberwałam wazonem i jestem upaprana krwią.
- Ja to mam chyba jakiś dar, do stwarzania sobie kłopotów.
- To ty sobie stwarzaj kłopoty, a ja będę cię z nich ratował, co ty na taką umowę?
Zaczynam się śmiać.
- Oczywiście, że się zgadzam, a jak inaczej!
Zmierzamy do łazienki. Siadam na skraju wanny, a Max bierze gazę i przemywa mi czoło. Robi to dość delikatnie, uważając, aby nie poczuła większego bólu. Na twarzy ma wymalowane skupienie. Próbuję zachować powagę, gdy tak patrzę na niego, ale słabo mi to wychodzi. Gdy już moja buzia wraca do naturalnego koloru, chłopak pomaga mi przejść do łóżka. Kładę się na miękkim materacu, a ten przykrywa mnie kołdrą.
- Co z moją mamą? - dopytuję się. Nie wybaczyłabym sobie, jakby cokolwiek się jej stało.
- Wszystko będzie dobrze, powinna się za niedługo obudzić.
- Jeszcze raz dziękuje.
Max zbliża swoją dłoń do moich skroni, i odgarnia włosy z twarzy.
- Zawsze do usług. Dobranoc.
Wstaje i idzie w stronę drzwi. Problem
tkwi w tym, ze nie chcę, aby odchodził. Nie dość, że czuję się
fatalnie, to do tego Ethan leżący na parterze. Jak ja to mamie
wytłumaczę, kiedy się obudzi?
Naszło mnie jeszcze jedno pytanie: gdzie do cholery podziała się Eva i Damian? Znaczy nieobecność Damiana jeszcze zrozumiem, ale Eva? Gwiazdka naszej rodziny, idealna nastolatka, córka. Przecież dziś nie miała żadnych spotkań, chyba że o czymś nie wiem...
- Max! - krzyczę, mając nadzieję, ze ten wróci do pokoju. Za bardzo się zamyślałam, a on zdążył mi uciec.
- Tak? - słyszę jego głos. Czarna czupryna wychyla się zza futryny. - Czegoś pani jeszcze potrzeba?
Raz się żyje.
- Mógłbyś zostać? No wiesz... Na noc – mówię, czując, jak moje policzki nabierają różowego koloru. - Bo wiesz, Ethan i ta cała reszta... Nie chce być sama.
- Ethanem się zaraz zajmę – szybko odpowiada – właśnie miałem go przenieść do pokoju na końcu korytarza.
- Zwariowałeś?! - krzyczę, dodając od razu – Nie chcę zwłok w moim domu!
- Sharlyn, on żyje. Jest w stanie, jakby ci to wytłumaczyć... Śpiączki.
- Ale, myślałam, ze go zabiłeś. Wbiłeś mu nóż w serce...
- Wypędziłem z niego demona.
- CO?
- Istnieje coś takiego, jak złe duchy. Nazywamy je demonami. Czasami, wchodzą w ciała innych, aby się zabawić. Gdy dany region im się znudzi, zaczynają demolować wszystko dookoła.
- Skąd wiedziałeś, że w Ethanie jest demon?
- Zgadywałem.
- A co, jeśli byś go zabił?
- I tak by na to zasługiwał, nie sądzisz?
Nie odpowiedziałam. To była prawda, gdyby w Ethanie nie było żadnego demona, bez dłuższych zastanowień skazałabym go na śmierć. Może jestem zbyt brutalna, ale takie były moje odczucia do co tego gościa.
Max dość szybko uwinął się z przeniesieniem Ethana do osobnego pokoju. Potem wrócił do mojego pokoju i usiadł na brzegu łóżka.
- Wiesz, że musisz na siebie uważać?
- Tak, wiem.
Nastała cisza. Przesunęłam się pod ścianę, poklepując miejsce obok siebie. Nie wierzę, w to co robię. Max uśmiechnął się i przysunął w moją stronę, obejmując mnie ramieniem. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, oddychając z ulgą. Zadziwia mnie to, że minął tylko dzień, a tyle rzeczy się zdarzyło. Męczy mnie tylko jeszcze jedno pytanie...
- Max.
- Tak?
- Dlaczego Ivar nie pojawił się, gdy go wzywałam.
- Jesteś początkująca, nie zawsze wszystko wychodzi od razu. Parę razy poćwiczysz, i na pewno to całkowicie opanujesz.
Więcej informacji nie potrzebowałam. Zamknęłam powieki, pozwalając sobie na odpoczynek.
Obudziwszy się, zdziwił mnie fakt, że Max dalej był obok mnie. Nie spał, mimo tego nie uciekł. Podniosłam się, podtrzymując ciężar ciała dłońmi. Chłopak uśmiechnął się, i tym sposobem umilił mi poranek. Postanowiłam pójść do matki. Popatrzyłam pytająco na Maxa, a ten także wstał. Razem weszliśmy do pokoju mamy. Ta także nie spała. Leżała, trzymając dłoń na czole.
- Cześć mamo – powiedziałam, siadając obok niej, a ta przyciągnęła mnie do siebie, i mocno przytuliła. Potem spojrzała na Maxa, i znów ten dziwny wyraz twarzy. Nie miałam pojęcia, co to znaczyło.
- Przypominasz mi mojego męża. - burknęła, widocznie zdezorientowana.
- John jest moim... - zaczął chłopak, lecz przerwały mu huki, które dochodziły z parteru. Po chwili ktoś szeroko otworzył drzwi i zauważyłam dwie osoby. Pierwsza z nich wyraźnie rzucała się w oczy. Dziewczyna, miała gdzieś około 167 cm, orzechowe oczy, brunetka. Nosiła krótkie spodenki, które odsłaniały dość zgrabne nogi, zieloną koszulkę z sową, a na głowie miała złocistą opaskę. Uśmiechała się do Maxa. Za nią stał chłopak, dość wysoki, też brunet, tylko że o niebieskich. Wyglądał na wysportowanego.
- Przybyliśmy z pomocą – powiedział, unosząc kąciki ust. Musieli być to znajomi Maxa.
- Dzięki, szybko zareagowaliście. - odpowiedział Max.
- Do przyjaciół zawsze z pośpiechem – tym razem odezwała się dziewczyna. Miała słodki głos.
Uśmiechnęłam się do mamy, szepcząc, ze zaraz wrócę, po czym wyszłam z pokoju, udając się na dół z pozostałą trójką.
- Sharlyn, to jest Charlie i Roxanna.
- Roxi – poprawiła go dziewczyna.
- Dobra, Roxi. Są tacy jak my.
Świetnie. Kolejne otwieranie drzwi. Skupiłam się na mocy, która panowała dookoła mnie. Zaakceptowałam ją, pozwalając wejść w siebie. Dostrzegłam, że obok dziewczyny lata pomarańczowa sowa. Nie była aż tak gigantyczna, jak każde inne zwierzę. Zaś koło Charliego stała czarna pantera. Wreszcie jakiś normalny kolor.
- To jest Leoś – powiedziała Roxi, patrząc na sowę. Później wskazała ruchem głowy na panterę i dodała – a to Niger.
- Po co nas wezwałeś? - odezwał się Charlie.
- To wytłumaczę wam potem. Sharlyn, dasz sobie tu sama radę?
- Em, raczej tak – odpowiedziała, nieprzekonana co do swoich słów. Max musiał to wyczuć, po wziął kartkę i długopis z blatu, po czym nabazgrał tam parę cyferek i wręczył ten drogocenny skrawek papieru wprost do moich rąk.
- Gdyby coś się działo, dzwoń. Dobrze?
- Dobrze.
Chłopak przysunął się w moją stronę, po czym przytulił mnie. Po chwili odsunął się ode mnie z uśmiechem na twarzy. Gdy wychodzili Roxi potknęła się o mojego starego glana, w którym już nie chodzę.
- Cholera! - krzyknęła, lecąc przed siebie. Na szczęści Charlie zareagował z prędkością światła, i złapał dziewczynę. Potem stali tak, wpatrując się w siebie. Twarz dziewczyny pokryła lekka purpura, a chłopak nie wiedział, gdzie przesunąć swoje ręce. Trzymał je na biodrach dziewczyny, bo właśnie tam złapał ją, gdy leciała. Po dłuższej chwili Max postanowił interweniować.
- Roxi, wszystko okej?
- Ah, tak tak - powiedziała, odsuwając się od chłopaka. Później spoglądnęła na niego, nieśmiało uśmiechając się.
- To my już wyjdziemy – zaproponował Charlie, po czym opuścili mój dom.
- Uważaj na siebie, i pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń.
- Oczywiście, szeryfie – zażartowałam. Ten ścisnął moje ramię i poszedł za swoimi przyjaciółmi.
Udałam się na kanapę, bo moją głowę zalała fala myśli. Wypowiedź Maxa całkowicie zbiła mnie z tropu. „John jest moim...” twoim kim? Przyjacielem, kolegą, czy... ojcem? Nie znałam swojego taty, odszedł bardzo dawno temu. Ale sama wizja pokrewieństwa z Maxem była dość dziwna. Bo ja... się chyba zakochuję. A gdyby mój tata był jego tatą... Oh bogowie, wolę o tym nie myśleć!
- Sharlyn, możesz do mnie przyjść? Nie mogę znaleźć apteczki... - zawołała matka z góry.
Wstałam, wspinając się po schodach, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Z rozmyślenia wybiła mnie sylwetka Ethana, stojącego naprzeciw mnie.
- Musimy pogadać. - powiedział, wskazując ręką mój pokój.
Naszło mnie jeszcze jedno pytanie: gdzie do cholery podziała się Eva i Damian? Znaczy nieobecność Damiana jeszcze zrozumiem, ale Eva? Gwiazdka naszej rodziny, idealna nastolatka, córka. Przecież dziś nie miała żadnych spotkań, chyba że o czymś nie wiem...
- Max! - krzyczę, mając nadzieję, ze ten wróci do pokoju. Za bardzo się zamyślałam, a on zdążył mi uciec.
- Tak? - słyszę jego głos. Czarna czupryna wychyla się zza futryny. - Czegoś pani jeszcze potrzeba?
Raz się żyje.
- Mógłbyś zostać? No wiesz... Na noc – mówię, czując, jak moje policzki nabierają różowego koloru. - Bo wiesz, Ethan i ta cała reszta... Nie chce być sama.
- Ethanem się zaraz zajmę – szybko odpowiada – właśnie miałem go przenieść do pokoju na końcu korytarza.
- Zwariowałeś?! - krzyczę, dodając od razu – Nie chcę zwłok w moim domu!
- Sharlyn, on żyje. Jest w stanie, jakby ci to wytłumaczyć... Śpiączki.
- Ale, myślałam, ze go zabiłeś. Wbiłeś mu nóż w serce...
- Wypędziłem z niego demona.
- CO?
- Istnieje coś takiego, jak złe duchy. Nazywamy je demonami. Czasami, wchodzą w ciała innych, aby się zabawić. Gdy dany region im się znudzi, zaczynają demolować wszystko dookoła.
- Skąd wiedziałeś, że w Ethanie jest demon?
- Zgadywałem.
- A co, jeśli byś go zabił?
- I tak by na to zasługiwał, nie sądzisz?
Nie odpowiedziałam. To była prawda, gdyby w Ethanie nie było żadnego demona, bez dłuższych zastanowień skazałabym go na śmierć. Może jestem zbyt brutalna, ale takie były moje odczucia do co tego gościa.
Max dość szybko uwinął się z przeniesieniem Ethana do osobnego pokoju. Potem wrócił do mojego pokoju i usiadł na brzegu łóżka.
- Wiesz, że musisz na siebie uważać?
- Tak, wiem.
Nastała cisza. Przesunęłam się pod ścianę, poklepując miejsce obok siebie. Nie wierzę, w to co robię. Max uśmiechnął się i przysunął w moją stronę, obejmując mnie ramieniem. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, oddychając z ulgą. Zadziwia mnie to, że minął tylko dzień, a tyle rzeczy się zdarzyło. Męczy mnie tylko jeszcze jedno pytanie...
- Max.
- Tak?
- Dlaczego Ivar nie pojawił się, gdy go wzywałam.
- Jesteś początkująca, nie zawsze wszystko wychodzi od razu. Parę razy poćwiczysz, i na pewno to całkowicie opanujesz.
Więcej informacji nie potrzebowałam. Zamknęłam powieki, pozwalając sobie na odpoczynek.
Obudziwszy się, zdziwił mnie fakt, że Max dalej był obok mnie. Nie spał, mimo tego nie uciekł. Podniosłam się, podtrzymując ciężar ciała dłońmi. Chłopak uśmiechnął się, i tym sposobem umilił mi poranek. Postanowiłam pójść do matki. Popatrzyłam pytająco na Maxa, a ten także wstał. Razem weszliśmy do pokoju mamy. Ta także nie spała. Leżała, trzymając dłoń na czole.
- Cześć mamo – powiedziałam, siadając obok niej, a ta przyciągnęła mnie do siebie, i mocno przytuliła. Potem spojrzała na Maxa, i znów ten dziwny wyraz twarzy. Nie miałam pojęcia, co to znaczyło.
- Przypominasz mi mojego męża. - burknęła, widocznie zdezorientowana.
- John jest moim... - zaczął chłopak, lecz przerwały mu huki, które dochodziły z parteru. Po chwili ktoś szeroko otworzył drzwi i zauważyłam dwie osoby. Pierwsza z nich wyraźnie rzucała się w oczy. Dziewczyna, miała gdzieś około 167 cm, orzechowe oczy, brunetka. Nosiła krótkie spodenki, które odsłaniały dość zgrabne nogi, zieloną koszulkę z sową, a na głowie miała złocistą opaskę. Uśmiechała się do Maxa. Za nią stał chłopak, dość wysoki, też brunet, tylko że o niebieskich. Wyglądał na wysportowanego.
- Przybyliśmy z pomocą – powiedział, unosząc kąciki ust. Musieli być to znajomi Maxa.
- Dzięki, szybko zareagowaliście. - odpowiedział Max.
- Do przyjaciół zawsze z pośpiechem – tym razem odezwała się dziewczyna. Miała słodki głos.
Uśmiechnęłam się do mamy, szepcząc, ze zaraz wrócę, po czym wyszłam z pokoju, udając się na dół z pozostałą trójką.
- Sharlyn, to jest Charlie i Roxanna.
- Roxi – poprawiła go dziewczyna.
- Dobra, Roxi. Są tacy jak my.
Świetnie. Kolejne otwieranie drzwi. Skupiłam się na mocy, która panowała dookoła mnie. Zaakceptowałam ją, pozwalając wejść w siebie. Dostrzegłam, że obok dziewczyny lata pomarańczowa sowa. Nie była aż tak gigantyczna, jak każde inne zwierzę. Zaś koło Charliego stała czarna pantera. Wreszcie jakiś normalny kolor.
- To jest Leoś – powiedziała Roxi, patrząc na sowę. Później wskazała ruchem głowy na panterę i dodała – a to Niger.
- Po co nas wezwałeś? - odezwał się Charlie.
- To wytłumaczę wam potem. Sharlyn, dasz sobie tu sama radę?
- Em, raczej tak – odpowiedziała, nieprzekonana co do swoich słów. Max musiał to wyczuć, po wziął kartkę i długopis z blatu, po czym nabazgrał tam parę cyferek i wręczył ten drogocenny skrawek papieru wprost do moich rąk.
- Gdyby coś się działo, dzwoń. Dobrze?
- Dobrze.
Chłopak przysunął się w moją stronę, po czym przytulił mnie. Po chwili odsunął się ode mnie z uśmiechem na twarzy. Gdy wychodzili Roxi potknęła się o mojego starego glana, w którym już nie chodzę.
- Cholera! - krzyknęła, lecąc przed siebie. Na szczęści Charlie zareagował z prędkością światła, i złapał dziewczynę. Potem stali tak, wpatrując się w siebie. Twarz dziewczyny pokryła lekka purpura, a chłopak nie wiedział, gdzie przesunąć swoje ręce. Trzymał je na biodrach dziewczyny, bo właśnie tam złapał ją, gdy leciała. Po dłuższej chwili Max postanowił interweniować.
- Roxi, wszystko okej?
- Ah, tak tak - powiedziała, odsuwając się od chłopaka. Później spoglądnęła na niego, nieśmiało uśmiechając się.
- To my już wyjdziemy – zaproponował Charlie, po czym opuścili mój dom.
- Uważaj na siebie, i pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń.
- Oczywiście, szeryfie – zażartowałam. Ten ścisnął moje ramię i poszedł za swoimi przyjaciółmi.
Udałam się na kanapę, bo moją głowę zalała fala myśli. Wypowiedź Maxa całkowicie zbiła mnie z tropu. „John jest moim...” twoim kim? Przyjacielem, kolegą, czy... ojcem? Nie znałam swojego taty, odszedł bardzo dawno temu. Ale sama wizja pokrewieństwa z Maxem była dość dziwna. Bo ja... się chyba zakochuję. A gdyby mój tata był jego tatą... Oh bogowie, wolę o tym nie myśleć!
- Sharlyn, możesz do mnie przyjść? Nie mogę znaleźć apteczki... - zawołała matka z góry.
Wstałam, wspinając się po schodach, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Z rozmyślenia wybiła mnie sylwetka Ethana, stojącego naprzeciw mnie.
- Musimy pogadać. - powiedział, wskazując ręką mój pokój.
Genialne czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńGenialnie, ciekawe co jej powie *.* widzę, ze się rozkręca ;)
OdpowiedzUsuń1. Rozdział cudowny. Pochłonęłam wszystko z prędkością światła.
OdpowiedzUsuń2. Demon? Oh zapowiada się naprawde ciekawie. Bardzo ciekawie.
3. Oni muszą być razem. Nie mogą być rodzeństwem. Mają być razem, słyszysz. Jeśli nie, to cię znajdę, i zanorzyczkuję Natalio! SWłuszysz - Umrzesz!!!
4. Dawaj mi tu kolejny rozdział, bo się niecierpliwie.
Dziękuje, za uwagę.
Dżerrka
A te ich zwierzaki to mi dajmony przypominają *-*
OdpowiedzUsuńJuż nie mogłam się doczekać kiedy dodasz nowy rozdział - aż tu zaglądam, patrzę i JEST!
OdpowiedzUsuńJak zawsze - genialny.
Fajny pomysł z tymi zwierzakami i demonami.
I oczywiście - Max i Sharlyn muszą być razem ;)
Jak najszybciej dodaj następny rozdział
Katerina
Uuuu, Ethan chyba chce pogadać xD ej no, oni nie mogą być rodzeństwem! Dawa następny rozdział xD
OdpowiedzUsuńciekawie, owszem ale jezyk dosc prosty I za nowoczesny. za duzo powtorzen I za krotkie zdania.
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie słowami Maxa ;d ONI NIE MOGĄ BYĆ RODZEŃSTWEM , rozumiesz ? Tak poza tym to twój blog jest świetny ; )
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) i zgadzam się z przedmówcami oni (Sharlyn i Max) nie mogą być rodzeństwem!
OdpowiedzUsuńWreszcie przeczytałam i powiem ci, że nie żałuję. No cudne *.* Tylko czasem piszesz w różnych czasach, albo w przeszłym, albo w teraźniejszym. A tak poza tym, to zakochałam się w tym opowiadaniu <3
OdpowiedzUsuńAle błagam, niech oni będą rodzeństwem. Błagam na kolanach! Wtedy się skomplikuje wszystko, a ja lubię jak się wszystko komplikuje xD
Nie lubię tego Ethana. Z demonem czy bez, dupkiem jest. O, nawet się zrymowało :p
Nie moge się doczekać nexta! ;*
Super, tylko pilnuj się osób i czasu ;) "Sharlyn, dasz sobie tu sama radę?
OdpowiedzUsuń- Em, raczej tak – odpowiedziała, nieprzekonana co do swoich słów. Max musiał to wyczuć, po wziął kartkę i długopis z blatu, po czym nabazgrał tam parę cyferek i wręczył ten drogocenny skrawek papieru wprost do moich rąk."
Świetne bardzo wciągająca opowieść i też czekam na kolejne części żywiołów śmierci :)
OdpowiedzUsuń