sobota, 19 października 2013

To uczucie jest okropne...

po raz kolejny pozostawiam bloga. wychodzi na to, że nie umiem nic skończyć. od jakiegoś czasu siedziałam nad kolejny rozdziałem Shar, ale nie potrafiłam wszystkiego skleić w jedność. później przyszło mi na myśl, żeby zabić główną bohaterkę *taaak*, no ale może kiedyś do tego wrócę? postanowiłam zostawić to tak, jak jest.
nie bijcie, wiem, jestem okropna. tak samo było z Wybranymi.
osobiście pozwalam wam mnie zabić. (:
kiedy próbowałam poskładać Shar w całość wpadł mi do głowy nowy pomysł *lee znów kolejny blog którego nie skończy*. akurat ten postaram się ukończyć. rozdział dodaje dość często, specjalnie wcześniej opracowałam cała fabułę. jest już 5 rozdziałów, więc jeśli wybaczylibyście mi to zamieszanie z Shar, zapraszam http://elements-of-death.blogspot.com/ ....

OBIECUJE POPRAWĘ.
POSTAWIE WAM WSZYSTKIM CIASTO CZEKOLADOWE.
♥ ;_;

piątek, 6 września 2013

Rozdział 15

- Słucham? Kim jesteś?
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 14

      Wyciągnęłam dłoń, aby dotknąć zwierzęcia, lecz zanim ta zbliżyła się wystarczająco, by zetknąć się z futrem, powoli ją wycofałam. Nie miałam pojęcia, co się stanie. Może i to wyglądało jak lis, ale jego dziwny kolor oraz fakt, że jakaś dwójka dostała polecenie pozbycia się tego nie wróżyło dobrze. Z pyska wydobywały się dźwięki bólu i cierpienia. Coś nakazywało mi pomóc, a rozum uciekać jak najdalej. Lis przypominał durale Maxa czy Cher, ale te, kiedy oberwały od automatów zniknęły, nie umarły.
      Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Musiałam jak najszybciej znaleźć resztę i opowiedzieć im o tym, co znalazłam. W końcu to oni byli specjalistami od takich rzeczy. Moje serce biło jak szalone, a ja próbowałam się uspokoić. Gdy zaczęłam odchodzić, poczułam ból. Jakby coś chciało mi rozerwać klatkę piersiową. To coś nakazywało mi zawrócić, wziąć zwierzę na ręce i znaleźć schronienie. Nie potrafiłam nabrać powietrza do płuc, dławiłam się i krztusiłam. Zrobiłam jeden mały krok w tył, a wszystko ucichło. Jeszcze raz obrzuciłam srebrzystego lisa spojrzeniem, po czym owinęłam go płótnem, tak, by tylko głowa wystawała. Następnie powoli go uniosłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z wielkości i wagi zwierzęcia.
      Dookoła panował mrok, gdy napotkałam kogoś w miarę żywego. Spodziewałam się wszystkiego, automatów, wrogich Florystów, nawet kogoś z Rady. Na moje szczęście był to tylko Max z Danielem. Wiedziałam, że krzyczenie ich stronę będzie czystą głupotą. Ktoś mógł się kręcić w tej okolicy. Ujrzałam stertę suchych gałęzi i od razu wiedziałam, co zrobię. Zdecydowałam, że będzie to lepsze od nawoływania. Odwrócą się, zobaczą mnie i po sprawie. Z zwierzęciem na rękach stanęłam na gałązkach, a te złamały się, wydając przy tym dość głośne dźwięki.
      Usłyszałam huk wystrzeliwanego pocisku, po czym natychmiast upadłam. Lis wylądował zaraz obok moich nóg, a jego piski mnie ogłuszały. Położyłam się na brzuchu, lekko pocierając dłonią o tkaninę, w którą był zawinięty.
- Kto tam?! - Głos Daniela rozciągnął się echem po lesie.
Wstałam, wyciągając ręce do góry. Chłopcy stali tam, zupełnie zbici z tropu. Max po chwili rzucił się w moją stronę, zadając setki pytań, czy nie zostałam postrzelona. Nie czułam bólu. Na szczęście nic mi się nie stało.
- Cholera, Sharlyn. Mogłaś po prostu zawołać – oburzył się Daniel.
Odburknęłam coś pod nosem, klnąc na siebie w myślach.
- Co tu robisz? - zapytał Max, zdezorientowany. - Nie słyszałem żadnego pomysłu, abyś wychodziła z kryjówki.
Więc nie wiedzieli. W duchu ucieszyłam się, że nie mają pojęcia o kłótni. Wzruszyłam ramionami.
- Skąd macie broń? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Znaleźliśmy - powiedzieli równocześnie.
Zerknęłam na nich przymrużając oczy.
- Znaleźliście dwulufowe strzelby tak po prostu w lesie?
- Jesteśmy niedaleko Rady, takie rzeczy się tu walają.
- No pewnie...
- Mniejsza z tym – przerwał nam Daniel. - Co niesiesz?
Jak miałam im to wytłumaczyć? Znalazłam coś, co wygląda jak dural, a mój rozum nakazał go ze sobą wziąć? Uznają mnie za idiotkę.
- Tak jakoś, chciałam wrócić i przypadkiem natknęłam się na na jakiś gości, wywalili to w lesie – uklękłam, ukazując lisa. - Czułam, że po prostu muszę go zabrać ze sobą, więc tak zrobiłam. Jeśli to jakiś problem, to...
- Problem? - rzucił cicho Daniel. - Ty na serio nie wiesz, kto to jest?
Pokręciłam przecząco głową, opuszczając ją w dół. Kolejna rzecz, o której widocznie powinnam wiedzieć. Czy znów zacznie krzyczeć? Chłopak kucnął obok mnie, delikatnie przeczesując futro zwierzęcia. Zatrzymał rękę obok czerwonej plamy. Odkąd ostatnio na nią zerkałam znacznie się powiększyła. Daniel zwrócił się w stronę Maxa, który stał z szeroko otwartymi powiekami.
- Co zrobimy? Przecież to niemożliwe... Tak się nie da.
- Nigdy nie słyszałem, ani czytałem o czymś takim – odpowiedział szeptem Max.
- Shar – teraz chłopak popatrzył na mnie – opisz tamtą dwójkę. Co mówili?
Wróciłam myślami do tamtego zdarzenia.
- Niewiele do gadania. Nie pamiętam ich wyglądu, ale jeden powiedział, że szef kazał im to zakopać. Rzucili lisa pod drzewo i sobie poszli.
- Dlaczego go nie zakopali, skoro był taki rozkaz?
- Skąd mam wiedzieć. Może im się po prostu nie chciało.
Daniel wstał, podnosząc równocześnie zwierzę.
- Musimy wrócić i pokazać go Roxi. Możliwe, że chociaż ona będzie cokolwiek wiedziała.
- Czytałem masę książek o duralach i ich zachowaniach, ale w żadnym nie było niczego o rozdzielaniu durala z Florystą.
- Czyli jednak to jest dural – dodałam, upewniając się.
- Tak, nawet twój dural. Przynajmniej był nim, kiedy ostatnio go wzywałaś – Max otarł dłonią twarz. - Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane.
- Stop – moje myśli wariowały. - Jak to mój dural?
- Pamiętasz, kiedy krzyczeliśmy, żebyś wezwała Ivara? To właśnie on.
- Chyba niemożliwością jest skrzywdzenie durala, tak? Przecież kiedy automaty chciały nas zaatakować, te rzuciły się na nich, a kiedy któryś z nich obrywał, po prostu znikał.
- Też nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Może ktoś się z nami bawi. Teoretycznie, kiedy dural odnosi jakiekolwiek obrażenia, powinien wycofać się i udać do Anozu. Tam dochodzi do siebie. Chwile to zajmuje, ale wraca jak nowy.
- Anozu? - skrzywiłam się.
- Tak jakby inny wymiar. Durale wykluwają się ze zdolnością podróżowania po wymiarach. Anoz to ich ojczysty wymiar, tak jakby dom. Wykluwając się dusza durala przechodzi z Anozu do naszego świata, wstępując w te jaja. Sam nie mam pojęcia, jak to dokładniej działa. Każda dusza – dural ma swoje imię. Mój dural to Zuko, twój Ivar, a Daniela to Desa.
- Matko, kto wymyśla te wszystkie nazwy?
- Nie wiem, ale jak się dowiesz, to daj znać.
Za dużo informacji jak na parę dni. Czułam, ze przy takim tempie moja głowa niedługo eksploduje. Najpierw odczuwałam stratę Cass, a teraz nawet nie umiem płakać nad tym, że mój dural jest ranny, choć nie powinien, a ja do tego nawet go nie pamiętam.
      Pociągnęłam Maxa za bluzę, po czym schowałam dłonie do kieszeni. Chłopak odwrócił twarz w moją stronę.
- Czy coś się stanie, jeśli on umrze? - cicho wymamrotałam ostatnie słowo.
- Gdy Florysta umiera, dusza durala odłącza się od ciała, wracając do Anozu, a ciało się rozkłada. W tym przypadku nic nie jest pewne.
- Czyli nie ma jak z powrotem go ze mną złączyć?
- Będziemy myśleć – uśmiechnął się zachęcająco. - Damy rade, mamy jedną z najlepszych Florystek w swojej małej armii – Roxi. Nie ma niczego, co by się przed nią ukryło.
      Opuściwszy głowę w dół zaczęłam obserwować własne buty. Dalej zastanawiałam się, skąd ta dwójka wytrzasnęła bronie. Może kogoś zaatakowali. Choć od razu skreśliłam ten pomysł. Floryści wydawali się być... słabi. Kiedy automaty zaatakowały, nie byli w stanie zrobić niczego, co by ich powstrzymało. Nie wiedzieli jak walczyć, jedynie durale jakoś pomogły. Po co mieliby wymyślać coś, co byłoby w stanie pokonać samych stwórców.
      Szmer gałęzi przerwał moje przemyślenia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam dorosłego mężczyznę. Brązowe, lekko kręcone włosy odstawały w każda możliwą stronę. Stał, nie ruszając się. Zauważyłam, że patrzył wprost na mnie.
- Miało cię tu nie być – powiedział srogim głosem Max, stając przede mną.
- Chciałem ją zobaczyć.
Mnie?
- Już widziałeś, możesz odejść.
- Co tam niesiecie? – Spytał zaciekawiony.
Facet wydawał się być znajomy. Kogoś mi przypominał. Próbowałam rozgryźć, kim on mógł być, i dlaczego akurat mnie chciał zobaczyć.
- Nie twoja sprawa – warknął Daniel.
- Nikt cię chyba nie nauczył szacunku, chłopcze. Sharlyn – uśmiechnął się –  ta dwójka nie może ci zabronić porozmawiać z własnym ojcem, co? W końcu nie widzieliśmy się przez tak długo. Trzeba to jakoś nadrobić. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 13

Nareszcie kolejny rozdział. Wiem, że miałam wstawić rysunki bohaterów, no ale gdzieś w połowie szkicowania Cass stwierdziłam, że nie umiem. Mniejsza z tym, nie potrafię oddać w pełni wyglądu bohaterów. Może w dalekiej przyszłości spróbuję ponownie?
Rozdział dedykuję Dominice. Wiedz, że przez długi czas będę wspominać nasze 1 spotkanie. Niech ktoś mi teraz powie, że przyjaźń przez internet nie wypali! :D


_____________________________


- Szukajcie, a znajdziecie! - wykrzyczał Charlie, przedzierając się przez kolejne chaszcze. 
- Zerkając na naszą sytuację, oraz twoją orientację w terenie, stwierdzam, iż bardziej pasuje „Szukając igły w stogu siana” - warknęła Roxi.
Błądziliśmy od dobrych paru godzin, łażąc w kółko. Przez pierwsze minuty narzekanie Roxi było dla każdego zabawne, a ona przez to coraz bardziej się wkurzała. Niestety po jakiejś godzinie wszyscy zaczęli wręcz płonąć irytacją, rzucając różne obelgi w stronę Charliego. Ten, niezrażony cała sytuacją uśmiechał się, mówiąc, że są już blisko. Według niego byli już blisko od jakiś dwóch godzin. 
- Może ktoś inny spróbowałby poprowadzić? - spytałam, mając nadzieję, że Max lub Daniel rzucą się ochoczo, chcąc poprowadzić nas do celu, lecz ci tylko wzruszyli ramionami, mówiąc, że nie pamiętają drogi.
Po kolejnej godzinie poszukiwań Cher stwierdziła, że musi załatwić swoje potrzeby, więc wlazła w krzaki, po czym krzyknęła, że znalazła jakiś domek. Okazało się, że niewielki drewniany domek nie był naszym celem, ale nikt nie miał nic przeciwko, by odpocząć. Można było rzecz, że wyglądał na zamieszkały, ale gdy tylko weszliśmy do środka, zaatakował nas odór zgnilizny i pleśni. Nie mieliśmy nawet okazji powybrzydzać. Wszyscy rzucili się na podłogę, przykrywając bluzami, czy obejmując się rękoma. Usiadłam, opierając plecy o ścianę, próbując pochwycić jak najwięcej szczegółów naszej chwilowej kryjówki. W kątach ścian roiło się od wielkich, gęstych pajęczyn, które ciągnęły się z sufitu do podłogi. Panele były niemal całkowicie porośnięte mchem, a okna pozabijane deskami. Koło mojej nogi przemknął wielki robak, wciskając się w dziurę w podłodze. Może i wszystko wyglądało na obrzydliwe, a perspektywa spania w tym miejscu równała się z koszmarem każdej nastolatki, czułam się tu bezpiecznie. Udało mi się uciec od Rady, od szaleńców, od śmierci. Przynajmniej na jakiś czas.
Odpłynęłam dość szybko, a obudziłam jeszcze szybciej. Wszyscy siedzieli w kółku, podając sobie paczkę z czipsami z rąk do rąk. Podniosłam się z ziemi, czując coś oślizgłego na mojej dłoni. Po chwili zdałam sobie sprawę, że rozgniotłam jakiegoś robaka. 
- Shar, widzę że już upolowałaś swój obiad – roześmiał się Charlie. 
Wytarłam dłoń w kępkę mchu i dosiadłam się do reszty. Zaraz dostało się do mnie opakowanie z czipsami, a ja wypchałam nimi buzię. 
- Skąd mamy pewność, że nas tutaj nie znajdą? - próbowałam mówić z pełną buzią, ale nie wychodziło to najlepiej. Na szczęście Roxi zrozumiała, o co chodziło.
- Udało nam się zneutralizować twój nadajnik, więc nie powinni mieć pojęcia, gdzie aktualnie się znajdujemy. Od wydarzeń na tamtej polanie nikt nie wzywał durali.. Nie sądzę by wysłali za nami automaty, muszą pilnować Rady. Gdyby wysłali Florystów, a ci wezwali durale, te kierowałyby się zapachem swoich towarzyszy, co, jak wcześniej powiedziałam, doprowadziłoby ich tylko i wyłącznie do tamtej polany Zanim znajdą nas w tradycyjny sposób, zdążymy zniknąć z tego lasu.
- Co do durali – zaczął niepewnie Max, zwracając się w moją stronę – dlaczego nie wezwałaś Ivara?
– Przepraszam – mruknęłam, mając nadzieję, że wszyscy mnie zrozumieją. - Nie mam zielonego pojęcia, kim jest ten Ivar.
- Co? - warknął rozdrażniony Daniel. - Jak możesz nie wiedzieć, kim jest Ivar? Robisz z nas debili?
- Nie! - krzyknęłam. - Na serio nie mam pojęcia, o co chodzi.
- Przyznaj się, po prostu nie chciałaś zawracać sobie głowy, kiedy mogłaś uciekać!
- Chciałam pomóc! Nie wiedziałam jak, ale chciałam! 
- To trzeba było przywołać Ivara!
Daniel wstał, a ja zaraz po nim. Stanęliśmy naprzeciw siebie, wrzeszcząc prawie niezrozumiałe obelgi, cali czerwoni z wściekłości. 
- Miałaś w dupie, czy komuś stanie się krzywda! Dla ciebie liczyła się tylko ucieczka!
- To, że chciałam uciec nie znaczyło, że miałam innych w nosie!
Myślałam, że chłopak zaraz rzuci się w moją stronę, próbując mnie zabić, ale ominął mnie niczym pachołka i udał się w stronę drzwi. 
- Pójdę za nim – oznajmił Max, wychodząc.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale chciałam pobiec za Danielem i przywalić mu parę razy. To tak, jakby osądził mnie o zdradę, wykorzystywanie innych dla własnych korzyści. To nie ja wymyśliłam tą ucieczkę, tylko oni. Zdenerwowana ponownie usiadłam, przyciągając nogi do klatki piersiowej o opierając brodę o kolana.
- Powinniśmy to jakoś wytłumaczyć – szeptała pod nosem Roxi. - W końcu ktoś kiedyś też musiał zapomnieć o swoim duralu...
- Może jednak zrobiłam to specjalnie, co? Bo wiesz, po co miałabym się przemęczać przywoływaniem jakiegoś pieprzonego durala, skoro mogłam uciekać w podskokach!
- To, że drzecie się z Danielem na siebie, nie oznacza, że musisz to na nas przenosić – warknęła, wlepiając we mnie swój wzrok.
- I wy się zamknijcie! - krzyknął Charlie, wyrzucając paczkę z czipsami w powietrze. 
- Po dłuższych zastanowieniach nie przypominam sobie, by komukolwiek zdarzyło się coś takiego, jak Sharlyn... - oznajmiło cicho Cher. Gdyby się nie odezwała, zapomniałabym, że nadal tutaj była. 
- Wszystko jasne – dodała Roxi.
- Fakt, że nie macie pojęcia czy coś takiego się kiedyś zdarzyło ma oznaczać, że was okłamuję?
- Na pewno nie byłabyś pierwsza, którą to spotkało.
- Fajnie wiedzieć – rzuciłam, podnosząc się z podłogi i biorąc do ręki mój plecak.
- Gdzie idziesz – zapytał już rozkojarzony Charlie. Siedział, podtrzymując głowę ręką.
- Nie mam ochoty siedzieć z osobami, które sądzą, że specjalnie im nie pomogłam, tylko po to, aby wszyscy zdechli na tej polanie.
- Przestań, to dziecinne – odrzucił.
- Podobno cała jestem dziecinna, więc nawet pasuje. 
Wychodząc z rudery złożonej z drewnianych desek słyszałam krzyki. Mało obchodziło mnie, co teraz mają do powiedzenia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek ginął. Gdybym umiała, pomogłabym im. Floryści, którzy nie umieją sobie poradzić z automatami. To było dość ciekawe, stworzyli coś, a nie wiedzą, jak to unieszkodliwić. Gdzie tu sens. 
Brnęłam dalej w gąszcz, nie mając pojęcia, czy zbliżam się do Rady, czy oddalam jeszcze bardziej. Czułam, że moja orientacja w terenie równa się z umiejętnościami Charliego. Miałam nadzieję, że nie natknę się przypadkiem na Maxa i Daniela, ale zdałam sobie sprawę, że odeszłam zbyt daleko, by ich spotkać. 
Gdy zaczęły boleć mnie nogi, oparłam się o konar jednego, z większych drzew, pozwalając osunąć się ciału na ziemię. Moje życie w parę dni zmieniło się nie do poznania. Byłam niczym bohaterka książki, zwykła nastolatka, która przez przypadek odkryła swoje prawdziwe ja. Następnie opanowuje swoje nadprzyrodzone moce, aż w końcu okazuje się, że jest kimś. Kimś ważnym dla wszystkich dookoła, kimś, kto ma zniszczyć zło na świecie. Po wielu trudach i walkach udaje jej się pokonać wroga, przy okazji zdaje sobie sprawę, że nowe życie jest czymś, na co od dawna czekała. Przygodą, pozwalającą dostrzec prawdziwe piękno świata, zaakceptować samą siebie, zdobyć prawdziwych przyjaciół. Moje życie przypominało powieść, a przynajmniej część życia. Zdecydowanie wolałam czytać takie historię, niż być taką historią. Jak to ktoś kiedyś powiedział: „W końcu właśnie tego szukamy w książkach: wielkich uczuć, które nigdy nie stały się naszym udziałem, i wielkiego bólu, którego łatwo się pozbyć, zamykając książkę.” Niestety ja nie potrafiłam zamknąć własnej książki, odcinając się od bólu. Na nic czekanie na szczęśliwe zakończenie, jeśli sama go nie stworzę. Właśnie. To ja byłam autorem mojej historii, ja ją kształtowałam, lecz z pomocą innych ludzi. Moje wybory nie tylko wpływały na moje życie, jak i na innych. Moje upadki i moje wzloty dzieliłam z piątką innych bohaterów. Nie mogłam ich tak po prostu opuścić. Prawdziwa bohaterka, mimo kłótni, nie uciekłaby od swoich kompanów. 
Pełna determinacji podniosłam się, błagając kogoś, kto zarządza tym światem, aby pozwolił mi wszystko wytłumaczyć. Chciałam, aby sprawa z tajemniczym Ivarem się wyjaśniła. Prosiłam, abym mogła wrócić do tamtej rozpadającej się chaty, i by inni uwierzyli, w to, co mówiłam. 
Nie wiedziałam, czy Bóg istnieje, albo chociażby ktoś, kto utrzymuje tutaj ład i porządek. Jeśli ktoś taki był, aktualnie byłam pewna, że w tej chwili żartował sobie ze mnie. Kolejne godziny spędzone na włóczeniu się mijały. Pogryziona przez komary, cała w pajęczynach, marznąca, z trudem wlokłam się przez błoto. Zatrzymały mnie męskie głosy. Gwałtownie obróciłam się dookoła, próbując zlokalizować miejsce, z którego one dobiegały. Gdy już byłam pewna, puściłam się pędem w tamtą stronę. Ku mojemu zaskoczeniu nie był to ani Max, ani Daniel, ale ktokolwiek, kogo znałam. Dwójka mężczyzn niosła coś zawiniętego w czarną chustę. To coś było ogromne, a oni z trudem stawiali kroki. Kucnęłam, chowając się za wielkimi krzakami. 
- Szef mówił – zaczął jeden, sapiąc – że musimy to cholerstwo zakopać.
- Gdzieś mam, co mówił szef. Rzućmy to na ziemie, i spieprzajmy, póki jest w miarę jasno.
Usłyszałam trzask gałązek, a wielki pakunek wylądował na ziemi. Mężczyźni zaraz zniknęli w mgle. 
Zastanawiałam się, czy powinnam podejść i zobaczyć, co wyrzucili, czy powinnam uciekać. Ostatecznie ciekawość wygrała, a ja stąpając powoli podeszłam bliżej chusty. Chwyciłam palcami za jeden z rogów, i lekko odchyliłam. Szybko przymknęłam oczy. Światło bijące of tego przedmiotu było zbyt jasne. Po chwili podjęłam drugą próbę, odrzucając całą chustę w drugą stronę. Srebrzysta poświata lisa mieszała się z szkarłatną krwią na jego futrze, które nieregularnie podnosiło się do góry, aby po chwili opaść.
__________________________________________________

Każdego czytającego prosiłabym o pozostawienie komentarza. (": 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Problemy techniczne

Przykro mi to ogłaszać, ale rozdziału nie będzie przez jakiś czas. Ładowarka nie łączy z lapkiem, więc lapek jest niesprawny, a nie mam możliwości naprawy czy zakupu nowej ładowarki, nie mam jak pisać. ;-;
Przepraszam, gdy tylko ta przeszkoda zniknie, pojawi się nowa notka. (":

piątek, 26 lipca 2013

Postacie w Chibi

Dzień dość powoli leci, więc postanowiłam się nie nudzić i zrobić coś. :D Stworzyłam głównych bohaterów w aplikacji Chibi, wiem, miały być moje rysunki, ale to następnym razem. 
Zacznijmy od naszej Cassandry:


Następnym bohaterem jest Daniel. Niestety nie było możliwości dorobienia mu kolczyka :( 

 




Nasz zielonooki przystojniak Max :D



Następnie Charlie - żywa nawigacja! (XD)

 Jak zawsze piękna Roxanna :D


I nasza ruda koleżanka Cher :D

 A na sam koniec Sharlyn (:


Mam nadzieję, że postacie się podobają :D
Do następnej notki (:



środa, 24 lipca 2013

Rozdział 12



Dziękuję wszystkim za 7 tysięcy wyświetleń. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś dobić dwa razy więcej! :D Dziękuję wszystkim, którzy komentują moje wypociny, pomagacie mi w ten sposób zacząć pisać nową notkę (:. Po 12 rozdziale będziecie mogli spodziewać się moich prac! Wielka niespodzianka, postanowiłam narysować postacie z mojego opka. Może nie będą one super mega świetne, ale liczę, że się wam spodobają. :D Nie przedłużając już życzę miłej lektury :D



________________________________

 Nigdy nie doświadczyłam śmierci bliskiej mi osoby. Kiedy odszedł mój tata, byłam zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Czasami odczuwałam jego brak, jako ojca, mężczyzny, który powinien mnie wychowywać. Nie znałam go, nie wiedziałam co lubił robić. Odkąd pamiętam tatę zastępowała mi pustka, nic innego.
Tym razem czułam ból. Patrząc na to z perspektywy innych, moje zachowanie można byłoby uznać za dość dziwne, znałam ją najkrócej z wszystkich tutaj obecnych.
- Trzymaj – Cher rzuciła plecak w moją stronę – znajdziesz tam jakieś ubrania na przebranie.
Spojrzałam na siebie, i dopiero teraz zrozumiałam, że byłam cała w krwi.
- Dzięki – odpowiedziałam, i ruszyłam w stronę lasu.
Dopiero, gdy odeszłam od innych, ponownie pozwoliłam sobie na łzy. Tym razem nie był to już histeryczny szloch, który ogarnął mnie na początku. Otarłam twarz dłońmi, po czym zaczęłam się rozbierać. Ściągnąwszy zakrwawione ciuchy ubrałam czarne, podarte dżinsy, które zapewne należały do Cassandry, zieloną bluzkę na szelkach, która nie dość, że była obcisła, to do tego za mała. Na szczęście znalazłam jeszcze jakąś bluzę, którą natychmiastowo założyłam. Sądząc po rozmiarze, była to męska bluza. Kiedy wróciłam do naszej
bazy zobaczyłam tylko dziewczyny. Jakąś godzinę temu chłopcy wyparowali gdzieś, zostawiając nas same. Mówiąc, same dziewczyny, miałam także na myśli Cass, której ciało leżało okryte jakimś płótnem koło pnia wielkiego drzewa. Sama nie wiem, skąd wzięli ten materiał. Wszystkie zachowywałyśmy się tak, jakby jej tam nie było. Chyba żadna z nas nie była gotowa przyznać, że Cassandry już nie ma. Rzuciłam plecak z brudnymi rzeczami na ziemie, po czym usiadłam obok Roxi i Cher.
- No więc pasowałoby wyjaśnić to i owo – zaczęła Roxi. - Od czego chciałabyś zacząć?
- Może wytłumaczycie, w jaki sposób wyszłam sobie z celi będąc żywa?
- Na to wszystko wpadł Daniel z Maxem. Pamiętasz, jak Daniel pożyczył od ciebie ten pierścień?
- Tak.
- Dzięki niemu mógł sobie łazić po całym budynku Rady, i po zabezpieczonych piętrach. Przez przypadek trafił do BDNP.
- Emm, a co to? - zapytałam zdziwiona, gdyż pierwszy raz spotykałam się z takim skrótem.
- Baza dowodzenia nad pojmanymi.
- Dość twórcza nazwa – dodała Cher, sztucznie się uśmiechając.
- Nie o to chodzi, znalazł tam sposób, jak zneutralizować to dziadostwo na twoim karku. I dotarliśmy do połowy, reszta zadania należała do Maxa. Daniel przekazał mu wiadomości, jakie musiał posiadać, aby włamać się do sieci zarządzania Rady. Udało mu się dostać do gabinetu ojca, skąd z łatwością wykasował twoje imię i nazwisko z listy więźniów, co pozwoliło ci wyjść spokojnie z celi. Następnym krokiem było wyłączenie nadajnika, aby nie mogli cię wyśledzić. To zajęło trochę więcej czasu, a Maxowi udało się nawet zabezpieczyć nadajnik hasłem, dzięki czemu ponowne aktywowanie zajmie im nieco dłużej, więc spokojnie będziemy mogli się pozbyć tego cholerstwa. I pierwszą zagadkę mamy z głowy.
- To wszystko zrobili we dwójkę?
- Dokładnie – Roxi wzięła gumkę, po czym związała włosy w kucyka. - Omijając wygląd, mamy dość inteligentnych chłopców w zespole.
- Myślałam, że nawet gdyby Charlie był totalnym bezmózgiem, ty i tak byś na niego leciała – zażartowała Cher.
- Co ty gadasz? Przecież ja na niego nie lecę!
- Nieważne – tym razem śmiech dziewczyny był szczery. Cher objęła Roxi ręką po czym znów zwróciła się w moją stronę – wytłumaczmy jej resztę.
- Jak tak łatwo udało nam się uciec z Rady?
- Kolejny z pomysłów chłopców. Tym razem Max poszperał w starych dokumentach Rady i odkrył, że została ona przebudowana, a nieliczne stare korytarze nadal istnieją. Tak więc zanim zeszłam po ciebie, dostałam polecenie od Maxa, aby otworzyć drzwi do jednego, z starszych wyjść. Kiedyś Rada używała go jako wyjścia ewakuacyjnego, a przez lata wszyscy zdążyli o nim zapomnieć. Wyprowadziło ono nas wprost na polane.
- Wszystko jest pomieszane. Dlaczego Rada nie usunęła wszystkich korytarzy, do tego tych, obok lochów?
- Ponieważ nie ma opcji, aby wyjść z celi jako żywa istota. Przynajmniej do teraz wszyscy tak myśleli. Nikt nie wpadł na pomysł, że ktoś z Florystów byłby w stanie pomóc więźniowi.
- Jak to jest igrać z prawem? - zapytałam, a dziewczyny roześmiały się. Chyba to pomagało im oswoić się z tym, co zaszło.
- Nigdy nie pomyślałabym, że będę robić coś, czego zabrania Rada! - krzyknęła Cher.
Usłyszałam szelest w krzakach obok nas. Odwróciłam się do dziewczyn, po czym przyłożyłam palec do ust, ukazując im, aby się nie odzywały. Roxi powoli wstała, łapiąc dłonią wielki kij, który wcześniej znalazła. Mocno zacisnęła palce i ruszyła w stronę zarośli. Ja i Cher zrobiłyśmy dokładnie to samo, przygotowując się do ataku. Nagle coś wyskoczyło z krzaków, powalając Roxi na ziemię. Gdy ujrzałam kto to, rzuciłam badyl, celując w miejsce, z którego wcześniej wyskoczył Charlie.
- Idioci! - krzyknęła Cher. - To nie czas ani miejsce na takie głupie żarty. Wyłaźcie.
Zgodnie z poleceniem dziewczyny, Daniel i Max wyszli z zarośli. Byli cali ubrudzeni ziemią.
- Ah, czyli te wasze śmiechy to była jakaś strategia wojenna, tak? - parsknął Charlie, wyciągając rękę do Roxi.
- Odpuść – odpowiedziała, ignorując dłoń chłopaka, i podnosząc się samodzielnie. - A was do cholery gdzie wciągnęło, hę? Po prostu zniknęliście sobie, nie mówiąc gdzie idziecie, a teraz wracacie w cali uwaleni jakimś błotem!
- Wykopaliśmy dołek, żeby.... - nie musiał kończyć, każdy wiedział, o co chodzi. Chcieli pochować Cassandrę.
Nikt nie był w stanie przerwać ciszy, więc każdy wziął swoje rzeczy, i postanowiliśmy ruszać. Daniel podszedł do ciała Cassandry, wsunął ręce pod płótno, podnosząc ciało do góry. Nie pytałyśmy chłopców, jak daleko musimy iść. To nie miało znaczenia, po prostu brnęłyśmy do przodu, przez las. Prowadził nas Charlie, co chwile to zatrzymując się przy jakimś drzewie. Zapewne myślał, w którą stronę trzeba było teraz skręcić. Niestety za bardzo mu to nie wychodziło, gdyż po jakimś czasie każdy zdał sobie sprawę, że łazimy, zataczając kółka.
- Jestem pewien, że to było gdzieś tutaj... - mruczał pod nosem Charlie, aż w końcu udało mu się znaleźć dołek. - Wiedziałem, że powinniśmy iść w tą stronę.
Nie mówiąc nic więcej chłopcy powoli opuścili ciało Cassandry.
- Ktoś chciałby coś powiedzieć? - zapytał Charlie.
Wszyscy milczeli, więc chwycili za łopaty.
- Spoczywaj w pokoju – dodał Max, a potem zaczęli przysypywać ciało ziemią.
- Skąd wzięliście łopaty? - Roxi szeroko otworzyła oczy – przecież nie pakowaliśmy nic takiego!
- Powiedzmy, że udało nam się je od kogoś pożyczyć – Max podrapał się po głowie. – Możliwe, że uda się je także oddać, o ile Charliemu uda się ZNALEŹĆ drogę do tego domu.
- Przecież nie było aż tak źle, w końcu doprowadziłem was tutaj!
- Ukradliście komuś łopaty z domu?! - krzyknęła dziewczyna.
- Pożyczyliśmy, to co innego – dodał oburzony Charlie.
- Wiesz, że pożyczanie polega na tym, że rzecz się potem oddaje?
- Przecież ją oddamy!
- Yhym, już to widzę.
- Oh, zamknijcie się – rzucił Daniel do Roxi i Charliego. To był chyba pierwszy raz od akcji na polanie, kiedy się odezwał. Cass prosiła, abym uważała, żeby nic sobie nie zrobił. Czy to możliwe, by ten chłopak chciałby się zabić? Nie znałam go długo, ale sądziłam że samobójstwo nie było czymś, co mógłby zrobić. W końcu to Daniel.
Gdy już było po wszystkim, postanowiłam zostać tu trochę dłużej. Daniel miał mi towarzyszyć, żeby nie była sama. Gdy tak stałam nad miejscem, gdzie zakopaliśmy Cass, znów zaczęłam płakać. Nie tak chciałam. Nie tak planowałam.
- Daniel, przepraszam, to wszystko moja...- nie zdążyłam dokończyć,a chłopak wymierzył mi siarczystego policzka. Skóra na twarzy zaczęła mnie palić, nie z bólu, ale ze wstydu.
- Przestań się nad sobą użalać. Cass nie żyje, a takim gadaniem jej nie wskrzesisz. Więc lepiej weź się w garść, bo zachowujesz się jak dziecko.
Przyłożyłam dłoń do twarzy, nie będąc w pełni świadoma, tego, co się stało.
- Ruszaj się, nie chcę zgubić reszty – dodał, zostawiając mnie w tyle i znikając pomiędzy zaroślami. Czy ten chłopak faktycznie byłby w stanie popełnić samobójstwo?
***

- Musimy znaleźć jakieś miejsce, gdzie przenocujemy – oznajmił Charlie.
- Hmm, może pożyczymy łóżka z domu, skąd wzięliście łopaty? - Roxi dalej była oburzona pomysłem
pożyczenia tamtych narzędzi.
- Ciekawi mnie, przez ile będziesz mi to wypominać.
- Nie, to dobry pomysł. Gdyby przenocować w tamtym domku? - Max dołączył się do rozmowy. - I tak wyglądał, jak opuszczony. Nic nie zaszkodzi sprawdzić.
- No chyba żartujesz! - pomysł chłopaka jeszcze bardziej zdenerwował Roxi. - Nie będę wkradać się komuś do domu! Jeszcze tego brakuje w moim życiu przestępcy!
- Oh, kochana. Musisz zdobywać doświadczenie – zaśmiał się Charlie.
Idąc ramię w ramię z Maxem, obserwowałam z tyłu całą grupę.
Ostatecznie zdecydowaliśmy, że skierujemy się w stronę tamtego domku. Roxi dalej wyglądała na wkurzoną, szła z podniesioną wysoko głową, olewając fakt, ze Charlie próbował nawiązać z nią kontakt. Daniel i Cher szli za nimi, nie odzywając się do siebie. Tak z Maxem znajdowaliśmy się na samym końcu.
- Widzę, że spodobała ci się moja bluza – odezwał się chłopak.
- Ja.. nie.. znalazłam ją w plecaku i...
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Jakbyś kiedyś potrzebowała spodni, skarpetek, czy bielizny, to wiedz, że możesz się do mnie zgłosić.
- Zabawne – prychnęłam, po czym lekko odepchnęłam go w bok. - Bieliznę chyba sobie daruję.
- Oh, zobaczymy, jak kiedyś będziesz błagać o mojego bokserki.
- Już nie mogę się doczekać tej chwili.
- A teraz – zaczął Charlie – wyobraźcie sobie, co Cassandra musi o was myśleć. „
Co, ja tu umarłam, a wy rozmawiacie sobie o gaciach Maxa?!”- To nie jest śmieszne – skrzywiła się Roxi.
- Gdyby Cass mogłaby teraz coś powiedzieć, na pewno ochrzaniłaby nas wszystkich za to, że tak się zachowujemy. Nie chciałaby, abyśmy się wiecznie dołowali.
- Geniuszu – odpowiedział Max – minęły dopiero jakieś 3 godziny, a ty nam tu o wieczności zaczynasz.
- Pozwolicie, że zacytuję: „
Jeden się popisuje, drugi wymądrza, i kto mi powie, jaki pożytek mamy z mężczyzn?” Ah, ta Cass. Wiedziała, o czym mówi – dodała Cher – obstawiam, że w Niebie jej pierwszym celem będzie znalezienie budki z kawą.