Powoli przebudzałam się. Nad sobą
czułam sapanie. Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu nic nie zobaczyłam.
Gorące powietrze owiewało moją twarz, przy czym można było poczuć dziwny
zapach mięty. Przetarłam powieki i nadal niczego nie dostrzegałam.
Odbijało mi. Przykryłam się kołdrą. Chciałam odepchnąć od siebie to
coś. Wstałam owinięta w pościel i zmierzałam w stronę łazienki.
Ktoś zaczął ciągnąć za kołdrę. Nie chciałam krzyczeć, bo rodzina wzięłaby mnie za wariata. Gwałtownie odwróciłam się, rzucając kołdrą w
stronę tego stworzenia. Automatycznie padłam na rzucony materiał,
aby przeciwnik nie mógł się wydostać, lecz gdy wylądowałam, zdałam sobie sprawę, że potworek gdzieś uciekł. Powoli wstałam,
rozglądając się po całym pokoju. Niczego nie widziałam. Potrzebowałam wizyty u psychologa. Odstawiłam kołdrę na łóżko i poszłam do
łazienki. Pierwsze na co spoglądnęłam, to moje ramię. Srebrny lis
dalej tam był, tym razem jego kontury były wyraźniejsze.
- Shar! Pośpiesz się, spóźnisz się do szkoły! - krzyczała mama z dołu.
Zaczęłam się myć. Przemyłam twarz, wyszorowałam zęby i poszłam się przebrać. Z szafy wyciągnęłam czarne spodnie i ciemnofioletową koszulkę. Gdy miałam już wychodzić z pokoju przypomniałam sobie o lisie. Trzeba było go czymś zakryć. Podbiegłam ponownie do szafy, biorąc pierwszy lepszy sweter. Schodząc na parter ubrałam go na siebie. Gdy matka mnie zauważyła,pyta
- A co to, cała na czarno? Jakiś pogrzeb się szykuję?
Taa, pogrzeb mojej normalności.
Nie odpowiedziałam, tylko zasiadłam przy stole. Eva z uśmiechem patrzyła się na mnie.
- Wczoraj podobno Patrick rozwalił twój podręcznik – zaczęła, niepotrzebnie podnosząc głos, aby mama usłyszała.
- Jaki podręcznik – pytała ta, widocznie zainteresowana.
- Żaden – odpowiedziałam szybko – potknęłam się i wypadły mi książki z torby, a on podniósł jeden z nich. Nic nie zrobił.
- Jesteś pewna?
- Tak, mamo. Jestem pewna.
Potem zapada cisza. Rozglądnęłam się i nigdzie nie widziałam Damiana. Zerknęłam pytająco na Eve.
- Impreza.
I wszystko wiadome. Gdy Damian chodził na imprezy, raczej nie wracał na noc do domu. Zawsze „przenocuję” go jakaś koleżanka, którą pozna.
Gdy już zjadłam śniadanie, wstałam, i poszłam ubrać buty. Wzięłam torbę do ręki i wyszłam z domu. Dzisiejsza pogoda nie wyglądała na zbyt radosną, ale ja lubiłam właśnie deszczowe dni. W ręce trzymałam parasol, który chronił mnie przed kroplami spadającymi z nieba. Dookoła było dość ciemno. Od czasu do czasu dało się dojrzeć błyskawicę, po której następował grzmot. Kochałam burzę. Szłam z wysoko podniesioną głową, tą samą drogą, co zawsze. Gdy ulewa zamieniła się w lekką mżawkę złożyłam parasol, delektując się porankiem. Niestety dość szybko doszłam do szkoły, i cała radość uciekała ze mnie. Jak zwykle pod frontowym wejściem stoi Patrick i reszta popularnych. Jak ich tu ominąć. Myślałam, idąc powoli. Mogłabym przebiec obok nich, gdy zadzwoni dzwonek, ale zawsze ten dupek mógłby mnie złapać. Równie dobrze mogłam tu stać i poczekać, aż wszyscy poszliby do klas, a wtedy przemknęłabym się do szatni. Pomysł był nawet dobry, gdyby nie to, że Patrick właśnie mnie zauważył. Stanął, podpierając się na jednej nodze, krzyżując ręce na klatce piersiowej uśmiechał się w ten dziwny, chytry sposób.
Tylne wejście. To jest to. Ostatni raz spoglądnęłam na Patricka, i poszłam dalej ulicą, udając, że szkoła mnie nie interesuję. Ciekawe, o czym on myślał. Minęłam ogrodzenie szkolne, a za nim pojawił się wysoki żywopłot. Zaczęłam biec. Musiałam jak najszybciej dostać się na tyły szkoły. Po dłuższym biegu o dziwo nie opadłam z sił. Zazwyczaj na zajęciach sportowych ociągałam się gdzieś z tyłu, próbując dogonić całą resztę. Gdy dotarłam do tylnych drzwi, miałam ochotę rozszarpać Patricka, który stał tu, nadal uśmiechając się.
- No no, Castel. Szybko ci poszło, czyżbyś chciała nie spóźnić się na pierwszą lekcję?
Nie odpowiedziałam Stałam tam, jak kamień, nie mogąc się poruszyć. Szczerzę bałam się tego chłopaka. On powoli zaczął zmierzać w moją stronę, wychodząc na deszcz. Widocznie nie przeszkadzała mu woda. Gdy był już blisko, próbowałam go ominąć, ale ten złapał mnie w pasie, mocno ściskając.
- Chciałabyś uciec, tak? - zaczął i rzucił mnie na ziemię – Nie tym razem.
Uderzyłam ciałem o chodnik. Poczułam niesamowity ból w prawej ręce. Podciągnęłam rękaw, lecz nic nie zauważyłam. Może to kość... Nie miałam czasu na dalsze przemyślenia, bo Patrick znów postanowił mnie zaatakować i wymierzył kopniaka w brzuch. Przewróciłam się na druga stronę, ściskając swoje ciało. Nie umiałam opisać bólu, który właśnie mnie nawiedzał.
- Patrick, proszę... - zaczęłam błagać, kiedy ten ponownie zbliżył się do mnie. Tym razem oberwała moja twarz, która zaliczyła siarczystego policzka, jeśli można tak to nazwać.
- Postanowiłem dziś z tym zakończyć – tu dostałam po raz kolejny w twarz – ciekawie, prawda? Już mam dość bawienia się w kotka i myszkę.
- Kotka i myszkę, mówisz? - próbowałam go zagadać, ale ten był nieugięty, i gdy tylko zaczynałam coś mówić chwycił mnie za sweter i podniósł do góry.
- Krótko mówiąc, już nie żyjesz – powiedział, uśmiechając się jak małe dziecko, które dostało cukierka. Kolejny cios w twarz, tym razem użył zaciśniętej pięści.
Czułam, że moje ciało osuwa się na ziemie. Patrick pozwolił mi upaść, ponownie celując nogą we mnie. Położył swoją stopę na mojej głowie. Niemal czułam smak jego podeszwy. Nagle coś skoczyło na niego, powalając go z nóg. Uderzył o podłoże jakieś dwa metry ode mnie.
- Co do cholery? - spytał zaskoczony.
Sama nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkich chodziło. Nieznana istota znów zaczęła go atakować, rozrywając rękaw bluzy. Zanurzyła niewidzialne kły w jego ramię, a Patrick zawył niczym mały, atakowany szczeniak. Wziął gałąź, która leżała obok niego, i zaczął nią machać dookoła.
- Jesteś dziwakiem! - wykrzyczał do mnie, po czym uciekł do szkoły.
Też chciałam jak najszybciej stąd uciec. Próbowałam wstać, lecz wtedy moja (prawdopodobnie) złamana kość w prawej ręce dawała o sobie znak. Tak więc podjęłam mozolną próbę doczołgania się do drzwi. Lepsze to niż nic. Gdy od wejścia do szkoły dzieliły mnie niecałe cztery metry, znów poczułam miętę. Tak jak rano, gdy się obudziłam. Popatrzyłam do góry, lecz ujrzałam tylko szare niebo. Nagle coś musnęło mój policzek, zostawiając na nim kleistą ciecz. Prawię jak ślina psa. Tak wiem, dziwne porównanie. Moje serce biło jak szalone. Ponownie próbowałam wstać, tym razem nie czując żadnego bólu. Powoli podniosłam się, czując obecność dziwnego stworzenia. Stało koło mojej nogi. Gdy byłam ustawiona w idealnej pozycji do biegu, zaczęłam uciekać w stronę drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nic mnie nie goniło. Szybko wpadłam do środka budynku. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Za dwadzieścia minut miał zadzwonić dzwonek na przerwę. Schowałam telefon i poszłam do damskiej toalety. Stanęłam przed lusterkiem i zdałam sobie sprawę, że byłam cała przemoczona. Ściągnęłam ciuchy, próbując pozbyć się z nich wilgoci poprzez użycie automatu do suszenia rąk. Wiem, byłam geniuszem, ale to na serio pomagało. Gdy mniej więcej osuszyłam swoje ciuchy, przyszła pora na głowę. Pochyliłam się nad maszyną, a ciepłe powietrze owiewało moje włosy. Te zaczęły powoli się unosić. Kiedy uznałam, że są suche, prostuję się. Lekko odchyliłam rękaw bluzy i spoglądnęłam na lisa. Tym razem był bardziej wyrazisty. Widziałam, że oczy ma koloru czarnego. Przedtem mogłam dostrzec sam zarys zwierzęcia. Nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje. Zerknęłam na lusterko, by ocenić stan swojej twarzy po paru ciosach Patricka. Miałam rozerwaną wargę oraz podpuchnięte oko. Na lewym policzku widać było zmianę koloru cery. Świetnie. Nie miałam zamiaru pokazać się w takim stanie nikomu, tym bardziej że wszyscy mieliby z tego świetny ubaw. Zebrałam swoje rzeczy i skierowałam się do tylnego wyjścia. Powoli uchyliłam drzwi, spoglądając przez szparę. Nie widziałam niczego nadzwyczajnego, więc wyszłam. Wzięłam do ręki mój parasol, rozkładając go. Tak, oto ja, dziewczyna, którą pomiatała cała szkoła. Szłam do domu, a w środku mnie rozpalała się nadzieja, która błagała wszystko dookoła, abym już nigdy nie musiała tam wracać.
Nie lubiłam się malować. Czułam się wtedy niekomfortowo, skóra mnie swędziała. Gdy ktoś na mnie spojrzał, od razu doszukiwałam się jakiś fatalnych wpadek na swojej twarzy. Dzisiejsza sytuacja wymagała poświęcenia. Wzięłam do ręki fluid i wysmarowałam nim policzki, powieki, czoło, brodę i kawałek szyi. Później do gry dołączył się puder. Gdy stwierdzam, że wyszło jako tako, sięgnęłam po cienie do oczu. Normalnie nie stosowałabym go, ale nie chciałam, by było widać moją śliwę wokół oka. Kończąc moje wypociny, pierwszy raz byłam z siebie dumna. Wychodząc z łazienki, zmierzałam do salonu. Schodząc po schodach dostrzegłam postać koło kanapy. Zobaczyłam chłopaka, około dziewiętnastu lat. Czarne, lekko kręcone włosy zakrywały jego czoło. Z śmiałością mogłam powiedzieć, że był dość muskularny. Jego skóra tak pięknie błyszczała... Stop. Co on tu robi?
Zaczęłam powoli schodzić, próbując nie doprowadzić do skrzypienia schodów. Ten odwrócił się, wlepiając swoje nieziemskie, zielone oczy we mnie.
- Musisz uwierzyć – zaczął.
Nie wiedziałam co mam zrobić. Zamurowało mnie.
- Popatrz wnętrzem. Nie możesz ograniczać się do ufania swoim oczom. Gdy spojrzysz duszą, dojrzysz to, czego twe oczy nie są wstanie pojąć.
Po tych słowach skierował się do drzwi i wyszedł.
- Czekaj! Co to ma znaczyć - krzyczałam, domagając się odpowiedzi. Powiedział coś i wyszedł, jak gdyby nigdy nic. Wybiegłam przed dom, rozglądając się dookoła. Już go nie widziałam. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- To, to było dziwne – mruczę sama do siebie.
Teraz byłam stuprocentowo pewna, że muszę się udać do lekarza. Zielone oczy dalej siedziały w mojej głowie.
„Popatrz wnętrzem” powtarzałam sobie. Dziękuję, moje jelita raczej nie chciałyby, abym patrzyła z ich pomocą. Usiadłam na kanapie i zastanawiałam się nad słowami. Zamknęłam powieki. Wytężyłam zmysły. Próbowałam otworzyć swój umysł. Wyciszyłam wszystkie dźwięki, które mnie otaczały. Czułam ciepło, które było gdzieś obok mnie. Musiałam tylko otworzyć drzwi, i pozwolić mu wejść. Tak więc zrobiłam, a ono rozproszyło się po moim ciele, dodając mi siły. Powoli otworzyłam oczy. Na dywanie coś stało. Mrugnęłam. Srebrzyste futro błyszczało, a czarne oczy wnikały we mnie, przez co sama się uśmiechałam.
~_________________________________________________________________
Tego bloga dedykuję Mściwej, która wymyśliła dla mnie to piękne imię głównej bohaterki :)
Jest już was dość dużo, i cieszę się, że komentujecie moje wypociny. Oby tak dalej! Proszę o szczere komentarze do rozdziałów :D
- Shar! Pośpiesz się, spóźnisz się do szkoły! - krzyczała mama z dołu.
Zaczęłam się myć. Przemyłam twarz, wyszorowałam zęby i poszłam się przebrać. Z szafy wyciągnęłam czarne spodnie i ciemnofioletową koszulkę. Gdy miałam już wychodzić z pokoju przypomniałam sobie o lisie. Trzeba było go czymś zakryć. Podbiegłam ponownie do szafy, biorąc pierwszy lepszy sweter. Schodząc na parter ubrałam go na siebie. Gdy matka mnie zauważyła,pyta
- A co to, cała na czarno? Jakiś pogrzeb się szykuję?
Taa, pogrzeb mojej normalności.
Nie odpowiedziałam, tylko zasiadłam przy stole. Eva z uśmiechem patrzyła się na mnie.
- Wczoraj podobno Patrick rozwalił twój podręcznik – zaczęła, niepotrzebnie podnosząc głos, aby mama usłyszała.
- Jaki podręcznik – pytała ta, widocznie zainteresowana.
- Żaden – odpowiedziałam szybko – potknęłam się i wypadły mi książki z torby, a on podniósł jeden z nich. Nic nie zrobił.
- Jesteś pewna?
- Tak, mamo. Jestem pewna.
Potem zapada cisza. Rozglądnęłam się i nigdzie nie widziałam Damiana. Zerknęłam pytająco na Eve.
- Impreza.
I wszystko wiadome. Gdy Damian chodził na imprezy, raczej nie wracał na noc do domu. Zawsze „przenocuję” go jakaś koleżanka, którą pozna.
Gdy już zjadłam śniadanie, wstałam, i poszłam ubrać buty. Wzięłam torbę do ręki i wyszłam z domu. Dzisiejsza pogoda nie wyglądała na zbyt radosną, ale ja lubiłam właśnie deszczowe dni. W ręce trzymałam parasol, który chronił mnie przed kroplami spadającymi z nieba. Dookoła było dość ciemno. Od czasu do czasu dało się dojrzeć błyskawicę, po której następował grzmot. Kochałam burzę. Szłam z wysoko podniesioną głową, tą samą drogą, co zawsze. Gdy ulewa zamieniła się w lekką mżawkę złożyłam parasol, delektując się porankiem. Niestety dość szybko doszłam do szkoły, i cała radość uciekała ze mnie. Jak zwykle pod frontowym wejściem stoi Patrick i reszta popularnych. Jak ich tu ominąć. Myślałam, idąc powoli. Mogłabym przebiec obok nich, gdy zadzwoni dzwonek, ale zawsze ten dupek mógłby mnie złapać. Równie dobrze mogłam tu stać i poczekać, aż wszyscy poszliby do klas, a wtedy przemknęłabym się do szatni. Pomysł był nawet dobry, gdyby nie to, że Patrick właśnie mnie zauważył. Stanął, podpierając się na jednej nodze, krzyżując ręce na klatce piersiowej uśmiechał się w ten dziwny, chytry sposób.
Tylne wejście. To jest to. Ostatni raz spoglądnęłam na Patricka, i poszłam dalej ulicą, udając, że szkoła mnie nie interesuję. Ciekawe, o czym on myślał. Minęłam ogrodzenie szkolne, a za nim pojawił się wysoki żywopłot. Zaczęłam biec. Musiałam jak najszybciej dostać się na tyły szkoły. Po dłuższym biegu o dziwo nie opadłam z sił. Zazwyczaj na zajęciach sportowych ociągałam się gdzieś z tyłu, próbując dogonić całą resztę. Gdy dotarłam do tylnych drzwi, miałam ochotę rozszarpać Patricka, który stał tu, nadal uśmiechając się.
- No no, Castel. Szybko ci poszło, czyżbyś chciała nie spóźnić się na pierwszą lekcję?
Nie odpowiedziałam Stałam tam, jak kamień, nie mogąc się poruszyć. Szczerzę bałam się tego chłopaka. On powoli zaczął zmierzać w moją stronę, wychodząc na deszcz. Widocznie nie przeszkadzała mu woda. Gdy był już blisko, próbowałam go ominąć, ale ten złapał mnie w pasie, mocno ściskając.
- Chciałabyś uciec, tak? - zaczął i rzucił mnie na ziemię – Nie tym razem.
Uderzyłam ciałem o chodnik. Poczułam niesamowity ból w prawej ręce. Podciągnęłam rękaw, lecz nic nie zauważyłam. Może to kość... Nie miałam czasu na dalsze przemyślenia, bo Patrick znów postanowił mnie zaatakować i wymierzył kopniaka w brzuch. Przewróciłam się na druga stronę, ściskając swoje ciało. Nie umiałam opisać bólu, który właśnie mnie nawiedzał.
- Patrick, proszę... - zaczęłam błagać, kiedy ten ponownie zbliżył się do mnie. Tym razem oberwała moja twarz, która zaliczyła siarczystego policzka, jeśli można tak to nazwać.
- Postanowiłem dziś z tym zakończyć – tu dostałam po raz kolejny w twarz – ciekawie, prawda? Już mam dość bawienia się w kotka i myszkę.
- Kotka i myszkę, mówisz? - próbowałam go zagadać, ale ten był nieugięty, i gdy tylko zaczynałam coś mówić chwycił mnie za sweter i podniósł do góry.
- Krótko mówiąc, już nie żyjesz – powiedział, uśmiechając się jak małe dziecko, które dostało cukierka. Kolejny cios w twarz, tym razem użył zaciśniętej pięści.
Czułam, że moje ciało osuwa się na ziemie. Patrick pozwolił mi upaść, ponownie celując nogą we mnie. Położył swoją stopę na mojej głowie. Niemal czułam smak jego podeszwy. Nagle coś skoczyło na niego, powalając go z nóg. Uderzył o podłoże jakieś dwa metry ode mnie.
- Co do cholery? - spytał zaskoczony.
Sama nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkich chodziło. Nieznana istota znów zaczęła go atakować, rozrywając rękaw bluzy. Zanurzyła niewidzialne kły w jego ramię, a Patrick zawył niczym mały, atakowany szczeniak. Wziął gałąź, która leżała obok niego, i zaczął nią machać dookoła.
- Jesteś dziwakiem! - wykrzyczał do mnie, po czym uciekł do szkoły.
Też chciałam jak najszybciej stąd uciec. Próbowałam wstać, lecz wtedy moja (prawdopodobnie) złamana kość w prawej ręce dawała o sobie znak. Tak więc podjęłam mozolną próbę doczołgania się do drzwi. Lepsze to niż nic. Gdy od wejścia do szkoły dzieliły mnie niecałe cztery metry, znów poczułam miętę. Tak jak rano, gdy się obudziłam. Popatrzyłam do góry, lecz ujrzałam tylko szare niebo. Nagle coś musnęło mój policzek, zostawiając na nim kleistą ciecz. Prawię jak ślina psa. Tak wiem, dziwne porównanie. Moje serce biło jak szalone. Ponownie próbowałam wstać, tym razem nie czując żadnego bólu. Powoli podniosłam się, czując obecność dziwnego stworzenia. Stało koło mojej nogi. Gdy byłam ustawiona w idealnej pozycji do biegu, zaczęłam uciekać w stronę drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nic mnie nie goniło. Szybko wpadłam do środka budynku. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Za dwadzieścia minut miał zadzwonić dzwonek na przerwę. Schowałam telefon i poszłam do damskiej toalety. Stanęłam przed lusterkiem i zdałam sobie sprawę, że byłam cała przemoczona. Ściągnęłam ciuchy, próbując pozbyć się z nich wilgoci poprzez użycie automatu do suszenia rąk. Wiem, byłam geniuszem, ale to na serio pomagało. Gdy mniej więcej osuszyłam swoje ciuchy, przyszła pora na głowę. Pochyliłam się nad maszyną, a ciepłe powietrze owiewało moje włosy. Te zaczęły powoli się unosić. Kiedy uznałam, że są suche, prostuję się. Lekko odchyliłam rękaw bluzy i spoglądnęłam na lisa. Tym razem był bardziej wyrazisty. Widziałam, że oczy ma koloru czarnego. Przedtem mogłam dostrzec sam zarys zwierzęcia. Nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje. Zerknęłam na lusterko, by ocenić stan swojej twarzy po paru ciosach Patricka. Miałam rozerwaną wargę oraz podpuchnięte oko. Na lewym policzku widać było zmianę koloru cery. Świetnie. Nie miałam zamiaru pokazać się w takim stanie nikomu, tym bardziej że wszyscy mieliby z tego świetny ubaw. Zebrałam swoje rzeczy i skierowałam się do tylnego wyjścia. Powoli uchyliłam drzwi, spoglądając przez szparę. Nie widziałam niczego nadzwyczajnego, więc wyszłam. Wzięłam do ręki mój parasol, rozkładając go. Tak, oto ja, dziewczyna, którą pomiatała cała szkoła. Szłam do domu, a w środku mnie rozpalała się nadzieja, która błagała wszystko dookoła, abym już nigdy nie musiała tam wracać.
Nie lubiłam się malować. Czułam się wtedy niekomfortowo, skóra mnie swędziała. Gdy ktoś na mnie spojrzał, od razu doszukiwałam się jakiś fatalnych wpadek na swojej twarzy. Dzisiejsza sytuacja wymagała poświęcenia. Wzięłam do ręki fluid i wysmarowałam nim policzki, powieki, czoło, brodę i kawałek szyi. Później do gry dołączył się puder. Gdy stwierdzam, że wyszło jako tako, sięgnęłam po cienie do oczu. Normalnie nie stosowałabym go, ale nie chciałam, by było widać moją śliwę wokół oka. Kończąc moje wypociny, pierwszy raz byłam z siebie dumna. Wychodząc z łazienki, zmierzałam do salonu. Schodząc po schodach dostrzegłam postać koło kanapy. Zobaczyłam chłopaka, około dziewiętnastu lat. Czarne, lekko kręcone włosy zakrywały jego czoło. Z śmiałością mogłam powiedzieć, że był dość muskularny. Jego skóra tak pięknie błyszczała... Stop. Co on tu robi?
Zaczęłam powoli schodzić, próbując nie doprowadzić do skrzypienia schodów. Ten odwrócił się, wlepiając swoje nieziemskie, zielone oczy we mnie.
- Musisz uwierzyć – zaczął.
Nie wiedziałam co mam zrobić. Zamurowało mnie.
- Popatrz wnętrzem. Nie możesz ograniczać się do ufania swoim oczom. Gdy spojrzysz duszą, dojrzysz to, czego twe oczy nie są wstanie pojąć.
Po tych słowach skierował się do drzwi i wyszedł.
- Czekaj! Co to ma znaczyć - krzyczałam, domagając się odpowiedzi. Powiedział coś i wyszedł, jak gdyby nigdy nic. Wybiegłam przed dom, rozglądając się dookoła. Już go nie widziałam. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- To, to było dziwne – mruczę sama do siebie.
Teraz byłam stuprocentowo pewna, że muszę się udać do lekarza. Zielone oczy dalej siedziały w mojej głowie.
„Popatrz wnętrzem” powtarzałam sobie. Dziękuję, moje jelita raczej nie chciałyby, abym patrzyła z ich pomocą. Usiadłam na kanapie i zastanawiałam się nad słowami. Zamknęłam powieki. Wytężyłam zmysły. Próbowałam otworzyć swój umysł. Wyciszyłam wszystkie dźwięki, które mnie otaczały. Czułam ciepło, które było gdzieś obok mnie. Musiałam tylko otworzyć drzwi, i pozwolić mu wejść. Tak więc zrobiłam, a ono rozproszyło się po moim ciele, dodając mi siły. Powoli otworzyłam oczy. Na dywanie coś stało. Mrugnęłam. Srebrzyste futro błyszczało, a czarne oczy wnikały we mnie, przez co sama się uśmiechałam.
~_________________________________________________________________
Tego bloga dedykuję Mściwej, która wymyśliła dla mnie to piękne imię głównej bohaterki :)
Jest już was dość dużo, i cieszę się, że komentujecie moje wypociny. Oby tak dalej! Proszę o szczere komentarze do rozdziałów :D
Kochana kochana kochana.
OdpowiedzUsuńTen rozdział był zarąbisty.
Nasuwa mi się bardzo wiele pytań.
Kim był ten człowiek z końcówki?
Co oznacza ten list?
Czy ona w końcu dowali temu kolesiowi? Kto normalny widział takie bicie dziewczyn co?
To dla mnie nie normalne. pffff
Co do rozdziału.
Bardzo mi się spodobał i czekam z niecierpliwością na kolejny, dlatego musisz go dodawac szybko.
Ogólnie szybko go wchłonełam.
Pozdrawiam
Dżerr