piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 3




 Lekcję minęły dość szybko. Po dzwonku udałam się na tyły szkoły. Maxa jeszcze nie było, więc usiadłam na schodkach. Ciekawiło mnie, kim byłam, i dlaczego ja? Może zostałam jakoś wybrana, może jestem jakaś super silna. Przez głowę przelatywało mi tysiące takich myśli. Po dłuższej chwili dostrzegłam Maxa. Usiadł tuż obok mnie. Uśmiechał się. Spojrzałam na niego, unosząc brwi.
- Jesteś ciekawa, co? - zapytał, a ja pokiwałam głową na znak zgody. - Przykro mi cię informować o tym w taki sposób, ale jesteś wpadką.
- Wpadką? To jakaś specjalna jednostka czy co?
Popatrzył się na mnie, a w jego oczach ujrzałam smutek.
- Jesteś prawdziwą wpadką. Nikt nie ma pojęcia, skąd masz moce. To musiał być jeden wielki wypadek.
Mój świat się załamał. Od zawsze marzyłam, aby być kimś wyjątkowym. Wiecie, niby jesteś zwykły dzieciakiem, podobnym do masy innych, aż tu pewnego dnia okazuję się, że zostałeś stworzony by czynić wielkie rzeczy. Milczałam. Nie wiem, czy chciałam wiedzieć coś więcej. Max przesuwa się bliżej mnie, chwyta palcami za mój podbródek i kieruję moją twarz w jego stronę.
- Co nie znaczy, ze nie możesz być wyjątkowa.
Jego słowa dodały mi otuchy. Uśmiechnęłam się, a ten znów wrócił do dawnej pozy.
- Istniejemy od tysięcy lat. Nikt nie wie, skąd pochodzimy, ani dlaczego tacy jesteśmy. Starsi hodują coś takiego, jak oślizgłe jaja. Nazywane są one harpami. Istnieją także Zwiadowcy, stworzeni do wyszukiwania dzieci, które mają dość dobre kontakty z naturą. Hm, jakby ci to powiedzieć. Dzieci, które kochają pszczółki, kwiatki i tym podobne. Gdy dziecko skończy siedemnaście lat jest łączone z harpem. Objawy połączenia są dość bolesne, nie każdy po połączeniu przeżywa. Tobie akurat się udało, i to bez niczyjej pomocy, co można uznać za wielki plus.
Dzięki za pocieszenie.
- A co oznacza lis na moim ramieniu? - wskazałam palcem na tatuaż.
- Oh, to jest twoje magiczne stworzenie, coś jak kucyk pony.
- Ha ha, śmieszne.
- Te stworzenia nazywane są duralami. Pomagają ci one złączyć się z naturą. Są twoją obroną. Przywiązane na wieczność do twojej duszy potrafią stać się najlepszym przyjacielem.
- A jak wytłumaczyć to, ze podpaliłam koszulkę mojego ojczyma?
- Co zrobiłaś? - zapytał ze zdziwieniem chłopak.
Może to tylko mi się wydawało? Tak, na pewno...
- Nic, pomieszało mi się coś.
- Jesteś pewna?
- Tak. A jak my jesteśmy nazywani?
- Niektórzy nazywają nas grzybami....
- Dlaczego?
Max zaczął się śmiać.
- Szczerze, to nie mam pojęcia. Jesteśmy Florystami, gdyż mamy dobry kontakt z naturą, co mówię po raz kolejny.
- Yhym, świetnie. Coś jeszcze?
- A co, śpieszy ci się gdzieś?
- Obiecałam mamie, że dziś wrócę wcześniej... - zaczęłam kłamać, gdy nagle przypomniałam sobie o Ethanie i jego propozycji spędzenia wspólnie czasu -... ale chyba się nie obrazi, jak zostanę jeszcze chwilkę.
Chłopak zerknął na mnie podejrzliwie, po czym wstał i wyciągnął do mnie rękę. Teraz ja zerkałam na niego zdezorientowana, ale jego to chyba nie obchodziło, bo bez mojej zgody chwycił mnie za dłoń i pociągnął do góry.
- Głupku, nie zjem cię – powiedział – musisz się czegoś nauczyć, chodź.
Max zaciągnął mnie z powrotem do szkoły.
- Dlaczego akurat tam? - zapytałam się.
- Szybciej dojdziemy do ulicy, a jestem zbyt leniwy, żeby specjalnie obchodzić całą szkołę, jeśli tu mamy taki piękny skrót do wykorzystania.
Idąc tak przez szkołę, trzymając Maxa za rękę czułam się dość dziwnie. Może to przez to, ze praktycznie cała szkoła się na nas gapiła. Postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Szłam przed siebie z podniesioną głową. Przechodząc obok cheerleaderek słyszałam szepty i śmiechy. Lecz nie przypominały one wyśmiewania, ale zdziwienie. Zerknęłam na nie, a one wcale się mną nie interesowały. Ich uwagę przykuł Max. Spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby to powiedzieć... cudownie. Ten przyłapał mnie na obserwowaniu jego twarz i po raz kolejny dziś roześmiał się.
Gdy wyszliśmy ze szkoły, Max skręcił w ulicę prowadzącą w stronę lasu. Nie pytałam o nic. Kiedy otoczyły nas drzewa, ten puścił moją rękę. Szczerze, wolałabym aby dalej mnie za nią trzymał. Po tej myśli miałam ochotę uderzyć się w głowę, lecz wyszłabym na jeszcze większą idiotkę niż do tej pory. Szliśmy dalej przed siebie, w milczeniu, które wcale mi nie przeszkadzało. Wystarczyło, ze on był obok mnie, a mogłam czuć się spokojnie. W pewnej chwili Max stanął, a ja uderzyłam w jego plecy.
- Ała – powiedziałam.
Po raz kolejny zaszczycił mnie jego uśmiech. Za każdym razem podziwiałam jego naturalność. Chłopak usiadł na ziemi, poklepując miejsce obok siebie. Zasiadłam na wskazanym miejscu.
- Twoim zwierzęciem jest lis. Przywołaj go.
- To dla mnie jak czarna magia – odpowiedziałam szybko. Nie miałam pojęcia, jak wzywać Ivara.
- Wystarczy, ze pomyślisz, a on przybędzie.
- Okej, wydaje się łatwe. Ivar, miło by było gdybyś mógł mnie w tej chwili zaszczycić swoją obecnością.
Nagle przede mną pojawił się srebrny lis.
- Doskonale – powiedział Max. Widziałam, że on się teraz skupiał, ściskając powieki, a gdy je otworzył, spojrzał na mnie – To jest Zuko.
Zaczęłam się rozglądać, lecz niczego nie dostrzegałam. Wlepiłam w niego moja oczy, próbując przekazać, że nie widziałam nic nadzwyczajnego.
- Na serio? - ten zapytał się mnie, widocznie rozczarowany. Wzruszyłam jedynie ramionami.
- Nie umiem nic na to poradzić – odpowiedziałam, zawstydzona swoimi słowami.
- Daj rękę.
- Co?
- Podaj mi swoją rękę – prosił Max. Podałam mu rękę, a ten dotknął opuszkami palców mojej dłoni. - A teraz się skup. Pozwól, aby Zuko wszedł w twoje ciało.
Nie miałam bladego pojęcia, o co gościowi chodzi. Znów popatrzyłam się na niego, niczym mały bezbronny psiak.
- Otwórz drzwi, jak za pierwszym razem.
Zamknęłam oczy i spróbowałam wziąć się w garść. Nie czułam żadnej energii, no może poza energią, która buzowała od Ivara. Prosiłam go, aby na chwilę odszedł. Nagle cała jego siła zniknęła, a ja czułam, jakbym była w pustce. Zaraz po tym wyczułam nową energię. Potężniejszą, silniejszą. Otworzyłam dla niej drzwi, a ta zaczęła miażdżyć moje wnętrze. Nie mogłam złapać powietrza, zaczynałam się dusić. Krew w żyłach zaczęła płynąć szybciej. Próbowałam dotknąć dłonią swojej klatki piersiowej, lecz ta ważyła chyba z tonę. Chciałam wstać, lecz napotykał mnie ten sam problem. Chyba Max postanowił mi pomóc, ale jego dotyk palił mnie jeszcze bardziej, a ja w końcu osunęłam się całkowicie na ziemię, a ciemność otoczyła mój umysł.
Delikatnie otworzyłam powieki. Światło zaatakowało moje oczy. Powoli oswajałam się z jasnością. Dostrzegłam żyrandol na suficie. Obróciłam głowę w bok i zobaczyłam Maxa siedzącego obok łóżka. Bardziej pasowałoby „śpiącego”. Musiał sobie przysnąć, gdy tak czuwał. Spróbowałam się lekko podnieść i spojrzałam na dalszą część łóżka. Ivar także spał, skulony koło moich nóg. Pokój był dość mały, ale w zupełności wystarczający dla jednej osoby. To tu pewnie mieszkał Max. Gdy miałam już go budzić, koło krzesła zauważyłam wielki kłębek złota. Wysunęłam rękę przed siebie, próbując dotknąć nowego przedmiotu. Gdy moją dłoń od złotego kłębka dzieliło niecałe dziesięć centymetrów, ten zaczął się ruszać. Przestraszona cofnęłam się do tyłu. Stworzenie zaczynało się prostować. Kiedy było już w pełni widoczne, ze śmiałością mogłam stwierdzić, że jest wilk. Złoty wilk. Patrzyłam się wprost w jego oczy, co okazało się wielkim błędem. Wilk szczerzył zęby, gotów skoczyć na mnie. Wtedy, dzięki bogom, obudził się Max. Rzucił się na zwierzę, krzycząc.
- Zuko, spokojnie! - lecz bestia nie przestawała warczeć.
- To może ja wyjdę! - poinformowawszy towarzystwo, wstałam z łóżka i zaczęłam biec w stronę drzwi. Niestety Zuko zdążył wyrwać się spod ciała Maxa i biegł w moją stronę, po czym zrzucił mnie na ziemię. Leżałam tak i czułam, że pazury zwierzęcia rozdzierają moją bluzkę i zatapiają się w skórze. Wyłam z bólu, próbując zrzucić wilka z siebie, lecz byłam zbyt słaba. Ułożyłam policzek na ziemi, przygotowana na cierpienie, które o dziwo nie następowało. Zuko zszedł ze mnie, po czym zbliżył swój nos do moich pleców. Dokładniej mówiąc, wąchał moją krew. Nie wiedziałam, czy mam uciekać, czy leżeć dalej. Zerknęłam na Maxa, który był zaskoczony, tak samo jak ja. Po chwili czułam, że bestia zaczęła zlizywać krew. Powoli wstawałam, a Zuko pozwalał mi na to. Gdy już stałam, zaczęłam iść w stronę Maxa. Ten wyciągnął do mnie rękę, a ja chwyciłam ją bez zastanowienia. Skierowaliśmy się do łazienki. Tam chłopak przemył moją ranę.
- Przepraszam – zaczął – nie wiedziałem, że on może zrobić coś takiego... Powinienem go odesłać, gdy tylko zemdlałaś.
Nie odpowiedziałam. Myślałam o dzisiejszym dniu, który minął dość ciekawie. Po chwili zaczęłam się śmiać, sama nie wiedziałam z czego. Patrzyłam na Maxa, który się uśmiechał. Mój śmiech stawał się coraz głośniejszy, a chłopak przyłączył się do mnie.

Max odprowadził mnie do domu.
- Wolę się upewnić, że dojdziesz w całości.
- Nie jestem małą dziewczynką, wiesz?
- Wiem, ale mimo tego martwię się o ciebie.
Chociaż ty jeden. Dość szybko dochodzimy do mojego domu. Nie miałam odwagi, aby przytulić go na pożegnanie. Stałam jak jakaś idiotka, uśmiechając się do niego. To on zrobił krok do przodu i przyciągnął mnie do siebie. Objęłam go w pasie. Ten przyłożył swoje wargi do mojego ucha. Niestety liczyłam na co innego.
- Uważaj na siebie, zło czai się wszędzie – wyszeptał, a potem odsunął się ode mnie z uśmiechem na twarzy. Lepsze takie pożegnanie, niż nic. Odwzajemniłam uśmiech, po czym weszłam do domu. Ogarnęła mnie dziwna mgiełka rozczarowania. Spoglądając na Ethana trzymającego rękę w górze, gotową, aby uderzyć moją mamę, byłam pewna, że nie na to liczyłam wracając tutaj.

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 2




  Siedziałam i gapiłam się na zwierzę. Lis wpatrywał się we mnie. Szczerze, to nie miałam pojęcia co mam robić. Wstałam i powoli przesunęłam się w jego stronę. Ten tylko przechylił głowę na bok, jakby śmieszyło go moje postępowanie. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Srebrzyste zwierzę widocznie zainteresowane moją dłonią, zaczęło zmierzać w moim kierunku. Gdy było dość blisko, to ja pierwsza zdecydowałam się na dotyk. Delikatnie zanurzyłam koniuszki palców w jego futrze, które zaczęło lśnić mocniej. Głaskałam lisa, na początku dość nieśmiało, lecz potem o dziwo przekonałam się do zwierzęcia. Zasiadłam na podłodze, gotowa na więcej pieszczot. Wtedy ten polizał mnie po twarzy, i poczułam miętę. Znów ona. Zaczęłam kojarzyć fakty.
- To ty uratowałeś mnie przed Patrickiem - powiedziałam zdziwiona.
Jak głupia czekałam na odpowiedź, licząc na jakiś cud. Skoro zwierze pojawiało się kiedy chcę, to dlaczego nie mogłoby mówić? Odpuściłam sobie wyczekiwania na jakiekolwiek słowo. Mogłabym przekonać mamę do zatrzymania go, ale jednym z minusów była wielkość zwierzęcia. Gdy stałam sięgał mi do pasa. A mogłam przyznać, ze niska to ja nie jestem. Słyszałam, jak ktoś pociągał za klamkę. Zaczęłam panikować.
- Musisz zniknąć! Teraz!
Moje słowa nie zadziałały. Lis dalej siedział, patrząc się na mnie w ten dziwny sposób. Do pokoju wszedł Ethan. Mówiłam już kiedyś o nim, ukochany mojej matki, który uwielbiał szwendać się po barach. Jak zwykle wrócił nieźle narąbany. Zazwyczaj nie bywałam w domu, kiedy ten raczył się pojawić. Powoli zbliżał się do mnie, z tym swoim szyderczym uśmieszkiem.
- Hej mała, polecimy w tango? - zaczął mówić dość dziwnym tonem, jakby chciał ze mną poflirtować. Objął mnie rękami w pasie, przyciągając do siebie.
- Ethan, co ty wyrabiasz! - krzyczałam, ale ten jakby mnie nie usłyszał. Drugą ręką zaczął mnie dotykać. Na to mu nie pozwolę. Odepchnęłam go, a  ten upadł na ziemię z hukiem, jakieś trzy metry ode mnie. W koszulce wypaliły mu się dwie okrągłe dziury, dokładnie tam, gdzie trzymałam swoje ręce. Zerknęłam na dłonie, które błyszczały. Znów skierowałam swój wzrok na Ethana, który prawdopodobnie stracił przytomność. Odwróciłam się, a lisa tam nie było. Co ja miałam teraz zrobić?! Obrzuciłam sama siebie obelgami. Zachowanie tego idioty wyprowadziło mnie z równowagi. Co on chciał zrobić? To raczej wiedziałam, ale jeśli inne kobiety też tak traktował? Znaczyłoby to, że moja matka była zdradzana. Gnida. Miałam ochotę mu jeszcze dołożyć. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale zostawiłam go tam leżącego i poszłam do mojego pokoju. Może był zbyt pijany, by zapamiętać, co się właśnie stało. Wmawiałam to sobie wspinając się po schodach. Otworzyłam drzwi od pokoju i odruchowo odskoczyłam do tyłu. Lis już tu był.
- Mogłeś mi pomóc, wiesz? - zaczęłam.
Usiadłam obok niego na dywanie. W głowię wibrowało mi tyko jedno słowo.
Ivar.Spoglądnęłam na zwierze, a to jakby się uśmiechało.
- Jesteś Ivar, prawda?
Znów czekałam na odpowiedź. Gdy przypomniałam sobie, że stworzenie nie odpowie, skarciłam się w myślach. Ivar położył się na podłodze, układając głowę na moich nogach. Nagle odpłynęła ze mnie wszelka energia i opadłam na ziemię, zmierzając do krainy snu.
Gdy się obudziłam, Ivara nigdzie nie było widać. Spojrzałam na zegarek. Była szósta. Niestety rano. Wstałam z podłogi, i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i dostrzegłam potwora. Znaczy ja nim byłam. Mój „makijaż” rozprzestrzenił się na całą twarz. Cienie do powiek postanowiły zwiedzić moje policzki. Wolałam nie wnikać, jak do tego doszło. Zaczęłam zmywać kolory z twarzy. Ściągnęłam koszulkę i  poczułam dość dziwny zapach. Podniosłam pachę i już wiedziałam, że nie obejdzie się bez porządnego szorowania. Szybko wyskoczyłam z reszty ciuchów i poszłam pod prysznic. Ciepła woda była dla mnie niczym zbawienie. Stałam pod strumieniem jakieś pół godziny i dopiero po upłynięciu tego czasu zaczęłam się myć. Gdy już byłam czysta, wyszłam, zawinięta w ręcznik. Suszyłam włosy, założyłam świeżą bieliznę i odzież. Ponownie zerknęłam w lustro. Po dokładnych oględzinach mogłam stwierdzić, że twarz wyglądała mniej koszmarniej. Nałożyłam jeszcze raz sporą ilość makijażu.. Wychodząc z pokoju poszłam do kuchni. Niestety siedziała już tam moja matka i Ethan. Damian i Eva pewnie jeszcze nie wstali. Tylko ja musiałam wcześniej się budzić, bo w czwartki rano miałam dodatkowe lekcję. Przywitałam się z mamą całusem w policzek, a Ethana ominęłam szerokim łukiem. Zasiadłam na krześle najdalej położonym od niego. Szybko pochłonęłam to, co sobie nałożyłam i gdy już postanowiłam ewakuować się z kuchni mężczyzna zaczął mówić.
- Ej, Sharlyn, może powinniśmy spędzić trochę czasu ze sobą?
Jego wypowiedź zaskoczyła mnie, jak i moją matkę. Stałam w bezruchu, gapiąc się na niego jak na kosmitę. Nigdy w życiu!
- To wspaniały pomysł! - powiedziała mama, jakby zahipnotyzowana jego głosem. - Poznacie się bliżej.
Podeszłam do stołu, aby napić się wody. Zatkało mnie.
- Nie mam czasu – wypaliłam – dużo nauki ostatnio w szkole.
- Ah, nie przesadzaj. Na pewno znajdziesz chwilkę dla mnie. Może dzisiaj? - zaproponował Ethan – z tego co wiem w piątek nie masz dużo lekcji, więc nie będzie na co się uczyć.
Ścisnęłam szklankę z taką mocą, że ta rozprysnęła się w mojej ręce. Potłuczone szkło wylądowało na ziemi. Gdy zerknęłam na dłoń, nie ujrzałam żadnych ran.
Gość znał mój plan lekcji na pamięć? To już mnie przeraża.
Zaczęłam sprzątać, lecz mama powiedziała, że zrobi to za mnie. Wyprostowałam się.
- Yhmm, no pewnie. Tylko problem w tym że umówiłam się dziś z..
- Z kim? - mama zapytała.
- Z Annabeth! Dokładnie. Zapomniałabym, dzięki Ethan, gdyby nie twoja gadka wyleciałoby mi to z głowy.
Szybko uciekłam z kuchni, chwyciłam buty i wyszłam z domu. Usiadłam na ławce i zaczęłam zakładać obuwie. Obiecałam sobie w duchu, że kiedyś ten idiota nas opuści, a matce znajdę kogoś lepszego.
Droga do szkoły mijała jak zwykle nudno. Dziś, przed frontowym wejściem nie widziałam nikogo. Starsze klasy pojechały na wycieczkę. Byłam dumna, że mogę w spokoju wejść do tego budynku, bez żadnych cyrków.
Kiedyś miałam przyjaciółkę. Sama byłam cheerleaderką. Uwielbiałam dręczyć młodszych uczniów, kompromitować ich. Przyjaźniłam się z gwiazdką szkoły, Leny. Coś w stylu „best friends forever”. Niestety, raz na imprezie jej chłopak wypił trochę za dużo, ja zresztą też. Zaczął się do mnie lepić. Przyznam, Ross był seksowny, ale nic mnie do niego nie ciągnęło. Odpychałam go od siebie, wiedząc, że Lena będzie zła gdy nas zobaczy. Wydawało mu się, że może wszystko. Szeptał mi różne słowa, całował z szyję. Gdy już miałam go uderzyć, do pokoju weszła Lena. Zły moment, wiem. Ross przeprowadził się do innego miasta, rodzice i ich praca, a ja pozostałam tutaj, do tej pory dręczona przez Lenę i jej paczkę. Czasem cieszyłam się z tego, że stało się tak, a nie inaczej. Przejrzałam na oczy.
Wyciągnęłam z mojej szafki książki. Po ostatnim incydencie wolałam je zostawiać tutaj, niż nosić z domu. Zmierzałam powoli na matematykę, delektując się wolnością na korytarzu. Gdy zadzwonił dzwonek, byłam już pod klasą. Weszłam i usiadłam w ostatniej ławce. Od początku tego roku siedziałam sama. Nie przez to, że nikt mnie nie lubi. Miałam paru znajomych, z którymi gadałam. Przeprosiłam ich za moje wcześniejsze zachowanie, a oni mnie przyjęli, zapominając o przeszłości. Zadziwiał mnie fakt, że czasem potrafimy wybaczyć, pomimo tylu szkód i cierpień. Nauczyciel matematyki wszedł  do sali, jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha. Szkoda, że po każdej lekcji z nami stwierdza, że musi iść do psychologa.
- Dzień dobry! - rzekł radośnie – Wiem, że to dziwna pora na takie rzeczy, ale będziemy mieć w klasie nowego ucznia.
Później nie słucham już nauczyciela, ale wlepiam wzrok w zielone oczy nowego ucznia. Z śmiałością mogłam stwierdzić, że od naszego ostatniego spotkania trochę się zmienił. Nie, nie był łysy. Włosy, które wczoraj sięgały do ramion były teraz krótsze. Uśmiechał się łobuzersko. Pan Tyler coś mówił, potem wskazał ręką na mnie.
- Max, usiądź z Sharlyn.
O bogowie. Ściągnęłam torbę z krzesła, które on miał teraz zająć. Usiadł obok mnie. Miał zieloną koszulkę z napisem „JUST SMILE”.
- Hej – powiedział. Odpowiedziałam bełkotem.
Lekcja się zaczęła, a ja nie mogłam się skupić. Czułam jego wzrok na moim ciele. On wie, to mnie przeraża. On wie, i może mi to wszystko wytłumaczyć. Wyrywałam kartkę z środka zeszytu i napisałam na niej „Kim jesteś?”. Delikatnie przesunęłam ją w jego stronę. O dziwo wziął kartkę do rąk, czytał. Później odwrócił się do mnie, pochylił i wyszeptał.
- Po lekcjach z na tyłach szkoły.
Na tym skończyła się nasza wymiana zdań. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, wyszłam przodem. Musiałam wziąć się w garść. Nie powinien interesować mnie ktoś, kogo nawet nie znam. A może powinien? Sama nie wiedziałam, więc przestałam o tym myśleć. Lekcję mijały dość szybko. Podczas długiej przerwy zasiadłam przy pustym stoliku. Co do historii z samotnym siedzeniem, wolałam póki co do nikogo się nie zbliżać. Kiedy Lena, Patrick i cała reszta zluzują, lub wyniosą się z tej budy, będę mogła bezpiecznie podejść do innego ucznia, nie bojąc się o niego. Popularni nauczyli się nie tylko dręczyć osoby, które zaszły im za skórę, jak i ich przyjaciół. Rozglądałam się, szukając Max'a. Ujrzałam go na końcu stołówki. Zmierzał w moją stronę, z plecakiem zarzuconym na jedno ramię. Nie miałam pojęcia, czy się cieszyć z tego powodu, czy nie, ale chciałam znać prawdę. Plusem było to, że gość był cholernie przystojny. Usiadł naprzeciwko mnie, i uśmiechnął się.
- Musisz się wiele nauczyć – powiedział, po czym otworzył torbę z lunchem, wyciągnął z niej jabłko, po czym odgryzł wielki kawałek owocu.
Przez przerwę nie odzywaliśmy  się raczej do siebie. Jego obecność wystarczała, bym czuła się pewniej.

wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 1


 Powoli przebudzałam się. Nad sobą czułam sapanie. Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu nic nie zobaczyłam. Gorące powietrze owiewało moją twarz, przy czym można było poczuć dziwny zapach mięty. Przetarłam powieki i nadal niczego nie dostrzegałam. Odbijało mi. Przykryłam się kołdrą. Chciałam odepchnąć od siebie to coś. Wstałam owinięta w pościel i zmierzałam w stronę łazienki. Ktoś zaczął ciągnąć za kołdrę. Nie chciałam krzyczeć, bo rodzina wzięłaby  mnie za wariata. Gwałtownie odwróciłam się, rzucając kołdrą w stronę tego stworzenia. Automatycznie padłam na rzucony materiał, aby przeciwnik nie mógł się wydostać, lecz gdy wylądowałam, zdałam sobie sprawę, że potworek gdzieś uciekł. Powoli wstałam, rozglądając się po całym pokoju. Niczego nie widziałam. Potrzebowałam wizyty u psychologa. Odstawiłam kołdrę na łóżko i poszłam do łazienki. Pierwsze na co spoglądnęłam, to moje ramię. Srebrny lis dalej tam był, tym razem jego kontury były wyraźniejsze.
- Shar! Pośpiesz się, spóźnisz się do szkoły! - krzyczała mama z dołu.
Zaczęłam się myć. Przemyłam twarz, wyszorowałam zęby i poszłam się przebrać. Z szafy wyciągnęłam czarne spodnie i ciemnofioletową koszulkę. Gdy miałam już wychodzić z pokoju przypomniałam sobie o lisie. Trzeba było  go czymś zakryć. Podbiegłam ponownie do szafy, biorąc pierwszy lepszy sweter. Schodząc na parter ubrałam go na siebie. Gdy matka mnie zauważyła,pyta
- A co to, cała na czarno? Jakiś pogrzeb się szykuję?
Taa, pogrzeb mojej normalności.
Nie odpowiedziałam, tylko zasiadłam przy stole. Eva z uśmiechem patrzyła się na mnie.
- Wczoraj podobno Patrick rozwalił twój podręcznik – zaczęła, niepotrzebnie podnosząc głos, aby mama usłyszała.
- Jaki podręcznik – pytała ta, widocznie zainteresowana.
- Żaden – odpowiedziałam szybko – potknęłam się i wypadły mi książki z torby, a on podniósł jeden z nich. Nic nie zrobił.
- Jesteś pewna?
- Tak, mamo. Jestem pewna.
Potem zapada cisza. Rozglądnęłam się i nigdzie nie widziałam Damiana. Zerknęłam pytająco na Eve.
- Impreza.
I wszystko wiadome. Gdy Damian chodził na imprezy, raczej nie wracał na noc do domu. Zawsze „przenocuję” go jakaś koleżanka, którą pozna.
Gdy już zjadłam śniadanie, wstałam, i poszłam ubrać buty. Wzięłam torbę do ręki i wyszłam z domu. Dzisiejsza pogoda nie wyglądała na zbyt radosną, ale ja lubiłam właśnie deszczowe dni. W ręce trzymałam parasol, który chronił mnie przed kroplami spadającymi z nieba. Dookoła było dość ciemno. Od czasu do czasu dało się dojrzeć błyskawicę, po której następował grzmot. Kochałam burzę. Szłam z wysoko podniesioną głową, tą samą drogą, co zawsze. Gdy ulewa zamieniła się w lekką mżawkę złożyłam parasol, delektując się porankiem. Niestety dość szybko doszłam do szkoły, i cała radość uciekała ze mnie. Jak zwykle pod frontowym wejściem stoi Patrick i reszta popularnych. Jak ich tu ominąć. Myślałam, idąc powoli. Mogłabym przebiec obok nich, gdy zadzwoni dzwonek, ale zawsze ten dupek mógłby mnie złapać. Równie dobrze mogłam tu stać i poczekać, aż wszyscy poszliby do klas, a wtedy przemknęłabym się do szatni. Pomysł był nawet dobry, gdyby nie to, że Patrick właśnie mnie zauważył. Stanął, podpierając się na jednej nodze, krzyżując ręce na klatce piersiowej uśmiechał się w ten dziwny, chytry sposób.
Tylne wejście. To jest to. Ostatni raz spoglądnęłam na Patricka, i poszłam dalej ulicą, udając, że szkoła mnie nie interesuję. Ciekawe, o czym on  myślał. Minęłam ogrodzenie szkolne, a za nim pojawił się wysoki żywopłot. Zaczęłam biec. Musiałam jak najszybciej dostać się na tyły szkoły. Po dłuższym biegu o dziwo nie opadłam z sił. Zazwyczaj na zajęciach sportowych ociągałam się gdzieś z tyłu, próbując dogonić całą resztę. Gdy dotarłam do tylnych drzwi, miałam ochotę rozszarpać Patricka, który stał tu, nadal uśmiechając się.
- No no, Castel. Szybko ci poszło, czyżbyś chciała nie spóźnić się na pierwszą lekcję?
Nie odpowiedziałam  Stałam tam, jak kamień, nie mogąc się poruszyć. Szczerzę bałam się tego chłopaka. On powoli zaczął zmierzać w moją stronę, wychodząc na deszcz. Widocznie nie przeszkadzała mu woda. Gdy był już blisko, próbowałam go ominąć, ale ten złapał mnie w pasie, mocno ściskając.
- Chciałabyś uciec, tak? - zaczął i rzucił mnie na ziemię – Nie tym razem.

Uderzyłam ciałem o chodnik. Poczułam niesamowity ból w prawej ręce. Podciągnęłam rękaw, lecz nic nie zauważyłam. Może to kość... Nie miałam czasu na dalsze przemyślenia, bo Patrick znów postanowił mnie zaatakować i wymierzył kopniaka w brzuch. Przewróciłam się na druga stronę, ściskając swoje ciało. Nie umiałam opisać bólu, który właśnie mnie nawiedzał.
- Patrick, proszę... - zaczęłam błagać, kiedy ten ponownie zbliżył się do mnie. Tym razem oberwała moja twarz, która zaliczyła siarczystego policzka, jeśli można tak to nazwać.
- Postanowiłem dziś z tym zakończyć – tu dostałam po raz kolejny w twarz – ciekawie, prawda? Już mam dość bawienia się w kotka i myszkę.
- Kotka i myszkę, mówisz? - próbowałam go zagadać, ale ten był nieugięty, i gdy tylko zaczynałam coś mówić chwycił mnie za sweter i podniósł do góry.
- Krótko mówiąc, już nie żyjesz – powiedział, uśmiechając się jak małe dziecko, które dostało cukierka. Kolejny cios w twarz, tym razem użył zaciśniętej pięści.
Czułam, że moje ciało osuwa się na ziemie. Patrick pozwolił mi upaść, ponownie celując nogą we mnie. Położył swoją stopę na mojej głowie. Niemal czułam smak jego podeszwy. Nagle coś skoczyło na niego, powalając go z nóg. Uderzył o podłoże jakieś dwa metry ode mnie.
- Co do cholery? - spytał zaskoczony.
Sama nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkich chodziło. Nieznana istota znów zaczęła go atakować, rozrywając rękaw bluzy. Zanurzyła niewidzialne kły w jego ramię, a Patrick zawył niczym mały, atakowany szczeniak. Wziął gałąź, która leżała obok niego, i zaczął nią machać dookoła.
- Jesteś dziwakiem! - wykrzyczał do mnie, po czym uciekł do szkoły.
Też chciałam jak najszybciej stąd uciec. Próbowałam wstać, lecz wtedy moja (prawdopodobnie) złamana kość w prawej ręce dawała o sobie znak. Tak więc podjęłam mozolną próbę doczołgania się do drzwi. Lepsze to niż nic. Gdy od wejścia do szkoły dzieliły mnie niecałe cztery metry, znów poczułam miętę. Tak jak rano, gdy się obudziłam. Popatrzyłam do góry, lecz ujrzałam tylko szare niebo. Nagle coś musnęło mój policzek, zostawiając na nim kleistą ciecz. Prawię jak ślina psa. Tak wiem, dziwne porównanie. Moje serce biło jak szalone. Ponownie próbowałam wstać, tym razem nie czując żadnego bólu. Powoli podniosłam się, czując obecność dziwnego stworzenia. Stało koło mojej nogi. Gdy byłam ustawiona w idealnej pozycji do biegu, zaczęłam uciekać w stronę drzwi. Ku mojemu zdziwieniu nic mnie nie goniło. Szybko wpadłam do środka budynku. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Za dwadzieścia minut miał zadzwonić dzwonek na przerwę. Schowałam telefon i poszłam do damskiej toalety. Stanęłam przed lusterkiem i zdałam sobie sprawę, że byłam cała przemoczona. Ściągnęłam ciuchy, próbując pozbyć się z nich wilgoci poprzez użycie automatu do suszenia rąk. Wiem, byłam geniuszem, ale to na serio pomagało. Gdy mniej więcej osuszyłam swoje ciuchy, przyszła pora na głowę. Pochyliłam się nad maszyną, a ciepłe powietrze owiewało moje włosy. Te zaczęły powoli się unosić. Kiedy uznałam, że są suche, prostuję się. Lekko odchyliłam rękaw bluzy i spoglądnęłam na lisa. Tym razem był bardziej wyrazisty. Widziałam, że oczy ma koloru czarnego. Przedtem mogłam dostrzec sam zarys zwierzęcia. Nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje. Zerknęłam na lusterko, by ocenić stan swojej twarzy po paru ciosach Patricka. Miałam rozerwaną wargę oraz podpuchnięte oko. Na lewym policzku widać było zmianę koloru cery. Świetnie. Nie miałam zamiaru pokazać się w takim stanie nikomu, tym bardziej że wszyscy mieliby z tego świetny ubaw. Zebrałam swoje rzeczy i skierowałam się do tylnego wyjścia. Powoli uchyliłam drzwi, spoglądając przez szparę. Nie widziałam niczego nadzwyczajnego, więc wyszłam. Wzięłam do ręki mój parasol, rozkładając go. Tak, oto ja, dziewczyna, którą pomiatała cała szkoła. Szłam  do domu, a w środku mnie rozpalała się nadzieja, która błagała wszystko dookoła, abym już nigdy nie musiała tam wracać.
Nie lubiłam się malować. Czułam się wtedy niekomfortowo, skóra mnie swędziała. Gdy ktoś na mnie spojrzał, od razu doszukiwałam się jakiś fatalnych wpadek na swojej twarzy. Dzisiejsza sytuacja wymagała poświęcenia. Wzięłam do ręki fluid i wysmarowałam nim policzki, powieki, czoło, brodę i kawałek szyi. Później do gry dołączył się puder. Gdy stwierdzam, że wyszło jako tako, sięgnęłam po cienie do oczu. Normalnie nie stosowałabym go, ale nie chciałam, by było widać moją śliwę wokół oka. Kończąc moje wypociny, pierwszy raz byłam z siebie dumna. Wychodząc z łazienki, zmierzałam do salonu. Schodząc po schodach dostrzegłam postać koło kanapy. Zobaczyłam chłopaka, około dziewiętnastu lat. Czarne, lekko kręcone włosy zakrywały jego czoło. Z śmiałością mogłam powiedzieć, że był dość muskularny. Jego skóra tak pięknie błyszczała... Stop. Co on tu robi?
Zaczęłam powoli schodzić, próbując nie doprowadzić do skrzypienia schodów. Ten odwrócił się, wlepiając swoje nieziemskie, zielone oczy we mnie.
- Musisz uwierzyć – zaczął.
Nie wiedziałam co mam zrobić. Zamurowało mnie.
- Popatrz wnętrzem. Nie możesz ograniczać się do ufania swoim oczom. Gdy spojrzysz duszą, dojrzysz to, czego twe oczy nie są wstanie pojąć.
Po tych słowach skierował się do drzwi i wyszedł.
- Czekaj! Co to ma znaczyć - krzyczałam, domagając się odpowiedzi. Powiedział coś i wyszedł, jak gdyby nigdy nic. Wybiegłam przed dom, rozglądając się dookoła. Już go nie widziałam. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- To, to było dziwne – mruczę sama do siebie.
Teraz byłam stuprocentowo pewna, że muszę się udać do lekarza. Zielone oczy dalej siedziały w mojej głowie.
„Popatrz wnętrzem” powtarzałam sobie. Dziękuję, moje jelita raczej nie chciałyby, abym patrzyła z ich pomocą. Usiadłam na kanapie i zastanawiałam się nad słowami. Zamknęłam powieki. Wytężyłam zmysły. Próbowałam otworzyć swój umysł. Wyciszyłam wszystkie dźwięki, które mnie otaczały. Czułam ciepło, które było gdzieś obok mnie. Musiałam tylko otworzyć drzwi, i pozwolić mu wejść. Tak więc zrobiłam, a ono rozproszyło się po moim ciele, dodając mi siły. Powoli otworzyłam oczy. Na dywanie coś stało. Mrugnęłam. Srebrzyste futro błyszczało, a czarne oczy wnikały we mnie, przez co sama się uśmiechałam.


~_________________________________________________________________

Tego bloga dedykuję Mściwej, która wymyśliła dla mnie to piękne imię głównej bohaterki :)
Jest już was dość dużo, i cieszę się, że komentujecie moje wypociny. Oby tak dalej! Proszę o szczere komentarze do rozdziałów :D

wtorek, 5 lutego 2013

Prolog


 Brązowowłosa dziewczyna właśnie otworzyła powieki. Niebieskie oczy rozejrzały się po pokoju. Próbowała wstać, lecz gdy tylko się odkryła uderzała ją fala zimna. Postanowiła poleżeć jeszcze chwilę, myśląc co na siebie założy. Po chwili spędzonej na rozmyślaniu zerknęła na zegarek. Była 7:20. Pora wstawać. Niechętnie podniosła się, stawiając stopy na zimnych, skrzypiących panelach. Podeszła do bukowej szafy, otwierając ją i patrząc na stertę ubrań. Przeważały w niej ciuchy koloru czarnego oraz szarego. Sharlyn nie była osobą, która lubiła wyróżniać się z tłumu. Wyciągnęła spodnie i sweter, po czym z pośpiechem zabrała się za ubieranie. Następnym przystankiem była toaleta. Szybko się odświeżyła, i ruszyła na dół, aby zjeść śniadanie. W kuchni jak zwykle zasiadała cała rodzina. Jej siostra Eva ubrana była w turkusową sukienkę do kolan. Blond włosy opadały kaskadami na ramiona, zakręcając się w każdym możliwym miejscu. Obok niej siedział Damian, jak zwykle nosił swój niebieski podkoszulek i stare, podarte dżinsy, które uważał za modne. Mama radośnie krzątała się przy kuchence, smażąc naleśniki. Cała trójka miała blond włosy, różniące się tylko odcieniami. Matka Shari zawsze tłumaczyła jej, że kolor czupryny odziedziczyła po ojcu. Podobno był to dość miły człowiek, lecz dziewczyna nie miała możliwości go poznać.
Podeszła do stołu, uderzając przy tym małym palcem stopy w kant nogi krzesła.
- Cholera!
- Shar, kotku, jak ty się odzywasz? - zaczęła matka pouczającym tonem.
- Tsa.. przepraszam – odpowiedziała nastolatka.
- I tak już lepiej.
Sharlyn zasiadła przy stole, masując palec.
- Nie chcę naleśników – burknęła niezadowolona dziewczyna.
- Albo jesz naleśniki, albo nie jesz nic, więc nie marudź...
Matka nie skończyła zdania, a Shari wymknęła się z kuchni i z torbą w ręce pomaszerowała do przedpokoju, ubrała swoje czarne tenisówki i wyszła z domu.
Rok szkolny dopiero się zaczął, a dziewczyna już miała dość lekcji. Zawsze uczyła się na piątki i czwórki, ale ten rok zapowiadał się okropnie. Idąc do swego „piekła” rozmyślała o drzewach. Sharlyn uwielbiała naturę i wszystko, co się z nią wiąże. Potrafiła całymi dniami siedzieć w lesie, z dala od wszystkich ludzi, wsłuchując się w dzikie, a zarazem piękne melodie ptaków. W przyrodzie, wszystko jest na swoim miejscu, każdy organizm, każda roślina jest potrzeba do przetrwania. To właśnie Shari podziwiała.
Zbliżała się ósma, więc trzeba było przyśpieszyć krok. Po jakiś dziesięciu minutach zza bloków zaczął ukazywać się wielki gmach szkoły. Pomarańczowa elewacja tylko odstraszała, jakby wołała „uciekaj stąd!”. Na samą tą myśl dziewczyna miała ochotę zawrócić i pójść nawet sprzątać po psach. Lecz niestety codzienność wzywała. Gdy ominęła wysoką bramkę, zaczął się prawdziwy koszmar. Cheerleaderki wymachiwały radośnie żółtymi pomponami w rytm kiczowatej muzyki, sportowcy rzucali piłką do footballu amerykańskiego, a pozostała reszta siedziała na ławkach, jakby zahipnotyzowana, wlepiając swoje ślepia w najpopularniejsze grono w szkole. Shari szybko przedostała się przez podwórko szkolne, docierając do drzwi wejściowych, gdzie stali najpopularniejsi. Dziewczyna wbiła wzrok w swoje trampki, miała cichą nadzieję, że szybko zdoła jej się ich ominąć. Niestety nadzieja matką głupich.
- Ej, patrz! Leszcz idzie – krzyknął Patrick. Gość był chłopakiem Leny, głównej Cheerleaderki, której Shari kiedyś podpadła. Teraz on gnębił ją na każdym kroku. - Gdzie się śpieszy, słonko?
- Daj mi spokój – dziewczyna próbowała się bronić, lecz to nic nie dało. Ten podciął jej nogi, a ona runęła na ziemię. Na szczęście w ostatniej chwili podparła się rękami o podłogę. Z torby wyleciały jej podręczniki.
- Ah, skarbie, twojej mamusi nie stać na nowe książki? Biedactwo – wziął do ręki książkę od chemii i jednym ruchem dłoni wyrwał z niej strony. Dziewczyna wstała, otrzepała się i próbowała odebrać Patrickowi swój podręcznik. Ten podniósł rękę do góry, a że był wysoki, to dziewczyna nie miała szans dostać do swojej rzeczy. Poddała się i zaczęła zbierać resztę książek.
- Prawidłowo – dopowiedział chłodno chłopak, po czym wrzucił podręcznik do kosza na śmieci.
Wspaniale.
Zadzwonił dzwonek, więc wszyscy kierowali się do swoich klas. Dziewczyna czekała, aż podwórko opustoszeje, po czym zbliżyła się do kosza, zatykając nos, i wkładając do środka  rękę w poszukiwaniu swojej własności. Dotknęła czegoś śliskiego, co wymsknęło jej się z dłoni, zostawiając na niej śluz.
- Chemio! Patrz co dla ciebie robię – burknęła dziewczyna sama do siebie.
Kolejny chwyt i książka do chemii się odnalazła. Shari schowała ją do torby, i skierowała się w stronę łazienki. Gdy już tam weszła zbliżyła się do umywalki, okręciwszy ciepłą wodą zaczęła obmywać rękę z dziwnej substancji, lecz ta nie chciała się zmyć. Dziewczyna spojrzała na dłoń, która przybrała zielony kolor.
- Co do cholery...
Ręka nagle zaczęła piekielnie swędzieć. Shari zaczęła się drapać, lecz to w niczym nie pomagało. Swędzenie przeobraziło się w pieczenie. Ból wzrastał z każdą sekundą. Sharlyn zaczęła wrzeszczeć, nie mogąc się opanować. Na dłoni zaczęły tworzyć się małe bąble, w których zbierała się krew. Ręka znów wylądowała pod ciepłą wodą, a bąble zaczęły pękać, pozostawiając dookoła ślady czerwonej cieczy. Gdy dziewczyna nie miała już siły cały ból ustał, bąble zniknęły, a krwi nie było nigdzie widać. Rozejrzawszy się dookoła Shari stwierdziła, że zaczyna wariować i udała się w stronę kasy od historii. Kiedy weszła do sali, cała klasa spojrzała w jej stronę.
- Znów spóźnienie, Castel. Co ja mam z tobą zrobić? - zaczął nauczyciel.
- Obiecuję, ze się poprawię.
- Dobrze siadaj.
Shari usiadła w swojej ławce. Wyciągając podręczniki na stolik spojrzała na swoją rękę. Dalej była zielona.
Muszę chodzić spać wcześniej.Cały dzień w szkole minął dość szybko, z czego dziewczyna była zadowolona. Na każdej lekcji zastanawiała się nad sytuacją, która zaistniała w toalecie.
Może jestem psychicznie chora?G
dy dziewczyna przyszła do domu, nie zastała tam żywej duszy. Wszyscy gdzieś zniknęli. Skierowała się do kuchni, otwierając lodówkę. Nie było zbyt dużego wyboru, co można by było zjeść. Shari nie należała do zbytnio bogatej rodziny. Jej matka może i nie była sama, ale jej „towarzysz życiowy” nie pracował, i szlajał się gdzieś nocami. Ona sama musiała wyżywiać, ubierać i zajmować się cała rodziną, podczas gdy on zaliczał zgon co noc. Dziewczyna nie wstydziła się swojej matki, ani tego, że sprząta na komisariacie w mieście. Zresztą posiadanie używanych ćwiczeń było dość fajnym wyjściem, szczególnie jeśli ich ostatni właściciel zapomniał wymazać wszystkie odpowiedzi.
Gdy zrobiła sobie kanapkę z dżemem postanowiła pooglądać telewizję. Usiadła wygodnie na kanapie, nogi położyła na stoliku i włączyła swojego wybawcę od nudów. Jak zwykle trafiała na same idiotyczne kanały, o problemach typu „dlaczego zaparkowałeś swoje auto tak blisko mojego?!”. Dawniej, kiedy posiadała więcej kanałów zawsze udawało się znaleźć coś ciekawego. Teraz matka musiała zrezygnować z rozszerzonych programów, gdyż nie starczało pieniędzy na opłacanie wszystkiego.
Gdy wszystkie w miarę sensowne programy skończyły się, Shari postanowiła udać się do pokoju i posprzątać. Chciała się oderwać od wszystkiego dookoła, a sprzątanie było w sam raz.
Zaczęła ścierać kurze, gdy ból dłoni powrócił, sto razy mocniejszy od tego w szkole. Przeniósł się na resztę ciała, rozrywając głowę dziewczyny. Ta padła na kolana, nie mogąc utrzymać się w pionie, i zaczęła wrzeszczeć. Próbowała się podnieść, lecz udało jej się tylko lekko unieść głowę i spojrzeć w lustro. To co zobaczyła, było okropne. Płakała krwią. Gdy próbowała otrzeć łzy, te rozmazywały się na całej twarzy, która przyjęła kolor szkarłatny. Cierpienie wykańczało Shari, która całkowicie osunęła się na podłogę, zamykając oczy.

- Sharlyn! Wstawaj, idiotko, od czego masz łóżko? Tam zasypiaj – głos Evy niósł się po całym pokoju.
Dziewczyna delikatnie podniosła się, przygotowana na ból. Jednak nic się nie stało. Znów spojrzała w lustro. Twarz miała czystą, nawet pryszcz z czoła znikł.
Na serio wariuję.
Gdy wieczorem poszła się umyć, zauważyła coś dziwnego. Ściągnąwszy sweter na jej ramieniu ukazał się srebrzysty lis. Przetarła oczy, doczekując się kolejnych zaburzeń wzrokowych, lecz mały lis nie zniknął. Dalej tam był, delikatnie lśniąc w świetle lampy.