Do wszystkich czytelników bloga.
Nie spodziewajcie się następnego rozdziału!
W sensie, nie w tym tygodniu, ani miesiącu. Nowy rozdział może ukazać się końcem marca, ewentualnie końcem kwietnia. Ogólnie mogę sama sobie pogratulować, bo dostałam dziś parę interesujących ocenek, które dały mi do myślenia, i postanowiłam wziąć się za siebie. Czeka mnie dużo poprawek, wkuwania, ale cóż, na świadectwie nie chciałabym mieć żadnej dwójki :).
Do tego pasowałoby bardziej sprawdzać to co dodaję, a to też czas zajmuję. Na razie po prostu piszę, czytam raz i już publikuję, co na dobre nie wychodzi.
Także na pocieszenie daję wam coś, co znalazłam, a przypomina mi Zuko :D
Max z wami!
czwartek, 14 marca 2013
środa, 13 marca 2013
Rozdział 6
Ten rozdział dedykuję Sówce, Mściwej i Kosogłosowi, za to, ze mnie dręczą o notkę już jakieś pół godziny. Dzięki, że jesteście! :D Mam nadzieję, że ogólnie rozdział się wam spodoba, zbytnio nie wiedziałam, co napisać, więc modlę się do bogów, by nie wyszło z tego masło maślane.
Jak zawsze mile widziane są komentarze! :D
Powodzenia w czytaniu.
Idąc przed siebie korytarzem, słyszę
ponowny trzask drzwi od łazienki. Max dogania mnie i chwyta za
ramię.
- Sharlyn … - zaczyna, ale ja nie mam ochoty słuchać jego głosu. - Proszę, zaczekaj – mówi, ale we mnie coś pęka.
- Co ty ode mnie chcesz, co? Jestem jakąś twoją zabawką, przy twoich znajomych się do mnie nie przyznajesz?! - krzyczę, a wszyscy wlepiają we mnie oczy. Nie dość, że płaczę, to jestem cała czerwona, nie wiem czy od wstydu, czy ze złości. Mam ochotę go uderzyć, ale zdaję sobie sprawę, że nic takiego nie zrobił.
- Uspokój się, chodź, przejdziemy się w bardziej ustronne miejsce, i wszystko ci wytłumaczę, obiecuję.
- Nie chcę, żebyś cokolwiek mi tłumaczył! Zostaw mnie w spokoju, proszę!
Zaczynam się denerwować, czuję, jakby małe igiełki zanurzały się w moich dłoniach. Piekielny ból nawiedza moje palce, jakby zaraz miał rozerwać na nich skórę. Wiem, co to znaczy, znów ta moc.
- Sharlyn, przepraszam – mówi Max, próbując mnie objąć, ale ja go odpycham. Ten wywraca się na podłogę, spoglądając na mnie ze zdziwieniem, a dokładniej na moje ręce. Nie wiem, co mam zrobić, więc zaczynam biec w stronę wyjścia. Wszyscy patrzą się na mnie, jak na kosmitę. Odepchnęłam dobrze zbudowanego chłopaka, przewracając go przy okazji. Z oddali słyszę gwizdy, okrzyki, które otępiają mój umysł. Odwracam się, by zobaczyć co się za mną dzieje , i widzę Maxa, który nie daje za wygraną i idzie w moją stronę. Przyśpieszam, i z impetem otwieram drzwi wejściowe, wybiegając ze szkoły. Kieruję się w stronę lasu. Mijam swoich rówieśników, którzy byli widocznie zaskoczeni moim zachowaniem. Widzę Lenę i resztę popularnych, którzy patrzą na mnie i się śmieją. Widocznie stanowię dla nich jakąś rozrywkę. Próbuję się uspokoić, więc biorę głębokie wdechy. Idę przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie, co skutkuję obijanie się o innych ludzi. Nie przepraszam, nie pomagam pozbierać rzeczy, które wypadły nieznajomym z dłoni, po prostu idę, niczym maszyna mająca swój cel. W sumie nie wiem, gdzie się kieruję, ale po chwili dostrzegam moje zbawienie. Przechodzę na drugą stronę ulicy i staję na przystanku, opierając się o szklaną ścianę. Zamykam oczy i próbuję „wyłączyć” myśli. Pozwalam, aby w głowie została mi pustka. Gdy już czuję się lepiej, ocieram twarz z łez. Rozglądam się dookoła i ze śmiałością stwierdzam, że jestem sama na przystanku. Później zerkam na rozkład jazdy, dowiadując się przy okazji, że za dziesięć minut powinien zjawić się jakiś autobus. Siadam na ławce, opierając się o szkło.
Czy jestem idiotką? Może nie powinnam reagować w ten sposób, przynajmniej nie przy całej szkole. Do tego znam Maxa dwa dni, dwa cholerne dni, a już liczę na nie wiadomo co. Niestety największy ból sprawia fakt, że właśnie on daję mi nadzieję, swoimi czynami. Nigdy nie chciałam wtrącać się w czyjeś znajomości, szczególnie, jeżeli ktoś zna się z kimś od dawna. Nie wiem, ile Max zna Roxi i Charliego, mimo to nie chcę być piątym kołem u wozu.
Obok mnie siada Max. Mogłam się domyślić, że przyjdzie tu za mną, nawet to wiedziałam. Staram się patrzeć przed siebie, jakby go tu nie było. Ciekawość wygrywa i spoglądam w bok, na jego ręce. Pociera dłonią o dłoń, niczym zmartwiony nauczyciel, gdy dzieje się z tobą coś złego. Czuję, że patrzy na mnie, oczekując tego samego, lecz ja na niego nie spojrzę.
- Dlaczego nie powiedziałaś? - zaczyna, a w jego głosie słyszę złość i troskę, ale nie potrafię wyczuć, czy bardziej się gniewa, czy martwi.
- Skąd miałam wiedzieć, że to coś dziwnego?
- Wiesz, kiedy twoje dłonie zaczynając promieniować światłem, a ty odpychasz ludzi z ponad naturalną siłą, to nie sądzę, by była to zasługa płatków śniadaniowych.
Czuję wielką gulę w gardle. Chciałabym coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia co. Na moich policzkach znów pojawiają się wielkie wypieki, a ja siedzę, czekając, aż Max znów zacznie coś mówić. Chwilę tak siedzimy, nie odzywając się do siebie, aż w końcu on pyta.
- Od kiedy umiesz robić takie rzeczy?
- Pierwszy raz udało mi się jakieś trzy dni temu, potem nie próbowałam. Dziś niestety wyszło dwa razy...
- A więc swoją magię wypróbowałaś na mnie i na...
- Patricku – dokańczam jego zdanie. Liczę na jakiś ochrzan, ale to nie następuje. Podnoszę głowę i zerkam na chłopaka. Ten patrzy się na mnie, ale już nie czuję złości, ale wyłącznie samą troskę. Z dala widzę, że nadjeżdża autobus. Czerwony pojazd zatrzymuję się na przystanku, otwierając drzwi i zapraszając mnie do środka. Gdy już mam wstać i wsiąść, zdaję sobie sprawę, że wszystkiego nie wyjaśniłam. Pozwalam mu odjechać, zostawiając za sobą wyłącznie zapach spalin. Później zbieram w sobie odwagę, i odwracam się ponownie w stronę Maxa.
- Dlaczego mnie tak traktujesz?- pytam, przy czym jestem z siebie dumna. Wcale nie brzmię żałośnie, ale na odwrót, niczym silna, pewna siebie dziewczyna.
- To jest trochę pomieszane... - zaczyna, a mu przerywam.
- Ja już ogólnie jestem pomieszana, jak i moje życie, więc to raczej nic nie zmieni.
Max tylko uśmiecha się, patrząc w dal.
- Jesteś wpadką...
- Wiem, ile razy będziesz mi to powtarzać?- znów się wtrącam, co go i tak nie denerwuję. Dziwię się, skąd u tego chłopaka tyle cierpliwości.
- Mieszanie się czystych Florystów z wpadkami jest tak jakby upokorzeniem. Od dziecka starałem się o swoją przyszłość, przechodziłem setki testów, trenowałem do upadłego, zarywając nocki, często odnosząc poważne kontuzję, a ty, tak po prostu stałaś się jedną z nas. Wszyscy sądzą, że tacy jak ty są po prostu niegodni, samo zadawanie się z wpadkami jest hańbą, a co dopiero...
- Związek. Powiedzmy, ze rozumiem – mówię, próbując nie zacząć płakać. - Więc na jaką cholerę się do mnie zbliżasz? Nikt cię nie prosił o to, byś zaciągał mnie do piwnicy, dając głupią nadzieję...
- Bo cię lubię – teraz to on mi przerywa. - To moja wina, co? Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy cię zobaczyłem coś we mnie pękło! Sam tego nie rozumiem, obiecałem sobie, że będę dla ciebie niebyt miły, bo jesteś wpadką. Udało mi się tylko podczas pierwszego spotkania, i co, myślisz, że jestem dumny z zaistniałej sytuacji?
Zamurowało mnie. Już sama nie rozumiem, co on do mnie czuję.
- Mimo tego wszystkiego, nie żałuję... - mówi – Dzisiejsza sytuacja z Roxi i Charliem, po prostu chcę mieć trochę czasu, aby im to wytłumaczyć. Na pewno przekonają się do ciebie, za parę dni będziecie niczym przyjaciele z przedszkola.
- Oczywiście... - odpowiadam, bez przekonania w głosie. Max zerka na na wyświetlacz telefonu.
- No to drugą lekcję też mamy straconą.
- Chcę iść do domu.
- Okej – Max podaję mi rękę – odprowadzę cię.
- Chcę iść sama.
Moja odpowiedź trochę go zaskoczyła, ale szybko pogodził się z moją odmową. Uśmiechnął się i dodał.
- Bądź o osiemnastej w lesie, pasowałoby zacząć trening. Przy okazji poznasz moje dwie dobre przyjaciółki.
- Kolejne osoby do nienawidzenia mnie, wspaniale.
- Czas odgrywa wielką rolę, trzeba umieć czekać – odpowiada chłopak, po czym kieruję się do szkoły. Odprowadzam go wzrokiem, a gdy znika z horyzontu, sama wstaję i idę w drugą stronę.
Gdy wchodzę do domu, zauważam buty Damiana, i kogoś jeszcze. Postanawiam nie interweniować w jego życie miłosne, i jak najciszej staram się dojść do mojego pokoju. Potem szybko zamykam drzwi i opadam na łóżko. Mimo, ze spałam dość długo, a z domu wyszłam niecałe dwie godziny temu pełna energii, ta zdążyła gdzieś uciec, pozostawiając mnie senną. Zamykam powieki, i pozwalam sobie ponownie na odpoczynek.
Budzi mnie tkomórka, ktoś dzwoni. Leniwie przesuwam rękę w stronę kieszeni w spodniach, wyciągając stary, niemodny, lecz dobrze funkcjonujący telefon. Nawet nie patrzę, kto chcę ze mną rozmawiać, tylko przyciskam zieloną słuchawkę i przykładam sprzęt do ucha.
- Gdzie jesteś? Czekamy już z pół godziny – słyszę pouczający głos Maxa, po czym od razu zrywam się na nogi.
- Eeee, takie różne sprawy wypadły, chciałam się umyć, więc to zrobiłam, i włosy miałam mokre, a nie wiem gdzie leży suszarka. Gdy były mniej wilgotne już miałam wychodzić i wtedy Eva poprosiła mnie bym jej eee.... pomogła! Dokładnie, żebym jej pomogła, no i tak się to przedłużyło.
- Widzieliśmy Evę jakieś dwadzieścia minut temu, wyszedłem zobaczyć, czy nie idziesz, czy może się nic nie stało, i akurat zauważyłem ją idącą z jakąś koleżanką.
- No bo ten... Dopiero się obudziłam...
- Dobra, wiesz co? - zaczął, próbując wyciągnąć mnie z zamieszania. - Pośpiesz się trochę, wytłumaczysz wszystko, jak już przyjdziesz.
- Się robi! - odpowiedziałam, rozłączając się. Pobiegłam na dół, szybko ubrałam buty i ruszyłam na dwór. Postanowiłam nie zwalniać, fundując sobie rozgrzewkę. Wiatr szarpał moje włosy na wszystkie strony, robiąc dokładnie to samo z gałęziami na drzewach. Było dość wietrznie, z czego się cieszyłam. Po dłuższym biegu skończył się chodnik, a zaczęła droga posypana kamieniami. W dość szybkim czasie przedostałam się do lasu, co dziwne, nawet się nie męcząc! Omijałam korzenie drzew, przeskakując je, równocześnie starając się, by nie zaplątać nogi o jeden z nich. W oddali spostrzegłam pięć postaci stojących jedna obok drugiej. Zbliżając się ku nim, sylwetki dwóch nieznajomych dziewczyn zaczęły się wyostrzać. Jedna z nich była ubrana w stylu rockowym. Skórzana kurtka, spod której można było dostrzec koszulkę z logiem zespołu „System of a Down”, glany. Nosiła krótkie spodenki, eksponując blade nogi, w identycznym kolorze twarzy. Mimo swej bladości, była atrakcyjna – jeśli mogę tak powiedzieć jako dziewczyna. Miała lekko wystające kości policzkowe, ciemno – bordowe włosy. Nie była za wysoka, raczej niska i chuda. Na udzie znajdował się dość duży tatuaż tygrysa, który wyglądał, jakby skakał. Obok niej stała dziewczyna o podobnym wzroście. Znaczącą różnicą była jej ruda czupryna. Długie włosy zakrywały niebieską koszulę w kratkę. Na nogach miała trampki, a na przedramieniu tatuaż lwa. Gdy byłam wystarczająco blisko ujrzałam, ze się uśmiecha. Miała dołeczki w policzkach. Później spojrzałam na jej oczy, które były czarne, niczym głębia studni. Potem przeniosłam wzrok z powrotem na jej koleżankę, która miała podobne oczy do Maxa, także zielone, różniące się tylko odcieniami. Można było jeszcze zauważyć średniej grubości kreskę zrobioną eyelinerem. Także się uśmiechała, co mnie uspokoiło. Podeszłam do nich, a Max od razu wziął się do dzieła.
- Cześć, czekaliśmy, ale mniejsza z tym. To jest Cassandra – wskazał na dziewczynę w glanach – a to Cher. Pomogą nam w treningu.
Podałam obu dziewczynom dłonie, witając się.
- No, to teraz musisz nieźle nadrobić za to spóźnienie. - powiedział Charlie – Możesz skoczyć do sklepu po coś do żarcia, bo umieram z głodu!
- Sam mógłbyś ruszyć dupę, a nie wiecznie polegasz na innych – odpowiedziała mu Roxi, a wszyscy zaczęli chichotać.
- Nie ma sprawy, należy mi się kara za to opóźnienie. Pójdę do sklepu.
- Długo się tam idzie? - zapytała Cassandra.
- Nie, jakieś dziesięć minut w jedną stronę.
- No to idę z tobą, bo zaraz tu z nimi zwariuję – dodała, ciągle się uśmiechając.
- Ja też! Mam ochotę na żelki. - tym razem odezwała się Cher. Miała dość miły głos, co dodawało mi otuchy. I tak ruszyłyśmy we trzy, początkowo nie odzywając się do siebie. Później Cher zaczęła opowiadać różne kawały, a ja wspólnie z Cassandrą nie mogłyśmy się powstrzymać od śmiechu. Przy nich czułam się inaczej, niż w towarzystwie Charliego. Roxi jeszcze rozumiem, nawet ją lubiłam, chyba za to, że tak bardzo dawała Charliemu w kość.
Gdy już wróciłyśmy z zakupów, a zakupiłyśmy praktycznie same słodkości, Charlie od razu chciał przejść do ćwiczeń.
- No to na rozgrzewkę pięćdziesiąt pompek!
- Ile? - zapytałam zdziwiona.
- Nie ma lenistwa, do dzieła! - zawołała z radością Cher.
- Tak, z chęcią popatrzę, na co cię stać, skarbie – dodała Cassandra.
- No może jakiś upust dla nowej? - powiedziałam, próbując zrobić słodkie oczka, lecz na nikogo to nie zadziałało.
- Teraz jesteś jedną z nas, także zaczynaj – uśmiechnęła się Roxi. Popatrzyłam się na nich, i poczułam dziwne uczucie. Może ich nie znałam za dobrze, ale darzyłam ich szacunkiem i sympatią. Z tą myślą rozpoczęłam trening.
- Sharlyn … - zaczyna, ale ja nie mam ochoty słuchać jego głosu. - Proszę, zaczekaj – mówi, ale we mnie coś pęka.
- Co ty ode mnie chcesz, co? Jestem jakąś twoją zabawką, przy twoich znajomych się do mnie nie przyznajesz?! - krzyczę, a wszyscy wlepiają we mnie oczy. Nie dość, że płaczę, to jestem cała czerwona, nie wiem czy od wstydu, czy ze złości. Mam ochotę go uderzyć, ale zdaję sobie sprawę, że nic takiego nie zrobił.
- Uspokój się, chodź, przejdziemy się w bardziej ustronne miejsce, i wszystko ci wytłumaczę, obiecuję.
- Nie chcę, żebyś cokolwiek mi tłumaczył! Zostaw mnie w spokoju, proszę!
Zaczynam się denerwować, czuję, jakby małe igiełki zanurzały się w moich dłoniach. Piekielny ból nawiedza moje palce, jakby zaraz miał rozerwać na nich skórę. Wiem, co to znaczy, znów ta moc.
- Sharlyn, przepraszam – mówi Max, próbując mnie objąć, ale ja go odpycham. Ten wywraca się na podłogę, spoglądając na mnie ze zdziwieniem, a dokładniej na moje ręce. Nie wiem, co mam zrobić, więc zaczynam biec w stronę wyjścia. Wszyscy patrzą się na mnie, jak na kosmitę. Odepchnęłam dobrze zbudowanego chłopaka, przewracając go przy okazji. Z oddali słyszę gwizdy, okrzyki, które otępiają mój umysł. Odwracam się, by zobaczyć co się za mną dzieje , i widzę Maxa, który nie daje za wygraną i idzie w moją stronę. Przyśpieszam, i z impetem otwieram drzwi wejściowe, wybiegając ze szkoły. Kieruję się w stronę lasu. Mijam swoich rówieśników, którzy byli widocznie zaskoczeni moim zachowaniem. Widzę Lenę i resztę popularnych, którzy patrzą na mnie i się śmieją. Widocznie stanowię dla nich jakąś rozrywkę. Próbuję się uspokoić, więc biorę głębokie wdechy. Idę przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie, co skutkuję obijanie się o innych ludzi. Nie przepraszam, nie pomagam pozbierać rzeczy, które wypadły nieznajomym z dłoni, po prostu idę, niczym maszyna mająca swój cel. W sumie nie wiem, gdzie się kieruję, ale po chwili dostrzegam moje zbawienie. Przechodzę na drugą stronę ulicy i staję na przystanku, opierając się o szklaną ścianę. Zamykam oczy i próbuję „wyłączyć” myśli. Pozwalam, aby w głowie została mi pustka. Gdy już czuję się lepiej, ocieram twarz z łez. Rozglądam się dookoła i ze śmiałością stwierdzam, że jestem sama na przystanku. Później zerkam na rozkład jazdy, dowiadując się przy okazji, że za dziesięć minut powinien zjawić się jakiś autobus. Siadam na ławce, opierając się o szkło.
Czy jestem idiotką? Może nie powinnam reagować w ten sposób, przynajmniej nie przy całej szkole. Do tego znam Maxa dwa dni, dwa cholerne dni, a już liczę na nie wiadomo co. Niestety największy ból sprawia fakt, że właśnie on daję mi nadzieję, swoimi czynami. Nigdy nie chciałam wtrącać się w czyjeś znajomości, szczególnie, jeżeli ktoś zna się z kimś od dawna. Nie wiem, ile Max zna Roxi i Charliego, mimo to nie chcę być piątym kołem u wozu.
Obok mnie siada Max. Mogłam się domyślić, że przyjdzie tu za mną, nawet to wiedziałam. Staram się patrzeć przed siebie, jakby go tu nie było. Ciekawość wygrywa i spoglądam w bok, na jego ręce. Pociera dłonią o dłoń, niczym zmartwiony nauczyciel, gdy dzieje się z tobą coś złego. Czuję, że patrzy na mnie, oczekując tego samego, lecz ja na niego nie spojrzę.
- Dlaczego nie powiedziałaś? - zaczyna, a w jego głosie słyszę złość i troskę, ale nie potrafię wyczuć, czy bardziej się gniewa, czy martwi.
- Skąd miałam wiedzieć, że to coś dziwnego?
- Wiesz, kiedy twoje dłonie zaczynając promieniować światłem, a ty odpychasz ludzi z ponad naturalną siłą, to nie sądzę, by była to zasługa płatków śniadaniowych.
Czuję wielką gulę w gardle. Chciałabym coś powiedzieć, ale nie mam pojęcia co. Na moich policzkach znów pojawiają się wielkie wypieki, a ja siedzę, czekając, aż Max znów zacznie coś mówić. Chwilę tak siedzimy, nie odzywając się do siebie, aż w końcu on pyta.
- Od kiedy umiesz robić takie rzeczy?
- Pierwszy raz udało mi się jakieś trzy dni temu, potem nie próbowałam. Dziś niestety wyszło dwa razy...
- A więc swoją magię wypróbowałaś na mnie i na...
- Patricku – dokańczam jego zdanie. Liczę na jakiś ochrzan, ale to nie następuje. Podnoszę głowę i zerkam na chłopaka. Ten patrzy się na mnie, ale już nie czuję złości, ale wyłącznie samą troskę. Z dala widzę, że nadjeżdża autobus. Czerwony pojazd zatrzymuję się na przystanku, otwierając drzwi i zapraszając mnie do środka. Gdy już mam wstać i wsiąść, zdaję sobie sprawę, że wszystkiego nie wyjaśniłam. Pozwalam mu odjechać, zostawiając za sobą wyłącznie zapach spalin. Później zbieram w sobie odwagę, i odwracam się ponownie w stronę Maxa.
- Dlaczego mnie tak traktujesz?- pytam, przy czym jestem z siebie dumna. Wcale nie brzmię żałośnie, ale na odwrót, niczym silna, pewna siebie dziewczyna.
- To jest trochę pomieszane... - zaczyna, a mu przerywam.
- Ja już ogólnie jestem pomieszana, jak i moje życie, więc to raczej nic nie zmieni.
Max tylko uśmiecha się, patrząc w dal.
- Jesteś wpadką...
- Wiem, ile razy będziesz mi to powtarzać?- znów się wtrącam, co go i tak nie denerwuję. Dziwię się, skąd u tego chłopaka tyle cierpliwości.
- Mieszanie się czystych Florystów z wpadkami jest tak jakby upokorzeniem. Od dziecka starałem się o swoją przyszłość, przechodziłem setki testów, trenowałem do upadłego, zarywając nocki, często odnosząc poważne kontuzję, a ty, tak po prostu stałaś się jedną z nas. Wszyscy sądzą, że tacy jak ty są po prostu niegodni, samo zadawanie się z wpadkami jest hańbą, a co dopiero...
- Związek. Powiedzmy, ze rozumiem – mówię, próbując nie zacząć płakać. - Więc na jaką cholerę się do mnie zbliżasz? Nikt cię nie prosił o to, byś zaciągał mnie do piwnicy, dając głupią nadzieję...
- Bo cię lubię – teraz to on mi przerywa. - To moja wina, co? Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy cię zobaczyłem coś we mnie pękło! Sam tego nie rozumiem, obiecałem sobie, że będę dla ciebie niebyt miły, bo jesteś wpadką. Udało mi się tylko podczas pierwszego spotkania, i co, myślisz, że jestem dumny z zaistniałej sytuacji?
Zamurowało mnie. Już sama nie rozumiem, co on do mnie czuję.
- Mimo tego wszystkiego, nie żałuję... - mówi – Dzisiejsza sytuacja z Roxi i Charliem, po prostu chcę mieć trochę czasu, aby im to wytłumaczyć. Na pewno przekonają się do ciebie, za parę dni będziecie niczym przyjaciele z przedszkola.
- Oczywiście... - odpowiadam, bez przekonania w głosie. Max zerka na na wyświetlacz telefonu.
- No to drugą lekcję też mamy straconą.
- Chcę iść do domu.
- Okej – Max podaję mi rękę – odprowadzę cię.
- Chcę iść sama.
Moja odpowiedź trochę go zaskoczyła, ale szybko pogodził się z moją odmową. Uśmiechnął się i dodał.
- Bądź o osiemnastej w lesie, pasowałoby zacząć trening. Przy okazji poznasz moje dwie dobre przyjaciółki.
- Kolejne osoby do nienawidzenia mnie, wspaniale.
- Czas odgrywa wielką rolę, trzeba umieć czekać – odpowiada chłopak, po czym kieruję się do szkoły. Odprowadzam go wzrokiem, a gdy znika z horyzontu, sama wstaję i idę w drugą stronę.
Gdy wchodzę do domu, zauważam buty Damiana, i kogoś jeszcze. Postanawiam nie interweniować w jego życie miłosne, i jak najciszej staram się dojść do mojego pokoju. Potem szybko zamykam drzwi i opadam na łóżko. Mimo, ze spałam dość długo, a z domu wyszłam niecałe dwie godziny temu pełna energii, ta zdążyła gdzieś uciec, pozostawiając mnie senną. Zamykam powieki, i pozwalam sobie ponownie na odpoczynek.
Budzi mnie tkomórka, ktoś dzwoni. Leniwie przesuwam rękę w stronę kieszeni w spodniach, wyciągając stary, niemodny, lecz dobrze funkcjonujący telefon. Nawet nie patrzę, kto chcę ze mną rozmawiać, tylko przyciskam zieloną słuchawkę i przykładam sprzęt do ucha.
- Gdzie jesteś? Czekamy już z pół godziny – słyszę pouczający głos Maxa, po czym od razu zrywam się na nogi.
- Eeee, takie różne sprawy wypadły, chciałam się umyć, więc to zrobiłam, i włosy miałam mokre, a nie wiem gdzie leży suszarka. Gdy były mniej wilgotne już miałam wychodzić i wtedy Eva poprosiła mnie bym jej eee.... pomogła! Dokładnie, żebym jej pomogła, no i tak się to przedłużyło.
- Widzieliśmy Evę jakieś dwadzieścia minut temu, wyszedłem zobaczyć, czy nie idziesz, czy może się nic nie stało, i akurat zauważyłem ją idącą z jakąś koleżanką.
- No bo ten... Dopiero się obudziłam...
- Dobra, wiesz co? - zaczął, próbując wyciągnąć mnie z zamieszania. - Pośpiesz się trochę, wytłumaczysz wszystko, jak już przyjdziesz.
- Się robi! - odpowiedziałam, rozłączając się. Pobiegłam na dół, szybko ubrałam buty i ruszyłam na dwór. Postanowiłam nie zwalniać, fundując sobie rozgrzewkę. Wiatr szarpał moje włosy na wszystkie strony, robiąc dokładnie to samo z gałęziami na drzewach. Było dość wietrznie, z czego się cieszyłam. Po dłuższym biegu skończył się chodnik, a zaczęła droga posypana kamieniami. W dość szybkim czasie przedostałam się do lasu, co dziwne, nawet się nie męcząc! Omijałam korzenie drzew, przeskakując je, równocześnie starając się, by nie zaplątać nogi o jeden z nich. W oddali spostrzegłam pięć postaci stojących jedna obok drugiej. Zbliżając się ku nim, sylwetki dwóch nieznajomych dziewczyn zaczęły się wyostrzać. Jedna z nich była ubrana w stylu rockowym. Skórzana kurtka, spod której można było dostrzec koszulkę z logiem zespołu „System of a Down”, glany. Nosiła krótkie spodenki, eksponując blade nogi, w identycznym kolorze twarzy. Mimo swej bladości, była atrakcyjna – jeśli mogę tak powiedzieć jako dziewczyna. Miała lekko wystające kości policzkowe, ciemno – bordowe włosy. Nie była za wysoka, raczej niska i chuda. Na udzie znajdował się dość duży tatuaż tygrysa, który wyglądał, jakby skakał. Obok niej stała dziewczyna o podobnym wzroście. Znaczącą różnicą była jej ruda czupryna. Długie włosy zakrywały niebieską koszulę w kratkę. Na nogach miała trampki, a na przedramieniu tatuaż lwa. Gdy byłam wystarczająco blisko ujrzałam, ze się uśmiecha. Miała dołeczki w policzkach. Później spojrzałam na jej oczy, które były czarne, niczym głębia studni. Potem przeniosłam wzrok z powrotem na jej koleżankę, która miała podobne oczy do Maxa, także zielone, różniące się tylko odcieniami. Można było jeszcze zauważyć średniej grubości kreskę zrobioną eyelinerem. Także się uśmiechała, co mnie uspokoiło. Podeszłam do nich, a Max od razu wziął się do dzieła.
- Cześć, czekaliśmy, ale mniejsza z tym. To jest Cassandra – wskazał na dziewczynę w glanach – a to Cher. Pomogą nam w treningu.
Podałam obu dziewczynom dłonie, witając się.
- No, to teraz musisz nieźle nadrobić za to spóźnienie. - powiedział Charlie – Możesz skoczyć do sklepu po coś do żarcia, bo umieram z głodu!
- Sam mógłbyś ruszyć dupę, a nie wiecznie polegasz na innych – odpowiedziała mu Roxi, a wszyscy zaczęli chichotać.
- Nie ma sprawy, należy mi się kara za to opóźnienie. Pójdę do sklepu.
- Długo się tam idzie? - zapytała Cassandra.
- Nie, jakieś dziesięć minut w jedną stronę.
- No to idę z tobą, bo zaraz tu z nimi zwariuję – dodała, ciągle się uśmiechając.
- Ja też! Mam ochotę na żelki. - tym razem odezwała się Cher. Miała dość miły głos, co dodawało mi otuchy. I tak ruszyłyśmy we trzy, początkowo nie odzywając się do siebie. Później Cher zaczęła opowiadać różne kawały, a ja wspólnie z Cassandrą nie mogłyśmy się powstrzymać od śmiechu. Przy nich czułam się inaczej, niż w towarzystwie Charliego. Roxi jeszcze rozumiem, nawet ją lubiłam, chyba za to, że tak bardzo dawała Charliemu w kość.
Gdy już wróciłyśmy z zakupów, a zakupiłyśmy praktycznie same słodkości, Charlie od razu chciał przejść do ćwiczeń.
- No to na rozgrzewkę pięćdziesiąt pompek!
- Ile? - zapytałam zdziwiona.
- Nie ma lenistwa, do dzieła! - zawołała z radością Cher.
- Tak, z chęcią popatrzę, na co cię stać, skarbie – dodała Cassandra.
- No może jakiś upust dla nowej? - powiedziałam, próbując zrobić słodkie oczka, lecz na nikogo to nie zadziałało.
- Teraz jesteś jedną z nas, także zaczynaj – uśmiechnęła się Roxi. Popatrzyłam się na nich, i poczułam dziwne uczucie. Może ich nie znałam za dobrze, ale darzyłam ich szacunkiem i sympatią. Z tą myślą rozpoczęłam trening.
środa, 6 marca 2013
Rozdział 5
Na początku dziękuje każdemu, kto skomentował poprzednią notkę. Aż mi się miło zrobiło, gdy przeczytałam, że wam się podoba :D. Mam nadzieję, że i w tym rozdziale nie zabraknie komentarzy.
Piszcie, co sądzicie, o rozdziale i o sytuacji Max - Sharlyn oraz Sharlyn - Ethan!
Na koniec dedykuję ten rozdział Sówce, która mnie wspiera! I dedykuję jej mamię :D (pozdrów ją ode mnie!)
Piszcie, co sądzicie, o rozdziale i o sytuacji Max - Sharlyn oraz Sharlyn - Ethan!
Na koniec dedykuję ten rozdział Sówce, która mnie wspiera! I dedykuję jej mamię :D (pozdrów ją ode mnie!)
Ethan zaprosił mnie gestem dłoni, a
ja przeszłam obok niego, czując odór alkoholu, który atakował
moje nozdrza. Weszłam do pokoju, od razu rozglądając się za jakąś
bronią. Nie chciałam być bezbronna, gdy mężczyzna postanowiłby
mnie znów zaatakować. Na oblężonym przez książki biurku
dostrzegłam srebrny scyzoryk. Powoli posunęłam się w tamtą
stronę, odwracając i opierając rękami o blat biurka. Zaraz po
mnie do pokoju wkroczył Ethan. Wydawał się być... Inny. Nie bujał
się na boki, ale szedł pewnie, wyprostowany. Stanął w smudze w
światła, przez co mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Ogolił
się. Jego zazwyczaj zarośnięta twarz dziś lśniła w słońcu,
odmładzając go. Stanął naprzeciw mnie, uśmiechając się, lecz
nie tak, jak zwykle. Tym razem z jego twarzy emitowała serdeczność,
nie wrogość. Schował ręce do kieszeni dżinsowych spodni,
widocznie denerwując się. Postanowiłam skończyć z tym jak
najszybciej. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
- Chciałeś coś ode mnie?
Ethan wyciągnął jedną rękę z kieszeni i podnosząc ją do góry, przeczesał palcami lekko przetłuszczone włosy. Patrząc na niego w ten sposób, ze śmiałością mogłam stwierdzić, że wydawał się atrakcyjny. Jak najszybciej odgoniłam tą myśl od siebie, wyczekując odpowiedzi.
- Tak, chciałem – zaczął, opuszczając dłoń do pasa. - Sharlyn, chciałem przeprosić. Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Nie chciałem nikogo skrzywdzić...
- Jesteś pewny? - przerywam mu, zirytowana chęcią tłumaczenia całego zła, które wyrządził. - Nie chciałeś bić mojej matki, tak? Tak samo nie chciałeś jej zdradzać, przyklejać się do mnie. To nie twoja wina, że leżałeś całymi dniami na kanapie, a wieczorem wychodziłeś się napić. Tak, to nie twoja wina, że wracałeś później pijany, mając wszystko w dupie. To pewnie wina demona.
Stoję i wlepiam wzrok w jego oczy. Problem tkwi w tym, że sama zdaję sobie sprawę, że to może nie być jego wina. Tak mówił Max, przekonany, że w jego ciele jest demon. Znów biorę głęboki wdech.
- Okej, rozumiem cię. Wybaczam.
Po tych słowach Ethan delikatnie się uśmiecha, co go nieźle odmładza. Robią mu się dołeczki, którymi niejedną kobietę mógłby zwalić z nóg. Zbliża się do mnie, rozkładając swoje ręce. Nie jestem pewna, co to ma znaczyć, więc tylko podnoszę brwi. Ten chyba tego nie zauważył, bo podszedł bliżej mnie, i przytulił do siebie. Robi mi się słabo i gorąco. Po ciele przechodzą dreszcze, a kiedy ten mnie puszcza, wszystko ustaję.
- Kocham twoją matkę, i to się nie zmieni. Nie chciałem robić takich rzeczy, obiecuję poprawę – dodał, po czym wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Zostaję sama w pokoju, z czego o dziwo się nie cieszę. Idę w stronę łóżka, i gdy już do niego dochodzę, delikatnie kładę się na kołdrze. Wbijam wzrok w sufit. Ethan wydaję się być miły, ale czy może oszukiwać? Chciałabym, aby na jakiś czas się od nas oddalił. Może matka zrozumiałaby, że nie jest to ktoś dla niej. Sama nie wiem, czy mu ufać. Moja klatka piersiowa powoli unosi się, a po chwili opada. Teraz moją głowę zalewa fala myśli o chłopcu z zielonymi oczami.
Dziś jest piątek. Pierwszy raz cieszę się, że idę do szkoły. Może nie do końca wypoczęta, ale z radością kieruję się do tego ponurego miejsca. Co jest tego powodem? Bardziej kto... Niestety Max. Rano, leżąc w pokoju cały czas o nim rozmyślałam. Nasuwają mi się pomysły, że ten chłopak może być moim bratem, co byłoby dość krępujące. Wyobraźcie sobie, ze jesteście zakochani. Każdy dotyk osoby, za którą wzdychacie jest jak mały zastrzyk energii. Uśmiech wywołuję motylki w brzuchu, a spojrzenie prosto w oczy... jest nie do opisania. Ja właśnie tak się czuję. Następnie wasze serce zostaje rzucone na podłogę i rozgniecione butem, gdyż dowiadujecie się, że obiekt waszych westchnień jest waszą rodziną. Dołujące, prawda? Najbardziej przeraża mnie fakt, że znam go dopiero dzień. Czuję się przyciągana przez jego osobę, jakbym była szpilką, a on ogromnym magnesem.
Pierwsza lekcja to matematyka. Pod salą dostrzegam Maxa, Roxi i Charliego. Cała trójka uśmiecha się radośnie, prawdopodobnie żartując na jakiś temat. Nie jestem pewna, czy chcę tam podchodzić. Gdy koło mnie jest ta dziewczyna i chłopak, czuję się dziwnie niechciana ze strony Maxa. Kiedy skręcam w stronę damskiej ubikacji, Roxi podnosi rękę w moją stronę, wołając moje imię. Już nie mam wyboru, muszę tam iść. Podchodzę i witam się z wszystkimi, wymuszając uśmiech. Staram się nie zerkać na Maxa. Gdy dzwoni dzwonek Roxi i Charlie wchodzą do sali, a ja podążam za nimi. Wtedy Max ciągnie mnie lekko za rękaw bluzy.
- Chciałbym z tobą pogadać – mówi bez zdenerwowania, co bardziej udziela się mnie. Kierujemy się na tyłu szkoły. Otwieram drzwi, chcąc wyjść na zewnątrz, ale chłopak wskazuję na schody do piwnicy. Wracam się i idę za nim. W sumie nigdy tu nie byłam. Zazwyczaj siedzę gdzieś na polu, z dala od innych ludzi, próbując wkuwać na kartkówki i sprawdziany. Schodzimy po betonowych schodach, pokrytych pyłem. Rozglądam się i zauważam pęknięcia na żółtych ścianach, które musiały być kiedyś białe. Nie wiem, ile szkoła ma lat. Jest tu, odkąd pamiętam, moja mama do niej chodziła i Damian też. Eva niestety udała się do innej szkoły, gdzie uczęszczał mój tata. Chciałam się do niej zapisać, ale siostra straszyła mnie, że jest zbyt dużo nauki, więc wybrałam mniej wymagającą opcję. Max otworzył drzwi, które kierują nas w dalszą część szkoły. Szukam włącznika światła, lecz kończy się to na obmacaniu całej ściany bez żadnego znaleziska. Wtedy Max przywołuję Zuko, którego futro jest niczym latarka. Oświetla naszą drogę. Teraz ja próbuję wezwać Ivara. Błagam go, aby się pojawił. Moje modły zostały wysłuchane,a przed sobą dostrzegam srebrne futro, poruszające się do przodu. Idziemy tak z Maxem, nie odzywając się do siebie. Po chwili ten zasiada na podłodze i dostrzegam przez smugi srebrnego światła, że poklepuję miejsce obok siebie. Także siadam na zimnym betonie, opierając się o ścianę. Zamykam oczy, odchylając głowę do tyłu. Wtedy czuję, że czyjeś ciepłe palce przesuwają się po moim policzku, odgarniając włosy za ucho.
- Jak się czujesz? - słyszę szept chłopaka.
- Mogło być gorzej. Dlaczego zeszliśmy aż tutaj?
- Chciałem odejść od nich wszystkich jak najdalej – tym razem mówi głośniej, a echo roznosi się po całym korytarzu.
- Mam pytanie – zaczynam, nie wiedząc, czy chcę poznać odpowiedź. - Kim był dla ciebie mój tata?
- Przyjaźnił się z moją matką... - zaczął Max, a ja już dalej nie miałam ochoty słuchać. Jakoś nawiedziła mnie jedna myśl, rodzina. Wstałam, chcąc jak najszybciej stąd wyjść. Sama nie wiem, dlaczego tak postępuję, ale chcę uciec. Jak najdalej stąd, od niego. Gdy zaczynam iść, czuję ręce, które obejmują mnie w pasie. Zaczynają nawiedzać mnie dreszcze, ale już nie chcę uciekać. Stoję niczym posąg, rozkoszując się tym uczuciem. Max zbliża swoje usta do mojego ucha. Niestety już raz spodziewałam się zbyt wiele, więc tym razem nie liczę na więcej.
- Był tylko jej przyjacielem – szepcze, delikatnie muskając wargami moją skórę. - Nic więcej, przysięgam ci.
Rozpływam się. Nie umiem protestować, więc pozwalam na tą przyjemność. Jego usta sięgają moich skroni, powoli schodząc w dół. Ciepły dotyk spotyka moje policzki, nos. Kiedy jest dość blisko, od pocałunku w usta, dzwoni jego telefon. W myślach klnę na osobę, która wybrała sobie tak wspaniały moment, aby zadzwonić. Potem sama zastanawiam się, jak można mieć w takim miejscu zasięg. Postanowiłam nie wnikać w jego prywatne sprawy, i uklękłam obok Ivara. Dlaczego nie pojawił się, kiedy go potrzebowałam? Chciałabym wiedzieć.
- Musimy już iść, zaraz zacznie się druga lekcja – poinformował mnie Max, chowając telefon do kieszeni. Tak szybko upłynął ten czas? Sama się dziwiłam, ale nie chciałam się spóźnić na kolejne zajęcia. Podniosłam się i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Chłopak szedł tuż obok mnie, zaplątując place z moimi. Szybko doszliśmy do wyjścia, otwierając drzwi dostrzegłam niezłe zbiorowisko na korytarzu. Ludzie stali w wielkim okręgu, z zafascynowaniem oglądając jakąś scenkę. Podeszłam bliżej, przepychając się z Maxem przez tłum. Dzięki wbijaniu łokci w żebra innych, dość szybko dostałam się w sam środek . Jedyne, na co zwróciłam uwagę, była zakrwawiona twarz Charliego. Dopiero później dostrzegłam Patricka, który wyglądał o wiele gorzej, krew posklejała jego włosy w kosmyki. Jeden z jego kolegów pomagał mu stać, gdyż ledwo co utrzymywał się na swoich nogach. W tej samej chwili zauważyłam Roxi, która podbiegła do Charliego. Także do niego podeszłam wraz z Maxem.
- Rozejść się! - krzyknął zielonooki chłopak, a reszta jakby w transie posłuchała go i udała się pod klasy. - Musimy cię gdzieś przenieść.
- Damska toaleta na piętrze, tam nikt nie chodzi – proponuję. Wszyscy pokiwali głowami na znak zgody. Max pomógł Charliemu wejść po schodach, a Roxi asekurowała ich z tyłu. Szybko uwinęliśmy się z przejściem. W damskiej toalecie chłopcy wyglądali na skrępowanych, ale to teraz nie miało znaczenia. Charlie oparł się o ścianę, a wtedy Roxi podeszła do niego. Byłam przekonana, że go pocałuję, czy chociaż przytuli, ale ona wymierzyła mu tylko siarczystego policzka.
- Co to do cholery było? - krzyknęła do chłopaka.
- No to co miałem zrobić?! - odpowiedział Charlie.
- Nic! Olać to, geniuszu!
- Powie nam ktoś, o co chodzi? - wtrącił się Max.
Roxi oparła się od drzwi jednej z kabin.
- Ten idiota.. - zaczęła, ale Charlie jej przerwał.
- Nie jestem idiotą.
- To dlaczego zachowujesz się jak idiota?
- Chciałem dobrze!
- Ale mnie to nie obchodzi! Jesteś jak dziecko!
- Stop! - krzyknęłam, miałam już dość takiej kłótni. - Z jakiego powodu tak przyłożyłeś Patrickowi?
Po tych słowach poczułam się dość dziwnie. Wszyscy spojrzeli na mnie, niczym na wroga. Nawet Max zdziwił się, niestety zabrzmiało to tak jakby martwiła się o tego idiotę.
- Zaczął się kleić do Roxi … - odpowiedział Charlie.
Wszystko jasne. Gdy w szkole pojawi się jakąś nowa, ładna dziewczyna, to Patrick ze swoją grupką polują na nią, niczym na jakieś zwierzę. Po jakimś czasie albo odpuszczają, albo dręczą ją dopóki nie zgodzi się z którymś pójść na randkę.
- To u nich normalne – rzekłam, próbując wytłumaczyć przez to chłopakowi, ze to naturalna rzecz w tej szkole, ale on nie bardzo chciał słuchać. Nie odpowiedział już, więc postanowiłam, że nie będę się mieszać w ich otoczenie i pójdę po apteczkę. Wyszłam na korytarz i ku swojemu zdziwieniu Patrick był już czysty, tylko na twarzy miał parę plastrów. Próbowałam go ominąć, jak zawsze, ale ten jak zwykle nie dał mi wygrać. Oparł się ramieniem o ścianę i czekał, aż sama podejdę. Niestety nie tym razem. Szłam przed siebie, zmierzając do gabinetu pielęgniarki. Gdy go omijałam, złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Gdzieś się śpieszysz, promyczku?
Odepchnęłam go z siłą, która mnie przeraziła. Dłonie zaczęły mnie piec, ale nie chciałam na nie spojrzeć. Dobrze wiedziałam, co właśnie zrobiłam. Znów ta dziwna siła. Zaczęłam biec, omijając wszystkich. Później skręciłam w prawo i wparowałam wprost do gabinetu pielęgniarki.
Lubię tu przychodzić. Często, gdy nie chce mi się siedzieć na lekcji, lub mam dość tych wszystkich matołów, przychodzę do higienistki. Pozwala mi tu przesiadywać godzinami. Dziś niestety jej nie zastałam. Szybko podeszłam do jej biurka i wyciągnęłam apteczkę z pierwszej szuflady. Potem wyszłam i jak najprędzej udałam się do łazienki. Gdy tam weszłam, Charlie był już czysty i opatrzony.
- Jak widzisz, radzimy sobie bez ciebie – powiedział chłopak. Nikt nie zaprzeczył, a Max odwrócił głowę w stronę okna, jakby obojętna by mu była moja obecność tutaj.
- No to miło – odpowiedziałam, rzucając apteczkę na podłogę i wychodząc z toalety. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zaczęłam płakać. Łzy pokryły moje policzki, tworząc lśniące strumyki. W głębi duszy obiecałam sobie, że Max musi zniknąć z mojego życia.
- Chciałeś coś ode mnie?
Ethan wyciągnął jedną rękę z kieszeni i podnosząc ją do góry, przeczesał palcami lekko przetłuszczone włosy. Patrząc na niego w ten sposób, ze śmiałością mogłam stwierdzić, że wydawał się atrakcyjny. Jak najszybciej odgoniłam tą myśl od siebie, wyczekując odpowiedzi.
- Tak, chciałem – zaczął, opuszczając dłoń do pasa. - Sharlyn, chciałem przeprosić. Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Nie chciałem nikogo skrzywdzić...
- Jesteś pewny? - przerywam mu, zirytowana chęcią tłumaczenia całego zła, które wyrządził. - Nie chciałeś bić mojej matki, tak? Tak samo nie chciałeś jej zdradzać, przyklejać się do mnie. To nie twoja wina, że leżałeś całymi dniami na kanapie, a wieczorem wychodziłeś się napić. Tak, to nie twoja wina, że wracałeś później pijany, mając wszystko w dupie. To pewnie wina demona.
Stoję i wlepiam wzrok w jego oczy. Problem tkwi w tym, że sama zdaję sobie sprawę, że to może nie być jego wina. Tak mówił Max, przekonany, że w jego ciele jest demon. Znów biorę głęboki wdech.
- Okej, rozumiem cię. Wybaczam.
Po tych słowach Ethan delikatnie się uśmiecha, co go nieźle odmładza. Robią mu się dołeczki, którymi niejedną kobietę mógłby zwalić z nóg. Zbliża się do mnie, rozkładając swoje ręce. Nie jestem pewna, co to ma znaczyć, więc tylko podnoszę brwi. Ten chyba tego nie zauważył, bo podszedł bliżej mnie, i przytulił do siebie. Robi mi się słabo i gorąco. Po ciele przechodzą dreszcze, a kiedy ten mnie puszcza, wszystko ustaję.
- Kocham twoją matkę, i to się nie zmieni. Nie chciałem robić takich rzeczy, obiecuję poprawę – dodał, po czym wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Zostaję sama w pokoju, z czego o dziwo się nie cieszę. Idę w stronę łóżka, i gdy już do niego dochodzę, delikatnie kładę się na kołdrze. Wbijam wzrok w sufit. Ethan wydaję się być miły, ale czy może oszukiwać? Chciałabym, aby na jakiś czas się od nas oddalił. Może matka zrozumiałaby, że nie jest to ktoś dla niej. Sama nie wiem, czy mu ufać. Moja klatka piersiowa powoli unosi się, a po chwili opada. Teraz moją głowę zalewa fala myśli o chłopcu z zielonymi oczami.
Dziś jest piątek. Pierwszy raz cieszę się, że idę do szkoły. Może nie do końca wypoczęta, ale z radością kieruję się do tego ponurego miejsca. Co jest tego powodem? Bardziej kto... Niestety Max. Rano, leżąc w pokoju cały czas o nim rozmyślałam. Nasuwają mi się pomysły, że ten chłopak może być moim bratem, co byłoby dość krępujące. Wyobraźcie sobie, ze jesteście zakochani. Każdy dotyk osoby, za którą wzdychacie jest jak mały zastrzyk energii. Uśmiech wywołuję motylki w brzuchu, a spojrzenie prosto w oczy... jest nie do opisania. Ja właśnie tak się czuję. Następnie wasze serce zostaje rzucone na podłogę i rozgniecione butem, gdyż dowiadujecie się, że obiekt waszych westchnień jest waszą rodziną. Dołujące, prawda? Najbardziej przeraża mnie fakt, że znam go dopiero dzień. Czuję się przyciągana przez jego osobę, jakbym była szpilką, a on ogromnym magnesem.
Pierwsza lekcja to matematyka. Pod salą dostrzegam Maxa, Roxi i Charliego. Cała trójka uśmiecha się radośnie, prawdopodobnie żartując na jakiś temat. Nie jestem pewna, czy chcę tam podchodzić. Gdy koło mnie jest ta dziewczyna i chłopak, czuję się dziwnie niechciana ze strony Maxa. Kiedy skręcam w stronę damskiej ubikacji, Roxi podnosi rękę w moją stronę, wołając moje imię. Już nie mam wyboru, muszę tam iść. Podchodzę i witam się z wszystkimi, wymuszając uśmiech. Staram się nie zerkać na Maxa. Gdy dzwoni dzwonek Roxi i Charlie wchodzą do sali, a ja podążam za nimi. Wtedy Max ciągnie mnie lekko za rękaw bluzy.
- Chciałbym z tobą pogadać – mówi bez zdenerwowania, co bardziej udziela się mnie. Kierujemy się na tyłu szkoły. Otwieram drzwi, chcąc wyjść na zewnątrz, ale chłopak wskazuję na schody do piwnicy. Wracam się i idę za nim. W sumie nigdy tu nie byłam. Zazwyczaj siedzę gdzieś na polu, z dala od innych ludzi, próbując wkuwać na kartkówki i sprawdziany. Schodzimy po betonowych schodach, pokrytych pyłem. Rozglądam się i zauważam pęknięcia na żółtych ścianach, które musiały być kiedyś białe. Nie wiem, ile szkoła ma lat. Jest tu, odkąd pamiętam, moja mama do niej chodziła i Damian też. Eva niestety udała się do innej szkoły, gdzie uczęszczał mój tata. Chciałam się do niej zapisać, ale siostra straszyła mnie, że jest zbyt dużo nauki, więc wybrałam mniej wymagającą opcję. Max otworzył drzwi, które kierują nas w dalszą część szkoły. Szukam włącznika światła, lecz kończy się to na obmacaniu całej ściany bez żadnego znaleziska. Wtedy Max przywołuję Zuko, którego futro jest niczym latarka. Oświetla naszą drogę. Teraz ja próbuję wezwać Ivara. Błagam go, aby się pojawił. Moje modły zostały wysłuchane,a przed sobą dostrzegam srebrne futro, poruszające się do przodu. Idziemy tak z Maxem, nie odzywając się do siebie. Po chwili ten zasiada na podłodze i dostrzegam przez smugi srebrnego światła, że poklepuję miejsce obok siebie. Także siadam na zimnym betonie, opierając się o ścianę. Zamykam oczy, odchylając głowę do tyłu. Wtedy czuję, że czyjeś ciepłe palce przesuwają się po moim policzku, odgarniając włosy za ucho.
- Jak się czujesz? - słyszę szept chłopaka.
- Mogło być gorzej. Dlaczego zeszliśmy aż tutaj?
- Chciałem odejść od nich wszystkich jak najdalej – tym razem mówi głośniej, a echo roznosi się po całym korytarzu.
- Mam pytanie – zaczynam, nie wiedząc, czy chcę poznać odpowiedź. - Kim był dla ciebie mój tata?
- Przyjaźnił się z moją matką... - zaczął Max, a ja już dalej nie miałam ochoty słuchać. Jakoś nawiedziła mnie jedna myśl, rodzina. Wstałam, chcąc jak najszybciej stąd wyjść. Sama nie wiem, dlaczego tak postępuję, ale chcę uciec. Jak najdalej stąd, od niego. Gdy zaczynam iść, czuję ręce, które obejmują mnie w pasie. Zaczynają nawiedzać mnie dreszcze, ale już nie chcę uciekać. Stoję niczym posąg, rozkoszując się tym uczuciem. Max zbliża swoje usta do mojego ucha. Niestety już raz spodziewałam się zbyt wiele, więc tym razem nie liczę na więcej.
- Był tylko jej przyjacielem – szepcze, delikatnie muskając wargami moją skórę. - Nic więcej, przysięgam ci.
Rozpływam się. Nie umiem protestować, więc pozwalam na tą przyjemność. Jego usta sięgają moich skroni, powoli schodząc w dół. Ciepły dotyk spotyka moje policzki, nos. Kiedy jest dość blisko, od pocałunku w usta, dzwoni jego telefon. W myślach klnę na osobę, która wybrała sobie tak wspaniały moment, aby zadzwonić. Potem sama zastanawiam się, jak można mieć w takim miejscu zasięg. Postanowiłam nie wnikać w jego prywatne sprawy, i uklękłam obok Ivara. Dlaczego nie pojawił się, kiedy go potrzebowałam? Chciałabym wiedzieć.
- Musimy już iść, zaraz zacznie się druga lekcja – poinformował mnie Max, chowając telefon do kieszeni. Tak szybko upłynął ten czas? Sama się dziwiłam, ale nie chciałam się spóźnić na kolejne zajęcia. Podniosłam się i zaczęłam zmierzać ku wyjściu. Chłopak szedł tuż obok mnie, zaplątując place z moimi. Szybko doszliśmy do wyjścia, otwierając drzwi dostrzegłam niezłe zbiorowisko na korytarzu. Ludzie stali w wielkim okręgu, z zafascynowaniem oglądając jakąś scenkę. Podeszłam bliżej, przepychając się z Maxem przez tłum. Dzięki wbijaniu łokci w żebra innych, dość szybko dostałam się w sam środek . Jedyne, na co zwróciłam uwagę, była zakrwawiona twarz Charliego. Dopiero później dostrzegłam Patricka, który wyglądał o wiele gorzej, krew posklejała jego włosy w kosmyki. Jeden z jego kolegów pomagał mu stać, gdyż ledwo co utrzymywał się na swoich nogach. W tej samej chwili zauważyłam Roxi, która podbiegła do Charliego. Także do niego podeszłam wraz z Maxem.
- Rozejść się! - krzyknął zielonooki chłopak, a reszta jakby w transie posłuchała go i udała się pod klasy. - Musimy cię gdzieś przenieść.
- Damska toaleta na piętrze, tam nikt nie chodzi – proponuję. Wszyscy pokiwali głowami na znak zgody. Max pomógł Charliemu wejść po schodach, a Roxi asekurowała ich z tyłu. Szybko uwinęliśmy się z przejściem. W damskiej toalecie chłopcy wyglądali na skrępowanych, ale to teraz nie miało znaczenia. Charlie oparł się o ścianę, a wtedy Roxi podeszła do niego. Byłam przekonana, że go pocałuję, czy chociaż przytuli, ale ona wymierzyła mu tylko siarczystego policzka.
- Co to do cholery było? - krzyknęła do chłopaka.
- No to co miałem zrobić?! - odpowiedział Charlie.
- Nic! Olać to, geniuszu!
- Powie nam ktoś, o co chodzi? - wtrącił się Max.
Roxi oparła się od drzwi jednej z kabin.
- Ten idiota.. - zaczęła, ale Charlie jej przerwał.
- Nie jestem idiotą.
- To dlaczego zachowujesz się jak idiota?
- Chciałem dobrze!
- Ale mnie to nie obchodzi! Jesteś jak dziecko!
- Stop! - krzyknęłam, miałam już dość takiej kłótni. - Z jakiego powodu tak przyłożyłeś Patrickowi?
Po tych słowach poczułam się dość dziwnie. Wszyscy spojrzeli na mnie, niczym na wroga. Nawet Max zdziwił się, niestety zabrzmiało to tak jakby martwiła się o tego idiotę.
- Zaczął się kleić do Roxi … - odpowiedział Charlie.
Wszystko jasne. Gdy w szkole pojawi się jakąś nowa, ładna dziewczyna, to Patrick ze swoją grupką polują na nią, niczym na jakieś zwierzę. Po jakimś czasie albo odpuszczają, albo dręczą ją dopóki nie zgodzi się z którymś pójść na randkę.
- To u nich normalne – rzekłam, próbując wytłumaczyć przez to chłopakowi, ze to naturalna rzecz w tej szkole, ale on nie bardzo chciał słuchać. Nie odpowiedział już, więc postanowiłam, że nie będę się mieszać w ich otoczenie i pójdę po apteczkę. Wyszłam na korytarz i ku swojemu zdziwieniu Patrick był już czysty, tylko na twarzy miał parę plastrów. Próbowałam go ominąć, jak zawsze, ale ten jak zwykle nie dał mi wygrać. Oparł się ramieniem o ścianę i czekał, aż sama podejdę. Niestety nie tym razem. Szłam przed siebie, zmierzając do gabinetu pielęgniarki. Gdy go omijałam, złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Gdzieś się śpieszysz, promyczku?
Odepchnęłam go z siłą, która mnie przeraziła. Dłonie zaczęły mnie piec, ale nie chciałam na nie spojrzeć. Dobrze wiedziałam, co właśnie zrobiłam. Znów ta dziwna siła. Zaczęłam biec, omijając wszystkich. Później skręciłam w prawo i wparowałam wprost do gabinetu pielęgniarki.
Lubię tu przychodzić. Często, gdy nie chce mi się siedzieć na lekcji, lub mam dość tych wszystkich matołów, przychodzę do higienistki. Pozwala mi tu przesiadywać godzinami. Dziś niestety jej nie zastałam. Szybko podeszłam do jej biurka i wyciągnęłam apteczkę z pierwszej szuflady. Potem wyszłam i jak najprędzej udałam się do łazienki. Gdy tam weszłam, Charlie był już czysty i opatrzony.
- Jak widzisz, radzimy sobie bez ciebie – powiedział chłopak. Nikt nie zaprzeczył, a Max odwrócił głowę w stronę okna, jakby obojętna by mu była moja obecność tutaj.
- No to miło – odpowiedziałam, rzucając apteczkę na podłogę i wychodząc z toalety. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale zaczęłam płakać. Łzy pokryły moje policzki, tworząc lśniące strumyki. W głębi duszy obiecałam sobie, że Max musi zniknąć z mojego życia.
sobota, 2 marca 2013
Rozdział 4
Jedna mała prośba :). Każdego, kto czyta o życiu Sharlyn prosiłabym o napisanie komentarza. Dla was to mały wysiłek, a ja za to wiem, ile osób to czyta.
Z góry dziękuje.
Nie myślę, działam. Podbiegam do
Ethana i popycham go. Ten pada na ziemię.
- Mamo! Co się dzieje? - próbuję dotrzeć do matki, lecz ona nie odpowiada. Płaczę. Później szeroko otwiera oczy. Zanim zdążę się odwrócić, czuję narastający ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Powoli zwracam się do tyłu, i dostrzegam Ethana z resztkami wazonu w ręce. Nie bardzo dociera do mnie, co się stało. Stoję tak, podnosząc rękę ku mojej twarzy. Ocieram czoło, potem spoglądam na dłoń. Jest cała w krwi.
- To nie twoja sprawa, Shari – zaczyna mama łamiącym się głosem. Znam ją. W jej oczach widać cierpienie. - Idź się umyj, ja pogadam z Ethanem.
- Nie – odpowiadam. - Nie zostawię cię samej z tym psychopatą.
W głowie mi się kręci. Tracę coraz więcej krwi.
- Nie jestem psychopatą, mała zdziro! - krzyczy Ethan, uderzając mnie pięścią. Nie mam siły utrzymać się na nogach, więc lecę do tyłu. Matka próbuję mnie złapać, ale widocznie też jest słaba. Razem upadamy na panele.
Dobra wiadomość: nic mi się nie stało. Zła wiadomość: mama uderzyła głową w ścianę i straciła przytomność. Przekręcam się na brzuch i wyciągam rękę przed siebie. Próbuję złapać łopatę od kominka. Ethan chyba skojarzył, o co mi chodzi, więc kopnął mój ratunek na drugi koniec pokoju.
- Chciałabyś, co?
Później podchodzi do mojej matki, podnosząc ją za ciuchy.
- Masz dość upartą córkę, wiesz? - zaczyna, zarzucając ją sobie na ramie, jak worek ziemniaków.
- ZOSTAW JĄ! - krzyczę, wstając.
Ivar! Gdzie jesteś jak się potrzebuję?! Nie mogę przemieszczać się zbyt szybko. Cały świat wiruję, a ja potykam się o własne nogi. Później słyszę trzask, i przed oczami miga mi złoty wilk. Do domu wbiega Max. Kopie Ethana w brzuch, a ten wywala się. Max w ostatniej chwili łapię moją matkę. Niestety Ethan dość szybko ocknął się, i zaczyna powoli się podnosić. Chłopiec przenosi moją matkę na drugi koniec pokoju i kładzie na ławie. Potem spogląda na mnie, widocznie zmartwiony. Chwila nieuwagi, a Ethan obejmuje go w pasie, i rzuca w ścianę. Szczerze? Nie mam pojęcia, skąd ten stary pijak ma tyle siły. Maxowi udało się uniknąć zderzenia. Stanął teraz pewniej na nogach. Próbowałam wyłapać ostrzejszy obraz, lecz co chwilę koło mojej głowy przemieszczał się Zuko. Lizał mnie po twarzy.
- Zu.. Zuko, daj spokój... - wybełkotałam, patrząc dalej na Ethana.
Podwinął rękawy, gotowy do ataku. Chłopak tym razem nie uśmiechnął się. Później Max wyciągnął nóż z kieszeni. Broń otaczała dziwna zielonkawa powłoczka. Rzucił się w stronę Ethana. Ten próbował wykonać unik, lecz Max wbił nóż prosto w jego serce. Ethan wydał z siebie donośny ryk i osunął się na podłogę.
- Oszalałeś, chcesz go zabić?! - próbowałam krzyczeć, ale wydałam z siebie tylko ciche piski. Jeszcze raz przemyślałam swoje słowa, wnioskując, że chciałabym zabić tego dupka.
Max podchodzi do mnie, omijając Ethana. Delikatnie pomaga mi wstać. Jedną ręką łapie mnie w pasie, a moją rękę zarzuca na swoją szyję.
- Pokój masz na górze? - pyta, a ja kiwam głową zgadzając się.
- Najpierw.. ona.
- Co?
Wskazuję na mamę.
- Najpierw ona – powtarzam, tym razem głośniej.
Max bez żadnego sprzeciwu pomaga mi usiąść na schodach i idzie do mojej matki. Jedną rękę wkłada pod kolana, drugą podtrzymuję plecy.
- Drugi pokój po lewej – mówię, a chłopak bezszelestnie przenosi kobietę obok mnie.
Na chwilę pozostaje sama z ciałem Ethana. Czy on żyje? Tego sama nie wiem. Nóż zatopił się w jego ciele, lecz nie krwawi. Broń zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zadaje pytanie samej sobie: Czy chcę, aby on był żywy? Jeśli koleś umarł, moja mama miałaby jeden kłopot z głowy. Cóż, w sumie w niczym jej nie pomagał, ale nigdy nie był aż tak agresywny. Tak samo nigdy się do mnie nie przystawiał. Czasami, kiedy wracał, uśmiechał się delikatnie do mnie, wchodząc powoli schodami do pokoju. Po prostu niekiedy budziłam się w nocy i musiałam czegoś napić. Wtedy schodziłam do kuchni, spotykając go. Nienawidziłam go, za to, że jest śmierdzącym leniem, ale nigdy za agresję. Był potulnym barankiem, czasami spierającym się o prawa do pilota od telewizora. Nic więcej.
Nagle poczułam, ze ktoś zaciska dłoń na moim ramieniu. Podniosłam głowę i ujrzałam Maxa. Dalej wyglądał na zmartwionego.
- Jakim cudem wiedziałeś, co się dzieje? - spytałam.
- Usłyszałem krzyki, więc przybiegłem.
- Dziękuje. Za pomoc.
I znów zostałam obdarzona jednym z tych jego wspaniałych uśmiechów. Ponownie pomaga mi wstać i idziemy do mojego pokoju. Gdy już mam siadać na łóżku, ten sprzeciwia się.
- Najpierw pasowałoby cię umyć.
Patrzę w lustro, i przypominam sobie, ze oberwałam wazonem i jestem upaprana krwią.
- Ja to mam chyba jakiś dar, do stwarzania sobie kłopotów.
- To ty sobie stwarzaj kłopoty, a ja będę cię z nich ratował, co ty na taką umowę?
Zaczynam się śmiać.
- Oczywiście, że się zgadzam, a jak inaczej!
Zmierzamy do łazienki. Siadam na skraju wanny, a Max bierze gazę i przemywa mi czoło. Robi to dość delikatnie, uważając, aby nie poczuła większego bólu. Na twarzy ma wymalowane skupienie. Próbuję zachować powagę, gdy tak patrzę na niego, ale słabo mi to wychodzi. Gdy już moja buzia wraca do naturalnego koloru, chłopak pomaga mi przejść do łóżka. Kładę się na miękkim materacu, a ten przykrywa mnie kołdrą.
- Co z moją mamą? - dopytuję się. Nie wybaczyłabym sobie, jakby cokolwiek się jej stało.
- Wszystko będzie dobrze, powinna się za niedługo obudzić.
- Jeszcze raz dziękuje.
Max zbliża swoją dłoń do moich skroni, i odgarnia włosy z twarzy.
- Zawsze do usług. Dobranoc.
- Mamo! Co się dzieje? - próbuję dotrzeć do matki, lecz ona nie odpowiada. Płaczę. Później szeroko otwiera oczy. Zanim zdążę się odwrócić, czuję narastający ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Powoli zwracam się do tyłu, i dostrzegam Ethana z resztkami wazonu w ręce. Nie bardzo dociera do mnie, co się stało. Stoję tak, podnosząc rękę ku mojej twarzy. Ocieram czoło, potem spoglądam na dłoń. Jest cała w krwi.
- To nie twoja sprawa, Shari – zaczyna mama łamiącym się głosem. Znam ją. W jej oczach widać cierpienie. - Idź się umyj, ja pogadam z Ethanem.
- Nie – odpowiadam. - Nie zostawię cię samej z tym psychopatą.
W głowie mi się kręci. Tracę coraz więcej krwi.
- Nie jestem psychopatą, mała zdziro! - krzyczy Ethan, uderzając mnie pięścią. Nie mam siły utrzymać się na nogach, więc lecę do tyłu. Matka próbuję mnie złapać, ale widocznie też jest słaba. Razem upadamy na panele.
Dobra wiadomość: nic mi się nie stało. Zła wiadomość: mama uderzyła głową w ścianę i straciła przytomność. Przekręcam się na brzuch i wyciągam rękę przed siebie. Próbuję złapać łopatę od kominka. Ethan chyba skojarzył, o co mi chodzi, więc kopnął mój ratunek na drugi koniec pokoju.
- Chciałabyś, co?
Później podchodzi do mojej matki, podnosząc ją za ciuchy.
- Masz dość upartą córkę, wiesz? - zaczyna, zarzucając ją sobie na ramie, jak worek ziemniaków.
- ZOSTAW JĄ! - krzyczę, wstając.
Ivar! Gdzie jesteś jak się potrzebuję?! Nie mogę przemieszczać się zbyt szybko. Cały świat wiruję, a ja potykam się o własne nogi. Później słyszę trzask, i przed oczami miga mi złoty wilk. Do domu wbiega Max. Kopie Ethana w brzuch, a ten wywala się. Max w ostatniej chwili łapię moją matkę. Niestety Ethan dość szybko ocknął się, i zaczyna powoli się podnosić. Chłopiec przenosi moją matkę na drugi koniec pokoju i kładzie na ławie. Potem spogląda na mnie, widocznie zmartwiony. Chwila nieuwagi, a Ethan obejmuje go w pasie, i rzuca w ścianę. Szczerze? Nie mam pojęcia, skąd ten stary pijak ma tyle siły. Maxowi udało się uniknąć zderzenia. Stanął teraz pewniej na nogach. Próbowałam wyłapać ostrzejszy obraz, lecz co chwilę koło mojej głowy przemieszczał się Zuko. Lizał mnie po twarzy.
- Zu.. Zuko, daj spokój... - wybełkotałam, patrząc dalej na Ethana.
Podwinął rękawy, gotowy do ataku. Chłopak tym razem nie uśmiechnął się. Później Max wyciągnął nóż z kieszeni. Broń otaczała dziwna zielonkawa powłoczka. Rzucił się w stronę Ethana. Ten próbował wykonać unik, lecz Max wbił nóż prosto w jego serce. Ethan wydał z siebie donośny ryk i osunął się na podłogę.
- Oszalałeś, chcesz go zabić?! - próbowałam krzyczeć, ale wydałam z siebie tylko ciche piski. Jeszcze raz przemyślałam swoje słowa, wnioskując, że chciałabym zabić tego dupka.
Max podchodzi do mnie, omijając Ethana. Delikatnie pomaga mi wstać. Jedną ręką łapie mnie w pasie, a moją rękę zarzuca na swoją szyję.
- Pokój masz na górze? - pyta, a ja kiwam głową zgadzając się.
- Najpierw.. ona.
- Co?
Wskazuję na mamę.
- Najpierw ona – powtarzam, tym razem głośniej.
Max bez żadnego sprzeciwu pomaga mi usiąść na schodach i idzie do mojej matki. Jedną rękę wkłada pod kolana, drugą podtrzymuję plecy.
- Drugi pokój po lewej – mówię, a chłopak bezszelestnie przenosi kobietę obok mnie.
Na chwilę pozostaje sama z ciałem Ethana. Czy on żyje? Tego sama nie wiem. Nóż zatopił się w jego ciele, lecz nie krwawi. Broń zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zadaje pytanie samej sobie: Czy chcę, aby on był żywy? Jeśli koleś umarł, moja mama miałaby jeden kłopot z głowy. Cóż, w sumie w niczym jej nie pomagał, ale nigdy nie był aż tak agresywny. Tak samo nigdy się do mnie nie przystawiał. Czasami, kiedy wracał, uśmiechał się delikatnie do mnie, wchodząc powoli schodami do pokoju. Po prostu niekiedy budziłam się w nocy i musiałam czegoś napić. Wtedy schodziłam do kuchni, spotykając go. Nienawidziłam go, za to, że jest śmierdzącym leniem, ale nigdy za agresję. Był potulnym barankiem, czasami spierającym się o prawa do pilota od telewizora. Nic więcej.
Nagle poczułam, ze ktoś zaciska dłoń na moim ramieniu. Podniosłam głowę i ujrzałam Maxa. Dalej wyglądał na zmartwionego.
- Jakim cudem wiedziałeś, co się dzieje? - spytałam.
- Usłyszałem krzyki, więc przybiegłem.
- Dziękuje. Za pomoc.
I znów zostałam obdarzona jednym z tych jego wspaniałych uśmiechów. Ponownie pomaga mi wstać i idziemy do mojego pokoju. Gdy już mam siadać na łóżku, ten sprzeciwia się.
- Najpierw pasowałoby cię umyć.
Patrzę w lustro, i przypominam sobie, ze oberwałam wazonem i jestem upaprana krwią.
- Ja to mam chyba jakiś dar, do stwarzania sobie kłopotów.
- To ty sobie stwarzaj kłopoty, a ja będę cię z nich ratował, co ty na taką umowę?
Zaczynam się śmiać.
- Oczywiście, że się zgadzam, a jak inaczej!
Zmierzamy do łazienki. Siadam na skraju wanny, a Max bierze gazę i przemywa mi czoło. Robi to dość delikatnie, uważając, aby nie poczuła większego bólu. Na twarzy ma wymalowane skupienie. Próbuję zachować powagę, gdy tak patrzę na niego, ale słabo mi to wychodzi. Gdy już moja buzia wraca do naturalnego koloru, chłopak pomaga mi przejść do łóżka. Kładę się na miękkim materacu, a ten przykrywa mnie kołdrą.
- Co z moją mamą? - dopytuję się. Nie wybaczyłabym sobie, jakby cokolwiek się jej stało.
- Wszystko będzie dobrze, powinna się za niedługo obudzić.
- Jeszcze raz dziękuje.
Max zbliża swoją dłoń do moich skroni, i odgarnia włosy z twarzy.
- Zawsze do usług. Dobranoc.
Wstaje i idzie w stronę drzwi. Problem
tkwi w tym, ze nie chcę, aby odchodził. Nie dość, że czuję się
fatalnie, to do tego Ethan leżący na parterze. Jak ja to mamie
wytłumaczę, kiedy się obudzi?
Naszło mnie jeszcze jedno pytanie: gdzie do cholery podziała się Eva i Damian? Znaczy nieobecność Damiana jeszcze zrozumiem, ale Eva? Gwiazdka naszej rodziny, idealna nastolatka, córka. Przecież dziś nie miała żadnych spotkań, chyba że o czymś nie wiem...
- Max! - krzyczę, mając nadzieję, ze ten wróci do pokoju. Za bardzo się zamyślałam, a on zdążył mi uciec.
- Tak? - słyszę jego głos. Czarna czupryna wychyla się zza futryny. - Czegoś pani jeszcze potrzeba?
Raz się żyje.
- Mógłbyś zostać? No wiesz... Na noc – mówię, czując, jak moje policzki nabierają różowego koloru. - Bo wiesz, Ethan i ta cała reszta... Nie chce być sama.
- Ethanem się zaraz zajmę – szybko odpowiada – właśnie miałem go przenieść do pokoju na końcu korytarza.
- Zwariowałeś?! - krzyczę, dodając od razu – Nie chcę zwłok w moim domu!
- Sharlyn, on żyje. Jest w stanie, jakby ci to wytłumaczyć... Śpiączki.
- Ale, myślałam, ze go zabiłeś. Wbiłeś mu nóż w serce...
- Wypędziłem z niego demona.
- CO?
- Istnieje coś takiego, jak złe duchy. Nazywamy je demonami. Czasami, wchodzą w ciała innych, aby się zabawić. Gdy dany region im się znudzi, zaczynają demolować wszystko dookoła.
- Skąd wiedziałeś, że w Ethanie jest demon?
- Zgadywałem.
- A co, jeśli byś go zabił?
- I tak by na to zasługiwał, nie sądzisz?
Nie odpowiedziałam. To była prawda, gdyby w Ethanie nie było żadnego demona, bez dłuższych zastanowień skazałabym go na śmierć. Może jestem zbyt brutalna, ale takie były moje odczucia do co tego gościa.
Max dość szybko uwinął się z przeniesieniem Ethana do osobnego pokoju. Potem wrócił do mojego pokoju i usiadł na brzegu łóżka.
- Wiesz, że musisz na siebie uważać?
- Tak, wiem.
Nastała cisza. Przesunęłam się pod ścianę, poklepując miejsce obok siebie. Nie wierzę, w to co robię. Max uśmiechnął się i przysunął w moją stronę, obejmując mnie ramieniem. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, oddychając z ulgą. Zadziwia mnie to, że minął tylko dzień, a tyle rzeczy się zdarzyło. Męczy mnie tylko jeszcze jedno pytanie...
- Max.
- Tak?
- Dlaczego Ivar nie pojawił się, gdy go wzywałam.
- Jesteś początkująca, nie zawsze wszystko wychodzi od razu. Parę razy poćwiczysz, i na pewno to całkowicie opanujesz.
Więcej informacji nie potrzebowałam. Zamknęłam powieki, pozwalając sobie na odpoczynek.
Obudziwszy się, zdziwił mnie fakt, że Max dalej był obok mnie. Nie spał, mimo tego nie uciekł. Podniosłam się, podtrzymując ciężar ciała dłońmi. Chłopak uśmiechnął się, i tym sposobem umilił mi poranek. Postanowiłam pójść do matki. Popatrzyłam pytająco na Maxa, a ten także wstał. Razem weszliśmy do pokoju mamy. Ta także nie spała. Leżała, trzymając dłoń na czole.
- Cześć mamo – powiedziałam, siadając obok niej, a ta przyciągnęła mnie do siebie, i mocno przytuliła. Potem spojrzała na Maxa, i znów ten dziwny wyraz twarzy. Nie miałam pojęcia, co to znaczyło.
- Przypominasz mi mojego męża. - burknęła, widocznie zdezorientowana.
- John jest moim... - zaczął chłopak, lecz przerwały mu huki, które dochodziły z parteru. Po chwili ktoś szeroko otworzył drzwi i zauważyłam dwie osoby. Pierwsza z nich wyraźnie rzucała się w oczy. Dziewczyna, miała gdzieś około 167 cm, orzechowe oczy, brunetka. Nosiła krótkie spodenki, które odsłaniały dość zgrabne nogi, zieloną koszulkę z sową, a na głowie miała złocistą opaskę. Uśmiechała się do Maxa. Za nią stał chłopak, dość wysoki, też brunet, tylko że o niebieskich. Wyglądał na wysportowanego.
- Przybyliśmy z pomocą – powiedział, unosząc kąciki ust. Musieli być to znajomi Maxa.
- Dzięki, szybko zareagowaliście. - odpowiedział Max.
- Do przyjaciół zawsze z pośpiechem – tym razem odezwała się dziewczyna. Miała słodki głos.
Uśmiechnęłam się do mamy, szepcząc, ze zaraz wrócę, po czym wyszłam z pokoju, udając się na dół z pozostałą trójką.
- Sharlyn, to jest Charlie i Roxanna.
- Roxi – poprawiła go dziewczyna.
- Dobra, Roxi. Są tacy jak my.
Świetnie. Kolejne otwieranie drzwi. Skupiłam się na mocy, która panowała dookoła mnie. Zaakceptowałam ją, pozwalając wejść w siebie. Dostrzegłam, że obok dziewczyny lata pomarańczowa sowa. Nie była aż tak gigantyczna, jak każde inne zwierzę. Zaś koło Charliego stała czarna pantera. Wreszcie jakiś normalny kolor.
- To jest Leoś – powiedziała Roxi, patrząc na sowę. Później wskazała ruchem głowy na panterę i dodała – a to Niger.
- Po co nas wezwałeś? - odezwał się Charlie.
- To wytłumaczę wam potem. Sharlyn, dasz sobie tu sama radę?
- Em, raczej tak – odpowiedziała, nieprzekonana co do swoich słów. Max musiał to wyczuć, po wziął kartkę i długopis z blatu, po czym nabazgrał tam parę cyferek i wręczył ten drogocenny skrawek papieru wprost do moich rąk.
- Gdyby coś się działo, dzwoń. Dobrze?
- Dobrze.
Chłopak przysunął się w moją stronę, po czym przytulił mnie. Po chwili odsunął się ode mnie z uśmiechem na twarzy. Gdy wychodzili Roxi potknęła się o mojego starego glana, w którym już nie chodzę.
- Cholera! - krzyknęła, lecąc przed siebie. Na szczęści Charlie zareagował z prędkością światła, i złapał dziewczynę. Potem stali tak, wpatrując się w siebie. Twarz dziewczyny pokryła lekka purpura, a chłopak nie wiedział, gdzie przesunąć swoje ręce. Trzymał je na biodrach dziewczyny, bo właśnie tam złapał ją, gdy leciała. Po dłuższej chwili Max postanowił interweniować.
- Roxi, wszystko okej?
- Ah, tak tak - powiedziała, odsuwając się od chłopaka. Później spoglądnęła na niego, nieśmiało uśmiechając się.
- To my już wyjdziemy – zaproponował Charlie, po czym opuścili mój dom.
- Uważaj na siebie, i pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń.
- Oczywiście, szeryfie – zażartowałam. Ten ścisnął moje ramię i poszedł za swoimi przyjaciółmi.
Udałam się na kanapę, bo moją głowę zalała fala myśli. Wypowiedź Maxa całkowicie zbiła mnie z tropu. „John jest moim...” twoim kim? Przyjacielem, kolegą, czy... ojcem? Nie znałam swojego taty, odszedł bardzo dawno temu. Ale sama wizja pokrewieństwa z Maxem była dość dziwna. Bo ja... się chyba zakochuję. A gdyby mój tata był jego tatą... Oh bogowie, wolę o tym nie myśleć!
- Sharlyn, możesz do mnie przyjść? Nie mogę znaleźć apteczki... - zawołała matka z góry.
Wstałam, wspinając się po schodach, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Z rozmyślenia wybiła mnie sylwetka Ethana, stojącego naprzeciw mnie.
- Musimy pogadać. - powiedział, wskazując ręką mój pokój.
Naszło mnie jeszcze jedno pytanie: gdzie do cholery podziała się Eva i Damian? Znaczy nieobecność Damiana jeszcze zrozumiem, ale Eva? Gwiazdka naszej rodziny, idealna nastolatka, córka. Przecież dziś nie miała żadnych spotkań, chyba że o czymś nie wiem...
- Max! - krzyczę, mając nadzieję, ze ten wróci do pokoju. Za bardzo się zamyślałam, a on zdążył mi uciec.
- Tak? - słyszę jego głos. Czarna czupryna wychyla się zza futryny. - Czegoś pani jeszcze potrzeba?
Raz się żyje.
- Mógłbyś zostać? No wiesz... Na noc – mówię, czując, jak moje policzki nabierają różowego koloru. - Bo wiesz, Ethan i ta cała reszta... Nie chce być sama.
- Ethanem się zaraz zajmę – szybko odpowiada – właśnie miałem go przenieść do pokoju na końcu korytarza.
- Zwariowałeś?! - krzyczę, dodając od razu – Nie chcę zwłok w moim domu!
- Sharlyn, on żyje. Jest w stanie, jakby ci to wytłumaczyć... Śpiączki.
- Ale, myślałam, ze go zabiłeś. Wbiłeś mu nóż w serce...
- Wypędziłem z niego demona.
- CO?
- Istnieje coś takiego, jak złe duchy. Nazywamy je demonami. Czasami, wchodzą w ciała innych, aby się zabawić. Gdy dany region im się znudzi, zaczynają demolować wszystko dookoła.
- Skąd wiedziałeś, że w Ethanie jest demon?
- Zgadywałem.
- A co, jeśli byś go zabił?
- I tak by na to zasługiwał, nie sądzisz?
Nie odpowiedziałam. To była prawda, gdyby w Ethanie nie było żadnego demona, bez dłuższych zastanowień skazałabym go na śmierć. Może jestem zbyt brutalna, ale takie były moje odczucia do co tego gościa.
Max dość szybko uwinął się z przeniesieniem Ethana do osobnego pokoju. Potem wrócił do mojego pokoju i usiadł na brzegu łóżka.
- Wiesz, że musisz na siebie uważać?
- Tak, wiem.
Nastała cisza. Przesunęłam się pod ścianę, poklepując miejsce obok siebie. Nie wierzę, w to co robię. Max uśmiechnął się i przysunął w moją stronę, obejmując mnie ramieniem. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej, oddychając z ulgą. Zadziwia mnie to, że minął tylko dzień, a tyle rzeczy się zdarzyło. Męczy mnie tylko jeszcze jedno pytanie...
- Max.
- Tak?
- Dlaczego Ivar nie pojawił się, gdy go wzywałam.
- Jesteś początkująca, nie zawsze wszystko wychodzi od razu. Parę razy poćwiczysz, i na pewno to całkowicie opanujesz.
Więcej informacji nie potrzebowałam. Zamknęłam powieki, pozwalając sobie na odpoczynek.
Obudziwszy się, zdziwił mnie fakt, że Max dalej był obok mnie. Nie spał, mimo tego nie uciekł. Podniosłam się, podtrzymując ciężar ciała dłońmi. Chłopak uśmiechnął się, i tym sposobem umilił mi poranek. Postanowiłam pójść do matki. Popatrzyłam pytająco na Maxa, a ten także wstał. Razem weszliśmy do pokoju mamy. Ta także nie spała. Leżała, trzymając dłoń na czole.
- Cześć mamo – powiedziałam, siadając obok niej, a ta przyciągnęła mnie do siebie, i mocno przytuliła. Potem spojrzała na Maxa, i znów ten dziwny wyraz twarzy. Nie miałam pojęcia, co to znaczyło.
- Przypominasz mi mojego męża. - burknęła, widocznie zdezorientowana.
- John jest moim... - zaczął chłopak, lecz przerwały mu huki, które dochodziły z parteru. Po chwili ktoś szeroko otworzył drzwi i zauważyłam dwie osoby. Pierwsza z nich wyraźnie rzucała się w oczy. Dziewczyna, miała gdzieś około 167 cm, orzechowe oczy, brunetka. Nosiła krótkie spodenki, które odsłaniały dość zgrabne nogi, zieloną koszulkę z sową, a na głowie miała złocistą opaskę. Uśmiechała się do Maxa. Za nią stał chłopak, dość wysoki, też brunet, tylko że o niebieskich. Wyglądał na wysportowanego.
- Przybyliśmy z pomocą – powiedział, unosząc kąciki ust. Musieli być to znajomi Maxa.
- Dzięki, szybko zareagowaliście. - odpowiedział Max.
- Do przyjaciół zawsze z pośpiechem – tym razem odezwała się dziewczyna. Miała słodki głos.
Uśmiechnęłam się do mamy, szepcząc, ze zaraz wrócę, po czym wyszłam z pokoju, udając się na dół z pozostałą trójką.
- Sharlyn, to jest Charlie i Roxanna.
- Roxi – poprawiła go dziewczyna.
- Dobra, Roxi. Są tacy jak my.
Świetnie. Kolejne otwieranie drzwi. Skupiłam się na mocy, która panowała dookoła mnie. Zaakceptowałam ją, pozwalając wejść w siebie. Dostrzegłam, że obok dziewczyny lata pomarańczowa sowa. Nie była aż tak gigantyczna, jak każde inne zwierzę. Zaś koło Charliego stała czarna pantera. Wreszcie jakiś normalny kolor.
- To jest Leoś – powiedziała Roxi, patrząc na sowę. Później wskazała ruchem głowy na panterę i dodała – a to Niger.
- Po co nas wezwałeś? - odezwał się Charlie.
- To wytłumaczę wam potem. Sharlyn, dasz sobie tu sama radę?
- Em, raczej tak – odpowiedziała, nieprzekonana co do swoich słów. Max musiał to wyczuć, po wziął kartkę i długopis z blatu, po czym nabazgrał tam parę cyferek i wręczył ten drogocenny skrawek papieru wprost do moich rąk.
- Gdyby coś się działo, dzwoń. Dobrze?
- Dobrze.
Chłopak przysunął się w moją stronę, po czym przytulił mnie. Po chwili odsunął się ode mnie z uśmiechem na twarzy. Gdy wychodzili Roxi potknęła się o mojego starego glana, w którym już nie chodzę.
- Cholera! - krzyknęła, lecąc przed siebie. Na szczęści Charlie zareagował z prędkością światła, i złapał dziewczynę. Potem stali tak, wpatrując się w siebie. Twarz dziewczyny pokryła lekka purpura, a chłopak nie wiedział, gdzie przesunąć swoje ręce. Trzymał je na biodrach dziewczyny, bo właśnie tam złapał ją, gdy leciała. Po dłuższej chwili Max postanowił interweniować.
- Roxi, wszystko okej?
- Ah, tak tak - powiedziała, odsuwając się od chłopaka. Później spoglądnęła na niego, nieśmiało uśmiechając się.
- To my już wyjdziemy – zaproponował Charlie, po czym opuścili mój dom.
- Uważaj na siebie, i pamiętaj, jakby coś się działo, dzwoń.
- Oczywiście, szeryfie – zażartowałam. Ten ścisnął moje ramię i poszedł za swoimi przyjaciółmi.
Udałam się na kanapę, bo moją głowę zalała fala myśli. Wypowiedź Maxa całkowicie zbiła mnie z tropu. „John jest moim...” twoim kim? Przyjacielem, kolegą, czy... ojcem? Nie znałam swojego taty, odszedł bardzo dawno temu. Ale sama wizja pokrewieństwa z Maxem była dość dziwna. Bo ja... się chyba zakochuję. A gdyby mój tata był jego tatą... Oh bogowie, wolę o tym nie myśleć!
- Sharlyn, możesz do mnie przyjść? Nie mogę znaleźć apteczki... - zawołała matka z góry.
Wstałam, wspinając się po schodach, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Z rozmyślenia wybiła mnie sylwetka Ethana, stojącego naprzeciw mnie.
- Musimy pogadać. - powiedział, wskazując ręką mój pokój.
Subskrybuj:
Posty (Atom)