po raz kolejny pozostawiam bloga. wychodzi na to, że nie umiem nic skończyć. od jakiegoś czasu siedziałam nad kolejny rozdziałem Shar, ale nie potrafiłam wszystkiego skleić w jedność. później przyszło mi na myśl, żeby zabić główną bohaterkę *taaak*, no ale może kiedyś do tego wrócę? postanowiłam zostawić to tak, jak jest.
nie bijcie, wiem, jestem okropna. tak samo było z Wybranymi.
osobiście pozwalam wam mnie zabić. (:
kiedy próbowałam poskładać Shar w całość wpadł mi do głowy nowy pomysł *lee znów kolejny blog którego nie skończy*. akurat ten postaram się ukończyć. rozdział dodaje dość często, specjalnie wcześniej opracowałam cała fabułę. jest już 5 rozdziałów, więc jeśli wybaczylibyście mi to zamieszanie z Shar, zapraszam http://elements-of-death.blogspot.com/ ....
OBIECUJE POPRAWĘ.
POSTAWIE WAM WSZYSTKIM CIASTO CZEKOLADOWE.
♥ ;_;
sobota, 19 października 2013
piątek, 6 września 2013
Rozdział 15
-
Słucham? Kim jesteś?
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.
czwartek, 5 września 2013
Rozdział 14
Wyciągnęłam dłoń, aby dotknąć zwierzęcia, lecz
zanim ta zbliżyła się wystarczająco, by zetknąć się z futrem,
powoli ją wycofałam. Nie miałam pojęcia, co się stanie. Może i
to wyglądało jak lis, ale jego dziwny kolor oraz fakt, że jakaś
dwójka dostała polecenie pozbycia się tego nie wróżyło dobrze.
Z pyska wydobywały się dźwięki bólu i cierpienia. Coś
nakazywało mi pomóc, a rozum uciekać jak najdalej. Lis przypominał
durale Maxa czy Cher, ale te, kiedy oberwały od automatów zniknęły,
nie umarły.
Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Musiałam jak najszybciej znaleźć resztę i opowiedzieć im o tym, co znalazłam. W końcu to oni byli specjalistami od takich rzeczy. Moje serce biło jak szalone, a ja próbowałam się uspokoić. Gdy zaczęłam odchodzić, poczułam ból. Jakby coś chciało mi rozerwać klatkę piersiową. To coś nakazywało mi zawrócić, wziąć zwierzę na ręce i znaleźć schronienie. Nie potrafiłam nabrać powietrza do płuc, dławiłam się i krztusiłam. Zrobiłam jeden mały krok w tył, a wszystko ucichło. Jeszcze raz obrzuciłam srebrzystego lisa spojrzeniem, po czym owinęłam go płótnem, tak, by tylko głowa wystawała. Następnie powoli go uniosłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z wielkości i wagi zwierzęcia.
Dookoła panował mrok, gdy napotkałam kogoś w miarę żywego. Spodziewałam się wszystkiego, automatów, wrogich Florystów, nawet kogoś z Rady. Na moje szczęście był to tylko Max z Danielem. Wiedziałam, że krzyczenie ich stronę będzie czystą głupotą. Ktoś mógł się kręcić w tej okolicy. Ujrzałam stertę suchych gałęzi i od razu wiedziałam, co zrobię. Zdecydowałam, że będzie to lepsze od nawoływania. Odwrócą się, zobaczą mnie i po sprawie. Z zwierzęciem na rękach stanęłam na gałązkach, a te złamały się, wydając przy tym dość głośne dźwięki.
Usłyszałam huk wystrzeliwanego pocisku, po czym natychmiast upadłam. Lis wylądował zaraz obok moich nóg, a jego piski mnie ogłuszały. Położyłam się na brzuchu, lekko pocierając dłonią o tkaninę, w którą był zawinięty.
- Kto tam?! - Głos Daniela rozciągnął się echem po lesie.
Wstałam, wyciągając ręce do góry. Chłopcy stali tam, zupełnie zbici z tropu. Max po chwili rzucił się w moją stronę, zadając setki pytań, czy nie zostałam postrzelona. Nie czułam bólu. Na szczęście nic mi się nie stało.
- Cholera, Sharlyn. Mogłaś po prostu zawołać – oburzył się Daniel.
Odburknęłam coś pod nosem, klnąc na siebie w myślach.
- Co tu robisz? - zapytał Max, zdezorientowany. - Nie słyszałem żadnego pomysłu, abyś wychodziła z kryjówki.
Więc nie wiedzieli. W duchu ucieszyłam się, że nie mają pojęcia o kłótni. Wzruszyłam ramionami.
- Skąd macie broń? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Znaleźliśmy - powiedzieli równocześnie.
Zerknęłam na nich przymrużając oczy.
- Znaleźliście dwulufowe strzelby tak po prostu w lesie?
- Jesteśmy niedaleko Rady, takie rzeczy się tu walają.
- No pewnie...
- Mniejsza z tym – przerwał nam Daniel. - Co niesiesz?
Jak miałam im to wytłumaczyć? Znalazłam coś, co wygląda jak dural, a mój rozum nakazał go ze sobą wziąć? Uznają mnie za idiotkę.
- Tak jakoś, chciałam wrócić i przypadkiem natknęłam się na na jakiś gości, wywalili to w lesie – uklękłam, ukazując lisa. - Czułam, że po prostu muszę go zabrać ze sobą, więc tak zrobiłam. Jeśli to jakiś problem, to...
- Problem? - rzucił cicho Daniel. - Ty na serio nie wiesz, kto to jest?
Pokręciłam przecząco głową, opuszczając ją w dół. Kolejna rzecz, o której widocznie powinnam wiedzieć. Czy znów zacznie krzyczeć? Chłopak kucnął obok mnie, delikatnie przeczesując futro zwierzęcia. Zatrzymał rękę obok czerwonej plamy. Odkąd ostatnio na nią zerkałam znacznie się powiększyła. Daniel zwrócił się w stronę Maxa, który stał z szeroko otwartymi powiekami.
- Co zrobimy? Przecież to niemożliwe... Tak się nie da.
- Nigdy nie słyszałem, ani czytałem o czymś takim – odpowiedział szeptem Max.
- Shar – teraz chłopak popatrzył na mnie – opisz tamtą dwójkę. Co mówili?
Wróciłam myślami do tamtego zdarzenia.
- Niewiele do gadania. Nie pamiętam ich wyglądu, ale jeden powiedział, że szef kazał im to zakopać. Rzucili lisa pod drzewo i sobie poszli.
- Dlaczego go nie zakopali, skoro był taki rozkaz?
- Skąd mam wiedzieć. Może im się po prostu nie chciało.
Daniel wstał, podnosząc równocześnie zwierzę.
- Musimy wrócić i pokazać go Roxi. Możliwe, że chociaż ona będzie cokolwiek wiedziała.
- Czytałem masę książek o duralach i ich zachowaniach, ale w żadnym nie było niczego o rozdzielaniu durala z Florystą.
- Czyli jednak to jest dural – dodałam, upewniając się.
- Tak, nawet twój dural. Przynajmniej był nim, kiedy ostatnio go wzywałaś – Max otarł dłonią twarz. - Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane.
- Stop – moje myśli wariowały. - Jak to mój dural?
- Pamiętasz, kiedy krzyczeliśmy, żebyś wezwała Ivara? To właśnie on.
- Chyba niemożliwością jest skrzywdzenie durala, tak? Przecież kiedy automaty chciały nas zaatakować, te rzuciły się na nich, a kiedy któryś z nich obrywał, po prostu znikał.
- Też nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Może ktoś się z nami bawi. Teoretycznie, kiedy dural odnosi jakiekolwiek obrażenia, powinien wycofać się i udać do Anozu. Tam dochodzi do siebie. Chwile to zajmuje, ale wraca jak nowy.
- Anozu? - skrzywiłam się.
- Tak jakby inny wymiar. Durale wykluwają się ze zdolnością podróżowania po wymiarach. Anoz to ich ojczysty wymiar, tak jakby dom. Wykluwając się dusza durala przechodzi z Anozu do naszego świata, wstępując w te jaja. Sam nie mam pojęcia, jak to dokładniej działa. Każda dusza – dural ma swoje imię. Mój dural to Zuko, twój Ivar, a Daniela to Desa.
- Matko, kto wymyśla te wszystkie nazwy?
- Nie wiem, ale jak się dowiesz, to daj znać.
Za dużo informacji jak na parę dni. Czułam, ze przy takim tempie moja głowa niedługo eksploduje. Najpierw odczuwałam stratę Cass, a teraz nawet nie umiem płakać nad tym, że mój dural jest ranny, choć nie powinien, a ja do tego nawet go nie pamiętam.
Pociągnęłam Maxa za bluzę, po czym schowałam dłonie do kieszeni. Chłopak odwrócił twarz w moją stronę.
- Czy coś się stanie, jeśli on umrze? - cicho wymamrotałam ostatnie słowo.
- Gdy Florysta umiera, dusza durala odłącza się od ciała, wracając do Anozu, a ciało się rozkłada. W tym przypadku nic nie jest pewne.
- Czyli nie ma jak z powrotem go ze mną złączyć?
- Będziemy myśleć – uśmiechnął się zachęcająco. - Damy rade, mamy jedną z najlepszych Florystek w swojej małej armii – Roxi. Nie ma niczego, co by się przed nią ukryło.
Opuściwszy głowę w dół zaczęłam obserwować własne buty. Dalej zastanawiałam się, skąd ta dwójka wytrzasnęła bronie. Może kogoś zaatakowali. Choć od razu skreśliłam ten pomysł. Floryści wydawali się być... słabi. Kiedy automaty zaatakowały, nie byli w stanie zrobić niczego, co by ich powstrzymało. Nie wiedzieli jak walczyć, jedynie durale jakoś pomogły. Po co mieliby wymyślać coś, co byłoby w stanie pokonać samych stwórców.
Szmer gałęzi przerwał moje przemyślenia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam dorosłego mężczyznę. Brązowe, lekko kręcone włosy odstawały w każda możliwą stronę. Stał, nie ruszając się. Zauważyłam, że patrzył wprost na mnie.
- Miało cię tu nie być – powiedział srogim głosem Max, stając przede mną.
- Chciałem ją zobaczyć.
Mnie?
- Już widziałeś, możesz odejść.
- Co tam niesiecie? – Spytał zaciekawiony.
Facet wydawał się być znajomy. Kogoś mi przypominał. Próbowałam rozgryźć, kim on mógł być, i dlaczego akurat mnie chciał zobaczyć.
- Nie twoja sprawa – warknął Daniel.
- Nikt cię chyba nie nauczył szacunku, chłopcze. Sharlyn – uśmiechnął się – ta dwójka nie może ci zabronić porozmawiać z własnym ojcem, co? W końcu nie widzieliśmy się przez tak długo. Trzeba to jakoś nadrobić.
Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Musiałam jak najszybciej znaleźć resztę i opowiedzieć im o tym, co znalazłam. W końcu to oni byli specjalistami od takich rzeczy. Moje serce biło jak szalone, a ja próbowałam się uspokoić. Gdy zaczęłam odchodzić, poczułam ból. Jakby coś chciało mi rozerwać klatkę piersiową. To coś nakazywało mi zawrócić, wziąć zwierzę na ręce i znaleźć schronienie. Nie potrafiłam nabrać powietrza do płuc, dławiłam się i krztusiłam. Zrobiłam jeden mały krok w tył, a wszystko ucichło. Jeszcze raz obrzuciłam srebrzystego lisa spojrzeniem, po czym owinęłam go płótnem, tak, by tylko głowa wystawała. Następnie powoli go uniosłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z wielkości i wagi zwierzęcia.
Dookoła panował mrok, gdy napotkałam kogoś w miarę żywego. Spodziewałam się wszystkiego, automatów, wrogich Florystów, nawet kogoś z Rady. Na moje szczęście był to tylko Max z Danielem. Wiedziałam, że krzyczenie ich stronę będzie czystą głupotą. Ktoś mógł się kręcić w tej okolicy. Ujrzałam stertę suchych gałęzi i od razu wiedziałam, co zrobię. Zdecydowałam, że będzie to lepsze od nawoływania. Odwrócą się, zobaczą mnie i po sprawie. Z zwierzęciem na rękach stanęłam na gałązkach, a te złamały się, wydając przy tym dość głośne dźwięki.
Usłyszałam huk wystrzeliwanego pocisku, po czym natychmiast upadłam. Lis wylądował zaraz obok moich nóg, a jego piski mnie ogłuszały. Położyłam się na brzuchu, lekko pocierając dłonią o tkaninę, w którą był zawinięty.
- Kto tam?! - Głos Daniela rozciągnął się echem po lesie.
Wstałam, wyciągając ręce do góry. Chłopcy stali tam, zupełnie zbici z tropu. Max po chwili rzucił się w moją stronę, zadając setki pytań, czy nie zostałam postrzelona. Nie czułam bólu. Na szczęście nic mi się nie stało.
- Cholera, Sharlyn. Mogłaś po prostu zawołać – oburzył się Daniel.
Odburknęłam coś pod nosem, klnąc na siebie w myślach.
- Co tu robisz? - zapytał Max, zdezorientowany. - Nie słyszałem żadnego pomysłu, abyś wychodziła z kryjówki.
Więc nie wiedzieli. W duchu ucieszyłam się, że nie mają pojęcia o kłótni. Wzruszyłam ramionami.
- Skąd macie broń? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Znaleźliśmy - powiedzieli równocześnie.
Zerknęłam na nich przymrużając oczy.
- Znaleźliście dwulufowe strzelby tak po prostu w lesie?
- Jesteśmy niedaleko Rady, takie rzeczy się tu walają.
- No pewnie...
- Mniejsza z tym – przerwał nam Daniel. - Co niesiesz?
Jak miałam im to wytłumaczyć? Znalazłam coś, co wygląda jak dural, a mój rozum nakazał go ze sobą wziąć? Uznają mnie za idiotkę.
- Tak jakoś, chciałam wrócić i przypadkiem natknęłam się na na jakiś gości, wywalili to w lesie – uklękłam, ukazując lisa. - Czułam, że po prostu muszę go zabrać ze sobą, więc tak zrobiłam. Jeśli to jakiś problem, to...
- Problem? - rzucił cicho Daniel. - Ty na serio nie wiesz, kto to jest?
Pokręciłam przecząco głową, opuszczając ją w dół. Kolejna rzecz, o której widocznie powinnam wiedzieć. Czy znów zacznie krzyczeć? Chłopak kucnął obok mnie, delikatnie przeczesując futro zwierzęcia. Zatrzymał rękę obok czerwonej plamy. Odkąd ostatnio na nią zerkałam znacznie się powiększyła. Daniel zwrócił się w stronę Maxa, który stał z szeroko otwartymi powiekami.
- Co zrobimy? Przecież to niemożliwe... Tak się nie da.
- Nigdy nie słyszałem, ani czytałem o czymś takim – odpowiedział szeptem Max.
- Shar – teraz chłopak popatrzył na mnie – opisz tamtą dwójkę. Co mówili?
Wróciłam myślami do tamtego zdarzenia.
- Niewiele do gadania. Nie pamiętam ich wyglądu, ale jeden powiedział, że szef kazał im to zakopać. Rzucili lisa pod drzewo i sobie poszli.
- Dlaczego go nie zakopali, skoro był taki rozkaz?
- Skąd mam wiedzieć. Może im się po prostu nie chciało.
Daniel wstał, podnosząc równocześnie zwierzę.
- Musimy wrócić i pokazać go Roxi. Możliwe, że chociaż ona będzie cokolwiek wiedziała.
- Czytałem masę książek o duralach i ich zachowaniach, ale w żadnym nie było niczego o rozdzielaniu durala z Florystą.
- Czyli jednak to jest dural – dodałam, upewniając się.
- Tak, nawet twój dural. Przynajmniej był nim, kiedy ostatnio go wzywałaś – Max otarł dłonią twarz. - Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane.
- Stop – moje myśli wariowały. - Jak to mój dural?
- Pamiętasz, kiedy krzyczeliśmy, żebyś wezwała Ivara? To właśnie on.
- Chyba niemożliwością jest skrzywdzenie durala, tak? Przecież kiedy automaty chciały nas zaatakować, te rzuciły się na nich, a kiedy któryś z nich obrywał, po prostu znikał.
- Też nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Może ktoś się z nami bawi. Teoretycznie, kiedy dural odnosi jakiekolwiek obrażenia, powinien wycofać się i udać do Anozu. Tam dochodzi do siebie. Chwile to zajmuje, ale wraca jak nowy.
- Anozu? - skrzywiłam się.
- Tak jakby inny wymiar. Durale wykluwają się ze zdolnością podróżowania po wymiarach. Anoz to ich ojczysty wymiar, tak jakby dom. Wykluwając się dusza durala przechodzi z Anozu do naszego świata, wstępując w te jaja. Sam nie mam pojęcia, jak to dokładniej działa. Każda dusza – dural ma swoje imię. Mój dural to Zuko, twój Ivar, a Daniela to Desa.
- Matko, kto wymyśla te wszystkie nazwy?
- Nie wiem, ale jak się dowiesz, to daj znać.
Za dużo informacji jak na parę dni. Czułam, ze przy takim tempie moja głowa niedługo eksploduje. Najpierw odczuwałam stratę Cass, a teraz nawet nie umiem płakać nad tym, że mój dural jest ranny, choć nie powinien, a ja do tego nawet go nie pamiętam.
Pociągnęłam Maxa za bluzę, po czym schowałam dłonie do kieszeni. Chłopak odwrócił twarz w moją stronę.
- Czy coś się stanie, jeśli on umrze? - cicho wymamrotałam ostatnie słowo.
- Gdy Florysta umiera, dusza durala odłącza się od ciała, wracając do Anozu, a ciało się rozkłada. W tym przypadku nic nie jest pewne.
- Czyli nie ma jak z powrotem go ze mną złączyć?
- Będziemy myśleć – uśmiechnął się zachęcająco. - Damy rade, mamy jedną z najlepszych Florystek w swojej małej armii – Roxi. Nie ma niczego, co by się przed nią ukryło.
Opuściwszy głowę w dół zaczęłam obserwować własne buty. Dalej zastanawiałam się, skąd ta dwójka wytrzasnęła bronie. Może kogoś zaatakowali. Choć od razu skreśliłam ten pomysł. Floryści wydawali się być... słabi. Kiedy automaty zaatakowały, nie byli w stanie zrobić niczego, co by ich powstrzymało. Nie wiedzieli jak walczyć, jedynie durale jakoś pomogły. Po co mieliby wymyślać coś, co byłoby w stanie pokonać samych stwórców.
Szmer gałęzi przerwał moje przemyślenia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam dorosłego mężczyznę. Brązowe, lekko kręcone włosy odstawały w każda możliwą stronę. Stał, nie ruszając się. Zauważyłam, że patrzył wprost na mnie.
- Miało cię tu nie być – powiedział srogim głosem Max, stając przede mną.
- Chciałem ją zobaczyć.
Mnie?
- Już widziałeś, możesz odejść.
- Co tam niesiecie? – Spytał zaciekawiony.
Facet wydawał się być znajomy. Kogoś mi przypominał. Próbowałam rozgryźć, kim on mógł być, i dlaczego akurat mnie chciał zobaczyć.
- Nie twoja sprawa – warknął Daniel.
- Nikt cię chyba nie nauczył szacunku, chłopcze. Sharlyn – uśmiechnął się – ta dwójka nie może ci zabronić porozmawiać z własnym ojcem, co? W końcu nie widzieliśmy się przez tak długo. Trzeba to jakoś nadrobić.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Rozdział 13
Nareszcie kolejny rozdział. Wiem, że miałam wstawić rysunki bohaterów, no ale gdzieś w połowie szkicowania Cass stwierdziłam, że nie umiem. Mniejsza z tym, nie potrafię oddać w pełni wyglądu bohaterów. Może w dalekiej przyszłości spróbuję ponownie?
Rozdział dedykuję Dominice. Wiedz, że przez długi czas będę wspominać nasze 1 spotkanie. Niech ktoś mi teraz powie, że przyjaźń przez internet nie wypali! :D
Rozdział dedykuję Dominice. Wiedz, że przez długi czas będę wspominać nasze 1 spotkanie. Niech ktoś mi teraz powie, że przyjaźń przez internet nie wypali! :D
_____________________________
-
Szukajcie, a znajdziecie! - wykrzyczał Charlie, przedzierając się
przez kolejne chaszcze.
- Zerkając na naszą sytuację, oraz
twoją orientację w terenie, stwierdzam, iż bardziej pasuje
„Szukając igły w stogu siana” - warknęła Roxi.
Błądziliśmy
od dobrych paru godzin, łażąc w kółko. Przez pierwsze minuty
narzekanie Roxi było dla każdego zabawne, a ona przez to coraz
bardziej się wkurzała. Niestety po jakiejś godzinie wszyscy
zaczęli wręcz płonąć irytacją, rzucając różne obelgi w
stronę Charliego. Ten, niezrażony cała sytuacją uśmiechał się,
mówiąc, że są już blisko. Według niego byli już blisko od
jakiś dwóch godzin.
- Może ktoś inny spróbowałby
poprowadzić? - spytałam, mając nadzieję, że Max lub Daniel rzucą
się ochoczo, chcąc poprowadzić nas do celu, lecz ci tylko
wzruszyli ramionami, mówiąc, że nie pamiętają drogi.
Po
kolejnej godzinie poszukiwań Cher stwierdziła, że musi załatwić
swoje potrzeby, więc wlazła w krzaki, po czym krzyknęła, że
znalazła jakiś domek. Okazało się, że niewielki drewniany domek
nie był naszym celem, ale nikt nie miał nic przeciwko, by odpocząć.
Można było rzecz, że wyglądał na zamieszkały, ale gdy tylko
weszliśmy do środka, zaatakował nas odór zgnilizny i pleśni. Nie
mieliśmy nawet okazji powybrzydzać. Wszyscy rzucili się na
podłogę, przykrywając bluzami, czy obejmując się rękoma.
Usiadłam, opierając plecy o ścianę, próbując pochwycić jak
najwięcej szczegółów naszej chwilowej kryjówki. W kątach ścian
roiło się od wielkich, gęstych pajęczyn, które ciągnęły się
z sufitu do podłogi. Panele były niemal całkowicie porośnięte
mchem, a okna pozabijane deskami. Koło mojej nogi przemknął wielki
robak, wciskając się w dziurę w podłodze. Może i wszystko
wyglądało na obrzydliwe, a perspektywa spania w tym miejscu równała
się z koszmarem każdej nastolatki, czułam się tu bezpiecznie.
Udało mi się uciec od Rady, od szaleńców, od śmierci.
Przynajmniej na jakiś czas.
Odpłynęłam dość szybko, a
obudziłam jeszcze szybciej. Wszyscy siedzieli w kółku, podając
sobie paczkę z czipsami z rąk do rąk. Podniosłam się z ziemi,
czując coś oślizgłego na mojej dłoni. Po chwili zdałam sobie
sprawę, że rozgniotłam jakiegoś robaka.
- Shar, widzę że
już upolowałaś swój obiad – roześmiał się Charlie.
Wytarłam
dłoń w kępkę mchu i dosiadłam się do reszty. Zaraz dostało się
do mnie opakowanie z czipsami, a ja wypchałam nimi buzię.
-
Skąd mamy pewność, że nas tutaj nie znajdą? - próbowałam mówić
z pełną buzią, ale nie wychodziło to najlepiej. Na szczęście
Roxi zrozumiała, o co chodziło.
- Udało nam się zneutralizować
twój nadajnik, więc nie powinni mieć pojęcia, gdzie aktualnie się
znajdujemy. Od wydarzeń na tamtej polanie nikt nie wzywał durali..
Nie sądzę by wysłali za nami automaty, muszą pilnować Rady.
Gdyby wysłali Florystów, a ci wezwali durale, te kierowałyby się
zapachem swoich towarzyszy, co, jak wcześniej powiedziałam,
doprowadziłoby ich tylko i wyłącznie do tamtej polany Zanim znajdą
nas w tradycyjny sposób, zdążymy zniknąć z tego lasu.
- Co do
durali – zaczął niepewnie Max, zwracając się w moją stronę –
dlaczego nie wezwałaś Ivara?
– Przepraszam – mruknęłam,
mając nadzieję, że wszyscy mnie zrozumieją. - Nie mam zielonego
pojęcia, kim jest ten Ivar.
- Co? - warknął rozdrażniony
Daniel. - Jak możesz nie wiedzieć, kim jest Ivar? Robisz z nas
debili?
- Nie! - krzyknęłam. - Na serio nie mam pojęcia, o co
chodzi.
- Przyznaj się, po prostu nie chciałaś zawracać sobie
głowy, kiedy mogłaś uciekać!
- Chciałam pomóc! Nie
wiedziałam jak, ale chciałam!
- To trzeba było przywołać
Ivara!
Daniel wstał, a ja zaraz po nim. Stanęliśmy naprzeciw
siebie, wrzeszcząc prawie niezrozumiałe obelgi, cali czerwoni z
wściekłości.
- Miałaś w dupie, czy komuś stanie się
krzywda! Dla ciebie liczyła się tylko ucieczka!
- To, że
chciałam uciec nie znaczyło, że miałam innych w nosie!
Myślałam,
że chłopak zaraz rzuci się w moją stronę, próbując mnie zabić,
ale ominął mnie niczym pachołka i udał się w stronę drzwi.
-
Pójdę za nim – oznajmił Max, wychodząc.
Nie miałam pojęcia
dlaczego, ale chciałam pobiec za Danielem i przywalić mu parę
razy. To tak, jakby osądził mnie o zdradę, wykorzystywanie innych
dla własnych korzyści. To nie ja wymyśliłam tą ucieczkę, tylko
oni. Zdenerwowana ponownie usiadłam, przyciągając nogi do klatki
piersiowej o opierając brodę o kolana.
- Powinniśmy to jakoś
wytłumaczyć – szeptała pod nosem Roxi. - W końcu ktoś kiedyś
też musiał zapomnieć o swoim duralu...
- Może jednak zrobiłam
to specjalnie, co? Bo wiesz, po co miałabym się przemęczać
przywoływaniem jakiegoś pieprzonego durala, skoro mogłam uciekać
w podskokach!
- To, że drzecie się z Danielem na siebie, nie
oznacza, że musisz to na nas przenosić – warknęła, wlepiając
we mnie swój wzrok.
- I wy się zamknijcie! - krzyknął Charlie,
wyrzucając paczkę z czipsami w powietrze.
- Po dłuższych
zastanowieniach nie przypominam sobie, by komukolwiek zdarzyło się
coś takiego, jak Sharlyn... - oznajmiło cicho Cher. Gdyby się nie
odezwała, zapomniałabym, że nadal tutaj była.
- Wszystko
jasne – dodała Roxi.
- Fakt, że nie macie pojęcia czy coś
takiego się kiedyś zdarzyło ma oznaczać, że was okłamuję?
-
Na pewno nie byłabyś pierwsza, którą to spotkało.
- Fajnie
wiedzieć – rzuciłam, podnosząc się z podłogi i biorąc do ręki
mój plecak.
- Gdzie idziesz – zapytał już rozkojarzony
Charlie. Siedział, podtrzymując głowę ręką.
- Nie mam ochoty
siedzieć z osobami, które sądzą, że specjalnie im nie pomogłam,
tylko po to, aby wszyscy zdechli na tej polanie.
- Przestań, to
dziecinne – odrzucił.
- Podobno cała jestem dziecinna, więc
nawet pasuje.
Wychodząc z rudery złożonej z drewnianych desek
słyszałam krzyki. Mało obchodziło mnie, co teraz mają do
powiedzenia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek ginął. Gdybym umiała,
pomogłabym im. Floryści, którzy nie umieją sobie poradzić z
automatami. To było dość ciekawe, stworzyli coś, a nie wiedzą,
jak to unieszkodliwić. Gdzie tu sens.
Brnęłam dalej w gąszcz,
nie mając pojęcia, czy zbliżam się do Rady, czy oddalam jeszcze
bardziej. Czułam, że moja orientacja w terenie równa się z
umiejętnościami Charliego. Miałam nadzieję, że nie natknę się
przypadkiem na Maxa i Daniela, ale zdałam sobie sprawę, że
odeszłam zbyt daleko, by ich spotkać.
Gdy zaczęły boleć
mnie nogi, oparłam się o konar jednego, z większych drzew,
pozwalając osunąć się ciału na ziemię. Moje życie w parę dni
zmieniło się nie do poznania. Byłam niczym bohaterka książki,
zwykła nastolatka, która przez przypadek odkryła swoje prawdziwe
ja. Następnie opanowuje swoje nadprzyrodzone moce, aż w końcu
okazuje się, że jest kimś. Kimś ważnym dla wszystkich dookoła,
kimś, kto ma zniszczyć zło na świecie. Po wielu trudach i walkach
udaje jej się pokonać wroga, przy okazji zdaje sobie sprawę, że
nowe życie jest czymś, na co od dawna czekała. Przygodą,
pozwalającą dostrzec prawdziwe piękno świata, zaakceptować samą
siebie, zdobyć prawdziwych przyjaciół. Moje życie przypominało
powieść, a przynajmniej część życia. Zdecydowanie wolałam
czytać takie historię, niż być taką historią. Jak to ktoś
kiedyś powiedział: „W końcu właśnie tego szukamy w książkach:
wielkich uczuć, które nigdy nie stały się naszym udziałem, i
wielkiego bólu, którego łatwo się pozbyć, zamykając książkę.”
Niestety ja nie potrafiłam zamknąć własnej książki, odcinając
się od bólu. Na nic czekanie na szczęśliwe zakończenie, jeśli
sama go nie stworzę. Właśnie. To ja byłam autorem mojej historii,
ja ją kształtowałam, lecz z pomocą innych ludzi. Moje wybory nie
tylko wpływały na moje życie, jak i na innych. Moje upadki i moje
wzloty dzieliłam z piątką innych bohaterów. Nie mogłam ich tak
po prostu opuścić. Prawdziwa bohaterka, mimo kłótni, nie
uciekłaby od swoich kompanów.
Pełna determinacji podniosłam
się, błagając kogoś, kto zarządza tym światem, aby pozwolił mi
wszystko wytłumaczyć. Chciałam, aby sprawa z tajemniczym Ivarem
się wyjaśniła. Prosiłam, abym mogła wrócić do tamtej
rozpadającej się chaty, i by inni uwierzyli, w to, co mówiłam.
Nie wiedziałam, czy Bóg istnieje, albo chociażby ktoś, kto
utrzymuje tutaj ład i porządek. Jeśli ktoś taki był, aktualnie
byłam pewna, że w tej chwili żartował sobie ze mnie. Kolejne
godziny spędzone na włóczeniu się mijały. Pogryziona przez
komary, cała w pajęczynach, marznąca, z trudem wlokłam się przez
błoto. Zatrzymały mnie męskie głosy. Gwałtownie obróciłam się
dookoła, próbując zlokalizować miejsce, z którego one dobiegały.
Gdy już byłam pewna, puściłam się pędem w tamtą stronę. Ku
mojemu zaskoczeniu nie był to ani Max, ani Daniel, ale ktokolwiek,
kogo znałam. Dwójka mężczyzn niosła coś zawiniętego w czarną
chustę. To coś było ogromne, a oni z trudem stawiali kroki.
Kucnęłam, chowając się za wielkimi krzakami.
- Szef mówił –
zaczął jeden, sapiąc – że musimy to cholerstwo zakopać.
-
Gdzieś mam, co mówił szef. Rzućmy to na ziemie, i spieprzajmy,
póki jest w miarę jasno.
Usłyszałam trzask gałązek, a wielki
pakunek wylądował na ziemi. Mężczyźni zaraz zniknęli w mgle.
Zastanawiałam się, czy powinnam podejść i zobaczyć, co
wyrzucili, czy powinnam uciekać. Ostatecznie ciekawość wygrała, a
ja stąpając powoli podeszłam bliżej chusty. Chwyciłam palcami za
jeden z rogów, i lekko odchyliłam. Szybko przymknęłam oczy.
Światło bijące of tego przedmiotu było zbyt jasne. Po chwili
podjęłam drugą próbę, odrzucając całą chustę w drugą
stronę. Srebrzysta poświata lisa mieszała się z szkarłatną
krwią na jego futrze, które nieregularnie podnosiło się do góry,
aby po chwili opaść.
__________________________________________________
Każdego czytającego prosiłabym o pozostawienie komentarza. (":
niedziela, 11 sierpnia 2013
Problemy techniczne
Przykro mi to ogłaszać, ale rozdziału nie będzie przez jakiś czas. Ładowarka nie łączy z lapkiem, więc lapek jest niesprawny, a nie mam możliwości naprawy czy zakupu nowej ładowarki, nie mam jak pisać. ;-;
Przepraszam, gdy tylko ta przeszkoda zniknie, pojawi się nowa notka. (":
Przepraszam, gdy tylko ta przeszkoda zniknie, pojawi się nowa notka. (":
piątek, 26 lipca 2013
Postacie w Chibi
Dzień dość powoli leci, więc postanowiłam się nie nudzić i zrobić coś. :D Stworzyłam głównych bohaterów w aplikacji Chibi, wiem, miały być moje rysunki, ale to następnym razem.
Zacznijmy od naszej Cassandry:
Następnym bohaterem jest Daniel. Niestety nie było możliwości dorobienia mu kolczyka :(
Zacznijmy od naszej Cassandry:
Następnym bohaterem jest Daniel. Niestety nie było możliwości dorobienia mu kolczyka :(
Jak zawsze piękna Roxanna :D
A na sam koniec Sharlyn (:
środa, 24 lipca 2013
Rozdział 12
Dziękuję wszystkim za 7 tysięcy wyświetleń. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś dobić dwa razy więcej! :D Dziękuję wszystkim, którzy komentują moje wypociny, pomagacie mi w ten sposób zacząć pisać nową notkę (:. Po 12 rozdziale będziecie mogli spodziewać się moich prac! Wielka niespodzianka, postanowiłam narysować postacie z mojego opka. Może nie będą one super mega świetne, ale liczę, że się wam spodobają. :D Nie przedłużając już życzę miłej lektury :D
________________________________
Nigdy
nie doświadczyłam śmierci bliskiej mi osoby. Kiedy odszedł mój
tata, byłam zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Czasami
odczuwałam jego brak, jako ojca, mężczyzny, który powinien mnie
wychowywać. Nie znałam go, nie wiedziałam co lubił robić. Odkąd
pamiętam tatę zastępowała mi pustka, nic innego.
Tym razem czułam ból. Patrząc na to z perspektywy innych, moje zachowanie można byłoby uznać za dość dziwne, znałam ją najkrócej z wszystkich tutaj obecnych.
- Trzymaj – Cher rzuciła plecak w moją stronę – znajdziesz tam jakieś ubrania na przebranie.
Spojrzałam na siebie, i dopiero teraz zrozumiałam, że byłam cała w krwi.
- Dzięki – odpowiedziałam, i ruszyłam w stronę lasu.
Dopiero, gdy odeszłam od innych, ponownie pozwoliłam sobie na łzy. Tym razem nie był to już histeryczny szloch, który ogarnął mnie na początku. Otarłam twarz dłońmi, po czym zaczęłam się rozbierać. Ściągnąwszy zakrwawione ciuchy ubrałam czarne, podarte dżinsy, które zapewne należały do Cassandry, zieloną bluzkę na szelkach, która nie dość, że była obcisła, to do tego za mała. Na szczęście znalazłam jeszcze jakąś bluzę, którą natychmiastowo założyłam. Sądząc po rozmiarze, była to męska bluza. Kiedy wróciłam do naszej bazy zobaczyłam tylko dziewczyny. Jakąś godzinę temu chłopcy wyparowali gdzieś, zostawiając nas same. Mówiąc, same dziewczyny, miałam także na myśli Cass, której ciało leżało okryte jakimś płótnem koło pnia wielkiego drzewa. Sama nie wiem, skąd wzięli ten materiał. Wszystkie zachowywałyśmy się tak, jakby jej tam nie było. Chyba żadna z nas nie była gotowa przyznać, że Cassandry już nie ma. Rzuciłam plecak z brudnymi rzeczami na ziemie, po czym usiadłam obok Roxi i Cher.
- No więc pasowałoby wyjaśnić to i owo – zaczęła Roxi. - Od czego chciałabyś zacząć?
- Może wytłumaczycie, w jaki sposób wyszłam sobie z celi będąc żywa?
- Na to wszystko wpadł Daniel z Maxem. Pamiętasz, jak Daniel pożyczył od ciebie ten pierścień?
- Tak.
- Dzięki niemu mógł sobie łazić po całym budynku Rady, i po zabezpieczonych piętrach. Przez przypadek trafił do BDNP.
- Emm, a co to? - zapytałam zdziwiona, gdyż pierwszy raz spotykałam się z takim skrótem.
- Baza dowodzenia nad pojmanymi.
- Dość twórcza nazwa – dodała Cher, sztucznie się uśmiechając.
- Nie o to chodzi, znalazł tam sposób, jak zneutralizować to dziadostwo na twoim karku. I dotarliśmy do połowy, reszta zadania należała do Maxa. Daniel przekazał mu wiadomości, jakie musiał posiadać, aby włamać się do sieci zarządzania Rady. Udało mu się dostać do gabinetu ojca, skąd z łatwością wykasował twoje imię i nazwisko z listy więźniów, co pozwoliło ci wyjść spokojnie z celi. Następnym krokiem było wyłączenie nadajnika, aby nie mogli cię wyśledzić. To zajęło trochę więcej czasu, a Maxowi udało się nawet zabezpieczyć nadajnik hasłem, dzięki czemu ponowne aktywowanie zajmie im nieco dłużej, więc spokojnie będziemy mogli się pozbyć tego cholerstwa. I pierwszą zagadkę mamy z głowy.
- To wszystko zrobili we dwójkę?
- Dokładnie – Roxi wzięła gumkę, po czym związała włosy w kucyka. - Omijając wygląd, mamy dość inteligentnych chłopców w zespole.
- Myślałam, że nawet gdyby Charlie był totalnym bezmózgiem, ty i tak byś na niego leciała – zażartowała Cher.
- Co ty gadasz? Przecież ja na niego nie lecę!
- Nieważne – tym razem śmiech dziewczyny był szczery. Cher objęła Roxi ręką po czym znów zwróciła się w moją stronę – wytłumaczmy jej resztę.
- Jak tak łatwo udało nam się uciec z Rady?
- Kolejny z pomysłów chłopców. Tym razem Max poszperał w starych dokumentach Rady i odkrył, że została ona przebudowana, a nieliczne stare korytarze nadal istnieją. Tak więc zanim zeszłam po ciebie, dostałam polecenie od Maxa, aby otworzyć drzwi do jednego, z starszych wyjść. Kiedyś Rada używała go jako wyjścia ewakuacyjnego, a przez lata wszyscy zdążyli o nim zapomnieć. Wyprowadziło ono nas wprost na polane.
- Wszystko jest pomieszane. Dlaczego Rada nie usunęła wszystkich korytarzy, do tego tych, obok lochów?
- Ponieważ nie ma opcji, aby wyjść z celi jako żywa istota. Przynajmniej do teraz wszyscy tak myśleli. Nikt nie wpadł na pomysł, że ktoś z Florystów byłby w stanie pomóc więźniowi.
- Jak to jest igrać z prawem? - zapytałam, a dziewczyny roześmiały się. Chyba to pomagało im oswoić się z tym, co zaszło.
- Nigdy nie pomyślałabym, że będę robić coś, czego zabrania Rada! - krzyknęła Cher.
Usłyszałam szelest w krzakach obok nas. Odwróciłam się do dziewczyn, po czym przyłożyłam palec do ust, ukazując im, aby się nie odzywały. Roxi powoli wstała, łapiąc dłonią wielki kij, który wcześniej znalazła. Mocno zacisnęła palce i ruszyła w stronę zarośli. Ja i Cher zrobiłyśmy dokładnie to samo, przygotowując się do ataku. Nagle coś wyskoczyło z krzaków, powalając Roxi na ziemię. Gdy ujrzałam kto to, rzuciłam badyl, celując w miejsce, z którego wcześniej wyskoczył Charlie.
- Idioci! - krzyknęła Cher. - To nie czas ani miejsce na takie głupie żarty. Wyłaźcie.
Zgodnie z poleceniem dziewczyny, Daniel i Max wyszli z zarośli. Byli cali ubrudzeni ziemią.
- Ah, czyli te wasze śmiechy to była jakaś strategia wojenna, tak? - parsknął Charlie, wyciągając rękę do Roxi.
- Odpuść – odpowiedziała, ignorując dłoń chłopaka, i podnosząc się samodzielnie. - A was do cholery gdzie wciągnęło, hę? Po prostu zniknęliście sobie, nie mówiąc gdzie idziecie, a teraz wracacie w cali uwaleni jakimś błotem!
- Wykopaliśmy dołek, żeby.... - nie musiał kończyć, każdy wiedział, o co chodzi. Chcieli pochować Cassandrę.
Nikt nie był w stanie przerwać ciszy, więc każdy wziął swoje rzeczy, i postanowiliśmy ruszać. Daniel podszedł do ciała Cassandry, wsunął ręce pod płótno, podnosząc ciało do góry. Nie pytałyśmy chłopców, jak daleko musimy iść. To nie miało znaczenia, po prostu brnęłyśmy do przodu, przez las. Prowadził nas Charlie, co chwile to zatrzymując się przy jakimś drzewie. Zapewne myślał, w którą stronę trzeba było teraz skręcić. Niestety za bardzo mu to nie wychodziło, gdyż po jakimś czasie każdy zdał sobie sprawę, że łazimy, zataczając kółka.
- Jestem pewien, że to było gdzieś tutaj... - mruczał pod nosem Charlie, aż w końcu udało mu się znaleźć dołek. - Wiedziałem, że powinniśmy iść w tą stronę.
Nie mówiąc nic więcej chłopcy powoli opuścili ciało Cassandry.
- Ktoś chciałby coś powiedzieć? - zapytał Charlie.
Wszyscy milczeli, więc chwycili za łopaty.
- Spoczywaj w pokoju – dodał Max, a potem zaczęli przysypywać ciało ziemią.
- Skąd wzięliście łopaty? - Roxi szeroko otworzyła oczy – przecież nie pakowaliśmy nic takiego!
- Powiedzmy, że udało nam się je od kogoś pożyczyć – Max podrapał się po głowie. – Możliwe, że uda się je także oddać, o ile Charliemu uda się ZNALEŹĆ drogę do tego domu.
- Przecież nie było aż tak źle, w końcu doprowadziłem was tutaj!
- Ukradliście komuś łopaty z domu?! - krzyknęła dziewczyna.
- Pożyczyliśmy, to co innego – dodał oburzony Charlie.
- Wiesz, że pożyczanie polega na tym, że rzecz się potem oddaje?
- Przecież ją oddamy!
- Yhym, już to widzę.
- Oh, zamknijcie się – rzucił Daniel do Roxi i Charliego. To był chyba pierwszy raz od akcji na polanie, kiedy się odezwał. Cass prosiła, abym uważała, żeby nic sobie nie zrobił. Czy to możliwe, by ten chłopak chciałby się zabić? Nie znałam go długo, ale sądziłam że samobójstwo nie było czymś, co mógłby zrobić. W końcu to Daniel.
Gdy już było po wszystkim, postanowiłam zostać tu trochę dłużej. Daniel miał mi towarzyszyć, żeby nie była sama. Gdy tak stałam nad miejscem, gdzie zakopaliśmy Cass, znów zaczęłam płakać. Nie tak chciałam. Nie tak planowałam.
- Daniel, przepraszam, to wszystko moja...- nie zdążyłam dokończyć,a chłopak wymierzył mi siarczystego policzka. Skóra na twarzy zaczęła mnie palić, nie z bólu, ale ze wstydu.
- Przestań się nad sobą użalać. Cass nie żyje, a takim gadaniem jej nie wskrzesisz. Więc lepiej weź się w garść, bo zachowujesz się jak dziecko.
Przyłożyłam dłoń do twarzy, nie będąc w pełni świadoma, tego, co się stało.
- Ruszaj się, nie chcę zgubić reszty – dodał, zostawiając mnie w tyle i znikając pomiędzy zaroślami. Czy ten chłopak faktycznie byłby w stanie popełnić samobójstwo?
Tym razem czułam ból. Patrząc na to z perspektywy innych, moje zachowanie można byłoby uznać za dość dziwne, znałam ją najkrócej z wszystkich tutaj obecnych.
- Trzymaj – Cher rzuciła plecak w moją stronę – znajdziesz tam jakieś ubrania na przebranie.
Spojrzałam na siebie, i dopiero teraz zrozumiałam, że byłam cała w krwi.
- Dzięki – odpowiedziałam, i ruszyłam w stronę lasu.
Dopiero, gdy odeszłam od innych, ponownie pozwoliłam sobie na łzy. Tym razem nie był to już histeryczny szloch, który ogarnął mnie na początku. Otarłam twarz dłońmi, po czym zaczęłam się rozbierać. Ściągnąwszy zakrwawione ciuchy ubrałam czarne, podarte dżinsy, które zapewne należały do Cassandry, zieloną bluzkę na szelkach, która nie dość, że była obcisła, to do tego za mała. Na szczęście znalazłam jeszcze jakąś bluzę, którą natychmiastowo założyłam. Sądząc po rozmiarze, była to męska bluza. Kiedy wróciłam do naszej bazy zobaczyłam tylko dziewczyny. Jakąś godzinę temu chłopcy wyparowali gdzieś, zostawiając nas same. Mówiąc, same dziewczyny, miałam także na myśli Cass, której ciało leżało okryte jakimś płótnem koło pnia wielkiego drzewa. Sama nie wiem, skąd wzięli ten materiał. Wszystkie zachowywałyśmy się tak, jakby jej tam nie było. Chyba żadna z nas nie była gotowa przyznać, że Cassandry już nie ma. Rzuciłam plecak z brudnymi rzeczami na ziemie, po czym usiadłam obok Roxi i Cher.
- No więc pasowałoby wyjaśnić to i owo – zaczęła Roxi. - Od czego chciałabyś zacząć?
- Może wytłumaczycie, w jaki sposób wyszłam sobie z celi będąc żywa?
- Na to wszystko wpadł Daniel z Maxem. Pamiętasz, jak Daniel pożyczył od ciebie ten pierścień?
- Tak.
- Dzięki niemu mógł sobie łazić po całym budynku Rady, i po zabezpieczonych piętrach. Przez przypadek trafił do BDNP.
- Emm, a co to? - zapytałam zdziwiona, gdyż pierwszy raz spotykałam się z takim skrótem.
- Baza dowodzenia nad pojmanymi.
- Dość twórcza nazwa – dodała Cher, sztucznie się uśmiechając.
- Nie o to chodzi, znalazł tam sposób, jak zneutralizować to dziadostwo na twoim karku. I dotarliśmy do połowy, reszta zadania należała do Maxa. Daniel przekazał mu wiadomości, jakie musiał posiadać, aby włamać się do sieci zarządzania Rady. Udało mu się dostać do gabinetu ojca, skąd z łatwością wykasował twoje imię i nazwisko z listy więźniów, co pozwoliło ci wyjść spokojnie z celi. Następnym krokiem było wyłączenie nadajnika, aby nie mogli cię wyśledzić. To zajęło trochę więcej czasu, a Maxowi udało się nawet zabezpieczyć nadajnik hasłem, dzięki czemu ponowne aktywowanie zajmie im nieco dłużej, więc spokojnie będziemy mogli się pozbyć tego cholerstwa. I pierwszą zagadkę mamy z głowy.
- To wszystko zrobili we dwójkę?
- Dokładnie – Roxi wzięła gumkę, po czym związała włosy w kucyka. - Omijając wygląd, mamy dość inteligentnych chłopców w zespole.
- Myślałam, że nawet gdyby Charlie był totalnym bezmózgiem, ty i tak byś na niego leciała – zażartowała Cher.
- Co ty gadasz? Przecież ja na niego nie lecę!
- Nieważne – tym razem śmiech dziewczyny był szczery. Cher objęła Roxi ręką po czym znów zwróciła się w moją stronę – wytłumaczmy jej resztę.
- Jak tak łatwo udało nam się uciec z Rady?
- Kolejny z pomysłów chłopców. Tym razem Max poszperał w starych dokumentach Rady i odkrył, że została ona przebudowana, a nieliczne stare korytarze nadal istnieją. Tak więc zanim zeszłam po ciebie, dostałam polecenie od Maxa, aby otworzyć drzwi do jednego, z starszych wyjść. Kiedyś Rada używała go jako wyjścia ewakuacyjnego, a przez lata wszyscy zdążyli o nim zapomnieć. Wyprowadziło ono nas wprost na polane.
- Wszystko jest pomieszane. Dlaczego Rada nie usunęła wszystkich korytarzy, do tego tych, obok lochów?
- Ponieważ nie ma opcji, aby wyjść z celi jako żywa istota. Przynajmniej do teraz wszyscy tak myśleli. Nikt nie wpadł na pomysł, że ktoś z Florystów byłby w stanie pomóc więźniowi.
- Jak to jest igrać z prawem? - zapytałam, a dziewczyny roześmiały się. Chyba to pomagało im oswoić się z tym, co zaszło.
- Nigdy nie pomyślałabym, że będę robić coś, czego zabrania Rada! - krzyknęła Cher.
Usłyszałam szelest w krzakach obok nas. Odwróciłam się do dziewczyn, po czym przyłożyłam palec do ust, ukazując im, aby się nie odzywały. Roxi powoli wstała, łapiąc dłonią wielki kij, który wcześniej znalazła. Mocno zacisnęła palce i ruszyła w stronę zarośli. Ja i Cher zrobiłyśmy dokładnie to samo, przygotowując się do ataku. Nagle coś wyskoczyło z krzaków, powalając Roxi na ziemię. Gdy ujrzałam kto to, rzuciłam badyl, celując w miejsce, z którego wcześniej wyskoczył Charlie.
- Idioci! - krzyknęła Cher. - To nie czas ani miejsce na takie głupie żarty. Wyłaźcie.
Zgodnie z poleceniem dziewczyny, Daniel i Max wyszli z zarośli. Byli cali ubrudzeni ziemią.
- Ah, czyli te wasze śmiechy to była jakaś strategia wojenna, tak? - parsknął Charlie, wyciągając rękę do Roxi.
- Odpuść – odpowiedziała, ignorując dłoń chłopaka, i podnosząc się samodzielnie. - A was do cholery gdzie wciągnęło, hę? Po prostu zniknęliście sobie, nie mówiąc gdzie idziecie, a teraz wracacie w cali uwaleni jakimś błotem!
- Wykopaliśmy dołek, żeby.... - nie musiał kończyć, każdy wiedział, o co chodzi. Chcieli pochować Cassandrę.
Nikt nie był w stanie przerwać ciszy, więc każdy wziął swoje rzeczy, i postanowiliśmy ruszać. Daniel podszedł do ciała Cassandry, wsunął ręce pod płótno, podnosząc ciało do góry. Nie pytałyśmy chłopców, jak daleko musimy iść. To nie miało znaczenia, po prostu brnęłyśmy do przodu, przez las. Prowadził nas Charlie, co chwile to zatrzymując się przy jakimś drzewie. Zapewne myślał, w którą stronę trzeba było teraz skręcić. Niestety za bardzo mu to nie wychodziło, gdyż po jakimś czasie każdy zdał sobie sprawę, że łazimy, zataczając kółka.
- Jestem pewien, że to było gdzieś tutaj... - mruczał pod nosem Charlie, aż w końcu udało mu się znaleźć dołek. - Wiedziałem, że powinniśmy iść w tą stronę.
Nie mówiąc nic więcej chłopcy powoli opuścili ciało Cassandry.
- Ktoś chciałby coś powiedzieć? - zapytał Charlie.
Wszyscy milczeli, więc chwycili za łopaty.
- Spoczywaj w pokoju – dodał Max, a potem zaczęli przysypywać ciało ziemią.
- Skąd wzięliście łopaty? - Roxi szeroko otworzyła oczy – przecież nie pakowaliśmy nic takiego!
- Powiedzmy, że udało nam się je od kogoś pożyczyć – Max podrapał się po głowie. – Możliwe, że uda się je także oddać, o ile Charliemu uda się ZNALEŹĆ drogę do tego domu.
- Przecież nie było aż tak źle, w końcu doprowadziłem was tutaj!
- Ukradliście komuś łopaty z domu?! - krzyknęła dziewczyna.
- Pożyczyliśmy, to co innego – dodał oburzony Charlie.
- Wiesz, że pożyczanie polega na tym, że rzecz się potem oddaje?
- Przecież ją oddamy!
- Yhym, już to widzę.
- Oh, zamknijcie się – rzucił Daniel do Roxi i Charliego. To był chyba pierwszy raz od akcji na polanie, kiedy się odezwał. Cass prosiła, abym uważała, żeby nic sobie nie zrobił. Czy to możliwe, by ten chłopak chciałby się zabić? Nie znałam go długo, ale sądziłam że samobójstwo nie było czymś, co mógłby zrobić. W końcu to Daniel.
Gdy już było po wszystkim, postanowiłam zostać tu trochę dłużej. Daniel miał mi towarzyszyć, żeby nie była sama. Gdy tak stałam nad miejscem, gdzie zakopaliśmy Cass, znów zaczęłam płakać. Nie tak chciałam. Nie tak planowałam.
- Daniel, przepraszam, to wszystko moja...- nie zdążyłam dokończyć,a chłopak wymierzył mi siarczystego policzka. Skóra na twarzy zaczęła mnie palić, nie z bólu, ale ze wstydu.
- Przestań się nad sobą użalać. Cass nie żyje, a takim gadaniem jej nie wskrzesisz. Więc lepiej weź się w garść, bo zachowujesz się jak dziecko.
Przyłożyłam dłoń do twarzy, nie będąc w pełni świadoma, tego, co się stało.
- Ruszaj się, nie chcę zgubić reszty – dodał, zostawiając mnie w tyle i znikając pomiędzy zaroślami. Czy ten chłopak faktycznie byłby w stanie popełnić samobójstwo?
***
- Hmm, może pożyczymy łóżka z domu, skąd wzięliście łopaty? - Roxi dalej była oburzona pomysłem pożyczenia tamtych narzędzi.
- Ciekawi mnie, przez ile będziesz mi to wypominać.
- Nie, to dobry pomysł. Gdyby przenocować w tamtym domku? - Max dołączył się do rozmowy. - I tak wyglądał, jak opuszczony. Nic nie zaszkodzi sprawdzić.
- No chyba żartujesz! - pomysł chłopaka jeszcze bardziej zdenerwował Roxi. - Nie będę wkradać się komuś do domu! Jeszcze tego brakuje w moim życiu przestępcy!
- Oh, kochana. Musisz zdobywać doświadczenie – zaśmiał się Charlie.
Idąc ramię w ramię z Maxem, obserwowałam z tyłu całą grupę.
Ostatecznie zdecydowaliśmy, że skierujemy się w stronę tamtego domku. Roxi dalej wyglądała na wkurzoną, szła z podniesioną wysoko głową, olewając fakt, ze Charlie próbował nawiązać z nią kontakt. Daniel i Cher szli za nimi, nie odzywając się do siebie. Tak z Maxem znajdowaliśmy się na samym końcu.
- Widzę, że spodobała ci się moja bluza – odezwał się chłopak.
- Ja.. nie.. znalazłam ją w plecaku i...
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Jakbyś kiedyś potrzebowała spodni, skarpetek, czy bielizny, to wiedz, że możesz się do mnie zgłosić.
- Zabawne – prychnęłam, po czym lekko odepchnęłam go w bok. - Bieliznę chyba sobie daruję.
- Oh, zobaczymy, jak kiedyś będziesz błagać o mojego bokserki.
- Już nie mogę się doczekać tej chwili.
- A teraz – zaczął Charlie – wyobraźcie sobie, co Cassandra musi o was myśleć. „Co, ja tu umarłam, a wy rozmawiacie sobie o gaciach Maxa?!”- To nie jest śmieszne – skrzywiła się Roxi.
- Gdyby Cass mogłaby teraz coś powiedzieć, na pewno ochrzaniłaby nas wszystkich za to, że tak się zachowujemy. Nie chciałaby, abyśmy się wiecznie dołowali.
- Geniuszu – odpowiedział Max – minęły dopiero jakieś 3 godziny, a ty nam tu o wieczności zaczynasz.
- Pozwolicie, że zacytuję: „Jeden się popisuje, drugi wymądrza, i kto mi powie, jaki pożytek mamy z mężczyzn?” Ah, ta Cass. Wiedziała, o czym mówi – dodała Cher – obstawiam, że w Niebie jej pierwszym celem będzie znalezienie budki z kawą.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Rozdział 11
Kolejny rozdział. ((:
Przepraszam, ze tak długo czekaliście, ale zastanawiałam się trochę nad akcją w tej notce... Mam nadzieję, że będzie się podobać. Liczę na wasze komentarze, pomagają się one pozbierać i napisać nowy rozdział!
Miłego czytania.
Rozdział ponownie dedykuję dla Mściwej, kiedyś pójdziemy na tą kawę. ♥
Czas
leciał niczym strzał z bicza. Daniel odwiedzał mnie praktycznie
codziennie, przynosząc ze sobą różne nowinki. Niekiedy zjawiali
się też pozostali, próbując mnie pocieszyć, czy chociażby
sprawdzić czystość w mojej celi. Podobno Max nakrzyczał na kogoś
odpowiedzialnego za porządek na wyższych piętrach siedziby.
Wcześniej nikogo nie obchodziło, w jakich warunkach żyją
więźniowie, ale po kłótni z synem przewodniczącego Rady personel
dość staranie przykładał się, abym czuła się niemal jak w
domu. W myślach dziękowałam Maxowi, za to, co robił, ale w
przypadkach, gdy spotykaliśmy się w mojej celi tylko we dwoje, nie
byłam w stanie wydusić z siebie żadnych normalnych słów. Po
prostu mnie zatykało, przytakiwałam tylko głową, gdy coś mówił.
On też nie zachowywał się normalnie. Wyglądało to tak, jakby
myślami odleciał do jakiejś nieznanej nam krainy i tam się
zamknął. Tłumaczył to wszystko tym, że musi się nad czymś
skupić. Wolałam głębiej nie wnikać, dając mu swobodę. W końcu
nie powinny mnie obchodzić jego prywatne sprawy.
Zadziwiał mnie fakt, że nikogo nie obchodziło, że jestem dość często odwiedzana. No bo gdybym ja była członkinią Rady, i dowiedziałabym się, że syn przewodniczącego, jak i jego towarzystwo tak często odwiedza lochy, na pewno przyjrzałabym się bliżej tej sprawie. Możliwe, że są bandą idiotów, lub po prostu są świetnie przygotowani. Automaty może i nie słyszą, o czym rozmawiamy, ale wystarczyłby jeden mój ruch w stronę wolności, a naboje ich broni przeszyłyby całe moje ciało. Dochodzi do tego wszystkiego jeszcze to dziwne pole, które nie pozwala wyjść z celi. Rada na pewno nie wie, że posiadam pierścień, który umożliwia mi przekroczenie granicy tego ohydnego miejsca, więc nie mają się czym martwić. Kolejnym strapieniem jest ten cholerny nadajnik. Niestety nie odkryliśmy sposobu na zneutralizowanie urządzenia, aż do pewnego dnia, gdy Roxi wbiegła do celi uśmiechając się od ucha do ucha.
- Idziemy, zbieraj się! - powiedziała, po czym rzuciła mi pierścień.
Przechyliłam głowę w bok patrząc na nią jak na wariatkę.
- Może zjadłaś za dużo cukru, co? Albo wiem, Cass dała ci się napić kawy!
- Sharlyn, nie pora na żarty, ruszaj tyłek, bo nie mamy za dużo czasu – machnęła ręką zataczając wielkie koło. - Chcesz tu zostać, czy wolisz wrócić do domu?
Czy ja dalej posiadałam dom? Sama nie wiem, ale czasu spędziłam w tej celi. Ciekawe, co moja rodzina sobie myślała. Zniknęłam bez słowa, może mnie szukają? Stop. Musiałam się ocknąć, nie miałam czasu na takie przemyślenia. Ruszyłam za Roxi, a gdy przeszłam obok automatów, te nie poruszyły się, byłam dla nich niewidoczna?! Przecież miałam ten diaboliczny nadajnik na karku, powinni mnie właśnie rozstrzelać, ale nadal żyłam!
- Roxi, ale jak to możliwe?! - wykrzyczałam, nie wierząc w to, czego właśnie doświadczyłam. Dziewczyna odwróciła się i mrugnęła do mnie.
- Wszystko wytłumaczymy ci dokładniej, gdy już się stąd wydostaniemy. Na zewnątrz czeka na nas Max, Daniel i Cass, a Charlie i Cher mają oko na patrol zewnętrzny. Gdy już stąd wyjdziemy, będą musieli jakoś odciągnąć ich uwagę. Wtedy my szybko ukryjemy się na jakiś czas w lesie.
- Wszystko brzmi fajnie, a co potem?
- Potem, ee – dziewczyna przeczesała włosy ręką, dalej brnąc przed siebie. Mijaliśmy kolejne cele, które były puste. Miałam przeczucie, że jesteśmy coraz bliżej wyjścia. - Reszty jeszcze nie obmyśliłam, ale coś na pewno się wymyśli!
Miałam ochotę ją ochrzanić, ale zapewne sama nie wymyśliłabym nawet tyle co oni, więc postanowiłam dać się prowadzić i nie narzekać. Następne metry pokonałyśmy biegiem, a gdy pojawiły się dwa inne korytarze, skręciłyśmy w pierwszy z lewej. Wolałam zapamiętywać, gdzie szłyśmy, gdybym kiedyś ponownie musiała uciekać. Tutejsza część lochów wyglądała na starszą. Ściany były zimne i wilgotne, niekiedy pokrywał je mech. Podłoga z kamiennej zmieniła się w ubitą ziemię, a z sklepienia opadały najprawdopodobniej korzenie. Roiło się tutaj od pajęczyn, więc już po chwili byłyśmy razem z Roxi owinięte srebrzystymi nićmi. Skręciłyśmy jeszcze dwa razy w lewo, następnie w prawo, aż przed naszymi oczyma pojawiły się schody. Dziewczyna bez namysłu rzuciła się przed siebie, szybko pokonując stopnie. Mnie przyszło to z trudem. Po tylu dniach w zamknięciu trudno było tak szybko odzyskać kondycję, do tego schody były dość strome. Gdy udało mi się pokonać tą tragiczną przeszkodę, spojrzałam w dół i wystawiłam język, uśmiechając się zwycięsko. Myślałam, że to już koniec tortur, ale Roxi nadal biegła. Rozejrzałam się dookoła, lecz nie zauważyłam żadnego budynku, a nawet muru, o którym wszyscy zawsze tak dużo gadali. Znajdowałyśmy się na olbrzymiej polanie otoczonej wysokimi drzewami. Gdy zrobiłam parę kroków do przodu, schody po prostu znikły, a na ich miejscu zmaterializował się kawał ziemi porośnięty trawą. Kiedy znów spojrzałam w stronę Roxi, ta stała na skraju lasu, machając do mnie ręką. Obok niej znajdowało się dwóch chłopców i dziewczyna. Powoli ruszyłam w ich kierunku, a gdy już znalazłam się obok, opadłam na trawę ciesząc się poranną rosą. Reszta także usiadła, tworząc okrąg. Liczyłam na jakieś wyjaśnienie całej tej sprawy.
- Kiedy Charlie i Cher dadzą nam sygnał będziemy musieli ruszać – powiedział Daniel, a następnie spojrzał na mnie. - Czyli możesz sobie chwile odpocząć.
- Jakby już tego nie robiła, geniuszu – roześmiała się Cass, podała coś Maxowi, a potem razem z Danielem wstała. - Pójdziemy zobaczyć, czy jakiś automat nie kręci się po okolicy.
- Ale przecież mówiliście, że automaty są zsyłane do lochów, więc co miałyby tutaj robić?
- Nie, Sharlyn, musiałaś źle zrozumieć – odezwał się Max. - Automaty z wadliwym oprogramowaniem patrolują lochy, czyli ci, którzy nic nie słyszą, a reszta bez żadnych wad zajmuje się całą resztą. Są odpowiedzialni za ochronę Rady jak i całego dziadostwa.
- Oh, uważasz za dziadostwo coś, czym rządzi twój ojciec? - parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Musiałam się jakoś wyżyć, a przez przypadek wypadło na niego.
- Hej, wyluzuj – Roxi położyła dłoń na moim ramieniu. - Pójdę razem z nimi oglądnąć okolicę, a wy tu sobie pogadajcie – ruszyła w stronę Casss i Daniela, a gdy zniknęła z zasięgu mojego wzroku, usłyszałam jej głos– tylko się nie pozabijajcie!
- Masz to jak w banku – mruknęłam do siebie.
Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć z nim tutaj sama, ale co mogłam na to poradzić. Musimy działać grupowo, polegać na sobie.
- Przepraszam – rękę przyłożyłam do swojego brzucha. Bałam się tego, co chciałam powiedzieć. Nie. Bałam się tego, jak Max mi odpowie. - Nie chciałam na ciebie tak naskoczyć... Rozumiem, nie masz wpływu na to, kim jest twój ojciec. jeszcze raz przepraszam.
Pierwszy raz od dawna ujrzałam jego uśmiech. Przypomniał mi się jego pierwszy dzień w szkole, pamiętałam, że nosił wtedy koszulkę z napisem „JUST SMILE”. Widok wspomnienia także wywołał u mnie uśmiech.
- Jesteś na mnie wkurzona, nic na to nie poradzę. Też cię przepraszam, za wszystko.
- Max, przestań...
- Sharlyn, ja rozumiem. Przeze mnie cierpisz, zadałem ci tyle bólu... Chcę tylko, abyś wiedziała, że będę czekał, aż mi wybaczysz. Aż będziesz w stanie wybaczyć, o ile taka chwila nadejdzie.
- Ja... Znaczy... - próbowałam jakoś zacząć zdanie, ale Max już wstał i zaczął się rozglądać, jakby nie czekał na odpowiedź. - Ja chcę ci wybaczyć! - krzyknęłam, nerwowo pocierając dłonią o dłoń. - Tylko muszę być na to gotowa. W głębi serca wiem, że nadejdzie taka chwila, gdy odpuszczę, ale musisz poczekać. Chcę powiedzieć „wybaczam” wiedząc, że zrobiłam to tak, jak należy.
- Wiesz, zawsze.... - chłopak nie dokończył, bo usłyszeliśmy krzyki. Zza drzew wybiegła reszta naszej grupy, wymachując rękoma. Daniel pomagał Cassandrze iść naprzód. Czyżby ktoś ją postrzelił? Prawą ręką ściskała swój lewy bok, a dłoń miała całą w szkarłatnej mazi... Krwawiła. Podniosłam się, gdy Charlie krzyknął, abyśmy uciekali. Nie miałam siły biec, ale gdy pomyślałam, że mogę zaraz umrzeć, nie minęła sekunda, a ja dogoniłam Maxa. Ten złapał mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą. Po chwili przy jego nodze pojawił się Zuko, który natychmiast zawrócił i rzucił się na przeciwników wybiegających z lasu, co na chwilę ich zatrzymało. Było ich około pięciu, niby mało, łatwo ich pokonać, ale mieli broń. Próbowali strzelać w zwierzę, ale ten robił uniki, a po chwili do wilka dołączyła się pantera, sowa, lew i jeleń. Poruszały się w zadziwiającym tempie, nawet jak na zwierzęta. Wiedziałam jednak, że nie dadzą rady całkowicie odciągnąć uwagi tych kolesi od nas, tym bardziej, ze Cass była ranna.
- Przywołaj Ivara! - krzyczał do mnie Max.
- Co mam przywołać?!
- Przywołaj Ivara, Sharlyn, nie mamy czasu!
Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło. Jakiego Ivara? Gdy ponownie odwróciłam się do tyłu, ujrzałam, że Cass i Daniel leżą na ziemi. Musieli się potknąć.
- Cholera, nie uda nam się uciec, jeśli ona się nie podniesie. Sharlyn, Ivar! - nalegał Max, po czym podbiegł do tamtej dwójki. Spojrzałam na drugą stronę polany i przeraziłam się. Po tamtych zwierzętach został już tylko świecący pył, a automaty biegły w naszą stronę. Spanikowałam, i rzuciłam się w stronę przyjaciół. Może i polana była ogromna, a nas od nich dzielił spory kawał drogi, i tak powinni nas dogonić.
- Zo...zostawcie mnie...nie dam rady... - mamrotała Cassandra pod nosem, próbując nie zamykać powiek. Daniel objął ją w pasie, próbując pomóż jej wstać, lecz ta wydała tylko ciche jęki.
- Nie zostawię cię! Nigdy, zrozumiałaś?! Nidy! - chłopak krzyczał, a po jego policzkach spływały łzy. Całe te emocje zadziałały także na mnie, ale wiedziałam, że nie mogę płakać. Nie mogę, muszę być twarda.
- Spróbujmy razem – zaproponowałam, patrząc na Daniela, a ten tylko szybko kiwnął głową, i zaczął ją podnosić. Ja stałam z przodu, aby Cass mogła się na mnie oprzeć. Gdy już stała, a chłopak pobiegł pomóc reszcie, usłyszałam strzały, a jej ciało gwałtownie poleciało w przód, wprost na mnie. Podtrzymywałam ją, aby ponownie nie upadła. Jej głowa ułożyła się na moim ramieniu.
- Pilnuj go, Shar. Nie pozwól, by sobie cokolwiek zrobił. Musi iść dalej – wyszeptała Cass, zamykając powieki. Już nie słyszałam jej zdyszanego oddechu walczącego o powietrze. Już nie próbowała utrzymać się w pionie i iść dalej. Jej brązowy podkoszulek momentalnie nasiąknął krwią, a głowa odchyliła się do tyłu. Nikt nie widział całej tej sytuacji, bo wszyscy stali przed nami, dobijając ostatni automat, który trzymał w dłoniach broń. To on musiał strzelić.
- Hej, Cass, nie poddawaj się! - na początku mój głos był cichy i stłumiony przez szloch, ale po chwili zaczęłam krzyczeć, potrząsać ciałem Cass. - Słyszysz mnie?! Nie możesz teraz od nas odejść, nie teraz! Cassandro, słyszysz mnie?! Wstań! - mówiąc to sama opadłam na kolana, a ciało dziewczyny ponownie oparło się o moją klatkę piersiową. Moje serce biło w szalonym tempie. - Proszę... Cassandra, nie zostawiaj nas... Nie zostawiaj mnie! Natychmiast wstań! Musisz wstać, musisz! - sama już nie wiedziałam, czy mówię do niej czy do siebie. Było mnie to obojętne, straciłam kogoś bliskiego. Wtuliłam się w jej ciało, błagając, aby otworzyła oczy i znów się śmiała. Musiała przeżyć, nie mogła tak po prostu odejść.
Zadziwiał mnie fakt, że nikogo nie obchodziło, że jestem dość często odwiedzana. No bo gdybym ja była członkinią Rady, i dowiedziałabym się, że syn przewodniczącego, jak i jego towarzystwo tak często odwiedza lochy, na pewno przyjrzałabym się bliżej tej sprawie. Możliwe, że są bandą idiotów, lub po prostu są świetnie przygotowani. Automaty może i nie słyszą, o czym rozmawiamy, ale wystarczyłby jeden mój ruch w stronę wolności, a naboje ich broni przeszyłyby całe moje ciało. Dochodzi do tego wszystkiego jeszcze to dziwne pole, które nie pozwala wyjść z celi. Rada na pewno nie wie, że posiadam pierścień, który umożliwia mi przekroczenie granicy tego ohydnego miejsca, więc nie mają się czym martwić. Kolejnym strapieniem jest ten cholerny nadajnik. Niestety nie odkryliśmy sposobu na zneutralizowanie urządzenia, aż do pewnego dnia, gdy Roxi wbiegła do celi uśmiechając się od ucha do ucha.
- Idziemy, zbieraj się! - powiedziała, po czym rzuciła mi pierścień.
Przechyliłam głowę w bok patrząc na nią jak na wariatkę.
- Może zjadłaś za dużo cukru, co? Albo wiem, Cass dała ci się napić kawy!
- Sharlyn, nie pora na żarty, ruszaj tyłek, bo nie mamy za dużo czasu – machnęła ręką zataczając wielkie koło. - Chcesz tu zostać, czy wolisz wrócić do domu?
Czy ja dalej posiadałam dom? Sama nie wiem, ale czasu spędziłam w tej celi. Ciekawe, co moja rodzina sobie myślała. Zniknęłam bez słowa, może mnie szukają? Stop. Musiałam się ocknąć, nie miałam czasu na takie przemyślenia. Ruszyłam za Roxi, a gdy przeszłam obok automatów, te nie poruszyły się, byłam dla nich niewidoczna?! Przecież miałam ten diaboliczny nadajnik na karku, powinni mnie właśnie rozstrzelać, ale nadal żyłam!
- Roxi, ale jak to możliwe?! - wykrzyczałam, nie wierząc w to, czego właśnie doświadczyłam. Dziewczyna odwróciła się i mrugnęła do mnie.
- Wszystko wytłumaczymy ci dokładniej, gdy już się stąd wydostaniemy. Na zewnątrz czeka na nas Max, Daniel i Cass, a Charlie i Cher mają oko na patrol zewnętrzny. Gdy już stąd wyjdziemy, będą musieli jakoś odciągnąć ich uwagę. Wtedy my szybko ukryjemy się na jakiś czas w lesie.
- Wszystko brzmi fajnie, a co potem?
- Potem, ee – dziewczyna przeczesała włosy ręką, dalej brnąc przed siebie. Mijaliśmy kolejne cele, które były puste. Miałam przeczucie, że jesteśmy coraz bliżej wyjścia. - Reszty jeszcze nie obmyśliłam, ale coś na pewno się wymyśli!
Miałam ochotę ją ochrzanić, ale zapewne sama nie wymyśliłabym nawet tyle co oni, więc postanowiłam dać się prowadzić i nie narzekać. Następne metry pokonałyśmy biegiem, a gdy pojawiły się dwa inne korytarze, skręciłyśmy w pierwszy z lewej. Wolałam zapamiętywać, gdzie szłyśmy, gdybym kiedyś ponownie musiała uciekać. Tutejsza część lochów wyglądała na starszą. Ściany były zimne i wilgotne, niekiedy pokrywał je mech. Podłoga z kamiennej zmieniła się w ubitą ziemię, a z sklepienia opadały najprawdopodobniej korzenie. Roiło się tutaj od pajęczyn, więc już po chwili byłyśmy razem z Roxi owinięte srebrzystymi nićmi. Skręciłyśmy jeszcze dwa razy w lewo, następnie w prawo, aż przed naszymi oczyma pojawiły się schody. Dziewczyna bez namysłu rzuciła się przed siebie, szybko pokonując stopnie. Mnie przyszło to z trudem. Po tylu dniach w zamknięciu trudno było tak szybko odzyskać kondycję, do tego schody były dość strome. Gdy udało mi się pokonać tą tragiczną przeszkodę, spojrzałam w dół i wystawiłam język, uśmiechając się zwycięsko. Myślałam, że to już koniec tortur, ale Roxi nadal biegła. Rozejrzałam się dookoła, lecz nie zauważyłam żadnego budynku, a nawet muru, o którym wszyscy zawsze tak dużo gadali. Znajdowałyśmy się na olbrzymiej polanie otoczonej wysokimi drzewami. Gdy zrobiłam parę kroków do przodu, schody po prostu znikły, a na ich miejscu zmaterializował się kawał ziemi porośnięty trawą. Kiedy znów spojrzałam w stronę Roxi, ta stała na skraju lasu, machając do mnie ręką. Obok niej znajdowało się dwóch chłopców i dziewczyna. Powoli ruszyłam w ich kierunku, a gdy już znalazłam się obok, opadłam na trawę ciesząc się poranną rosą. Reszta także usiadła, tworząc okrąg. Liczyłam na jakieś wyjaśnienie całej tej sprawy.
- Kiedy Charlie i Cher dadzą nam sygnał będziemy musieli ruszać – powiedział Daniel, a następnie spojrzał na mnie. - Czyli możesz sobie chwile odpocząć.
- Jakby już tego nie robiła, geniuszu – roześmiała się Cass, podała coś Maxowi, a potem razem z Danielem wstała. - Pójdziemy zobaczyć, czy jakiś automat nie kręci się po okolicy.
- Ale przecież mówiliście, że automaty są zsyłane do lochów, więc co miałyby tutaj robić?
- Nie, Sharlyn, musiałaś źle zrozumieć – odezwał się Max. - Automaty z wadliwym oprogramowaniem patrolują lochy, czyli ci, którzy nic nie słyszą, a reszta bez żadnych wad zajmuje się całą resztą. Są odpowiedzialni za ochronę Rady jak i całego dziadostwa.
- Oh, uważasz za dziadostwo coś, czym rządzi twój ojciec? - parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Musiałam się jakoś wyżyć, a przez przypadek wypadło na niego.
- Hej, wyluzuj – Roxi położyła dłoń na moim ramieniu. - Pójdę razem z nimi oglądnąć okolicę, a wy tu sobie pogadajcie – ruszyła w stronę Casss i Daniela, a gdy zniknęła z zasięgu mojego wzroku, usłyszałam jej głos– tylko się nie pozabijajcie!
- Masz to jak w banku – mruknęłam do siebie.
Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć z nim tutaj sama, ale co mogłam na to poradzić. Musimy działać grupowo, polegać na sobie.
- Przepraszam – rękę przyłożyłam do swojego brzucha. Bałam się tego, co chciałam powiedzieć. Nie. Bałam się tego, jak Max mi odpowie. - Nie chciałam na ciebie tak naskoczyć... Rozumiem, nie masz wpływu na to, kim jest twój ojciec. jeszcze raz przepraszam.
Pierwszy raz od dawna ujrzałam jego uśmiech. Przypomniał mi się jego pierwszy dzień w szkole, pamiętałam, że nosił wtedy koszulkę z napisem „JUST SMILE”. Widok wspomnienia także wywołał u mnie uśmiech.
- Jesteś na mnie wkurzona, nic na to nie poradzę. Też cię przepraszam, za wszystko.
- Max, przestań...
- Sharlyn, ja rozumiem. Przeze mnie cierpisz, zadałem ci tyle bólu... Chcę tylko, abyś wiedziała, że będę czekał, aż mi wybaczysz. Aż będziesz w stanie wybaczyć, o ile taka chwila nadejdzie.
- Ja... Znaczy... - próbowałam jakoś zacząć zdanie, ale Max już wstał i zaczął się rozglądać, jakby nie czekał na odpowiedź. - Ja chcę ci wybaczyć! - krzyknęłam, nerwowo pocierając dłonią o dłoń. - Tylko muszę być na to gotowa. W głębi serca wiem, że nadejdzie taka chwila, gdy odpuszczę, ale musisz poczekać. Chcę powiedzieć „wybaczam” wiedząc, że zrobiłam to tak, jak należy.
- Wiesz, zawsze.... - chłopak nie dokończył, bo usłyszeliśmy krzyki. Zza drzew wybiegła reszta naszej grupy, wymachując rękoma. Daniel pomagał Cassandrze iść naprzód. Czyżby ktoś ją postrzelił? Prawą ręką ściskała swój lewy bok, a dłoń miała całą w szkarłatnej mazi... Krwawiła. Podniosłam się, gdy Charlie krzyknął, abyśmy uciekali. Nie miałam siły biec, ale gdy pomyślałam, że mogę zaraz umrzeć, nie minęła sekunda, a ja dogoniłam Maxa. Ten złapał mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą. Po chwili przy jego nodze pojawił się Zuko, który natychmiast zawrócił i rzucił się na przeciwników wybiegających z lasu, co na chwilę ich zatrzymało. Było ich około pięciu, niby mało, łatwo ich pokonać, ale mieli broń. Próbowali strzelać w zwierzę, ale ten robił uniki, a po chwili do wilka dołączyła się pantera, sowa, lew i jeleń. Poruszały się w zadziwiającym tempie, nawet jak na zwierzęta. Wiedziałam jednak, że nie dadzą rady całkowicie odciągnąć uwagi tych kolesi od nas, tym bardziej, ze Cass była ranna.
- Przywołaj Ivara! - krzyczał do mnie Max.
- Co mam przywołać?!
- Przywołaj Ivara, Sharlyn, nie mamy czasu!
Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło. Jakiego Ivara? Gdy ponownie odwróciłam się do tyłu, ujrzałam, że Cass i Daniel leżą na ziemi. Musieli się potknąć.
- Cholera, nie uda nam się uciec, jeśli ona się nie podniesie. Sharlyn, Ivar! - nalegał Max, po czym podbiegł do tamtej dwójki. Spojrzałam na drugą stronę polany i przeraziłam się. Po tamtych zwierzętach został już tylko świecący pył, a automaty biegły w naszą stronę. Spanikowałam, i rzuciłam się w stronę przyjaciół. Może i polana była ogromna, a nas od nich dzielił spory kawał drogi, i tak powinni nas dogonić.
- Zo...zostawcie mnie...nie dam rady... - mamrotała Cassandra pod nosem, próbując nie zamykać powiek. Daniel objął ją w pasie, próbując pomóż jej wstać, lecz ta wydała tylko ciche jęki.
- Nie zostawię cię! Nigdy, zrozumiałaś?! Nidy! - chłopak krzyczał, a po jego policzkach spływały łzy. Całe te emocje zadziałały także na mnie, ale wiedziałam, że nie mogę płakać. Nie mogę, muszę być twarda.
- Spróbujmy razem – zaproponowałam, patrząc na Daniela, a ten tylko szybko kiwnął głową, i zaczął ją podnosić. Ja stałam z przodu, aby Cass mogła się na mnie oprzeć. Gdy już stała, a chłopak pobiegł pomóc reszcie, usłyszałam strzały, a jej ciało gwałtownie poleciało w przód, wprost na mnie. Podtrzymywałam ją, aby ponownie nie upadła. Jej głowa ułożyła się na moim ramieniu.
- Pilnuj go, Shar. Nie pozwól, by sobie cokolwiek zrobił. Musi iść dalej – wyszeptała Cass, zamykając powieki. Już nie słyszałam jej zdyszanego oddechu walczącego o powietrze. Już nie próbowała utrzymać się w pionie i iść dalej. Jej brązowy podkoszulek momentalnie nasiąknął krwią, a głowa odchyliła się do tyłu. Nikt nie widział całej tej sytuacji, bo wszyscy stali przed nami, dobijając ostatni automat, który trzymał w dłoniach broń. To on musiał strzelić.
- Hej, Cass, nie poddawaj się! - na początku mój głos był cichy i stłumiony przez szloch, ale po chwili zaczęłam krzyczeć, potrząsać ciałem Cass. - Słyszysz mnie?! Nie możesz teraz od nas odejść, nie teraz! Cassandro, słyszysz mnie?! Wstań! - mówiąc to sama opadłam na kolana, a ciało dziewczyny ponownie oparło się o moją klatkę piersiową. Moje serce biło w szalonym tempie. - Proszę... Cassandra, nie zostawiaj nas... Nie zostawiaj mnie! Natychmiast wstań! Musisz wstać, musisz! - sama już nie wiedziałam, czy mówię do niej czy do siebie. Było mnie to obojętne, straciłam kogoś bliskiego. Wtuliłam się w jej ciało, błagając, aby otworzyła oczy i znów się śmiała. Musiała przeżyć, nie mogła tak po prostu odejść.
środa, 5 czerwca 2013
Rozdział 10
no i mamy kolejny rozdział! nie uważam, by jakoś się wybijał, ale musiałam jakoś lekko wprowadzić akcję dla przyszłych rozdziałów. czeka was mała rewolucja, wrzask, łzy i zgrzytanie zębów! być może śmierć również zawita, ale to się okażę. (:
liczę na wasze komentarze!
ps. pozdrawiam Mściwą <3
ps. pozdrawiam Mściwą <3
-Co teraz? - zdezorientowana zapytałam Daniela, lecz on całą uwagę skupił na mojej dłoni.
-
Wiesz, ile to daje możliwości? Możesz wejść do każdego
pomieszczenia strzeżonego przez Radę...
-
A co z tym twoim kolczykiem w uchu. Myślałam, że to działa
podobnie.
-
Kolczyk służy do identyfikacji osoby, pobierania danych osobistych
przez automaty, to coś innego niż ten pierścień. Musiał należeć
do kogoś ważnego, Rada tak po prostu nie rozdaje takich rzeczy na
prawo i lewo.
Próbowałam
stanąć na palcach u nóg i wyślizgnąć się z celi, leczy gdy
podciągałam się zdawałam sobie sprawę, że nie mam wystarczająco
dużo siły. Obrzuciłam Daniela poirytowanym spojrzeniem i
zapytałam.
-
Mógłbyś mi pomóc?
-
W swoim czasie – odpowiedział. - Teraz oddaj pierścień.
-
Co?! Dostałam go po to, by uciec, i nagle mam go tobie oddawać?
Oszalałeś.
-
Chcę ci pomóc, ale ty nie umiesz współpracować...
-
Ciekawe, co ty byś zrobił na moi miejscu, geniuszu.
Chłopak
przymknął się na chwile po czym skupił swój wzrok na mojej
twarzy. Niebieskie oczy wyglądały tak, jakby chciały wniknąć w
głąb moich myśli. Mina Daniela spoważniała, kucając przeniósł
ciężar z nogi na nogę, a później mocno ścisnął moją dłoń.
Pomyślałam, że chce siłą zabrać pierścień, ale po chwili
zdałam sobie sprawę, że był to przyjacielski uścisk, dodający
otuchy. - Wiedz, że nie pozwolę ci tu gnić. Chcę pomóc, bo wiem,
że sam mógłbym się kiedyś znaleźć w tak beznadziejnej
sytuacji. Obiecuję ci, że wrócę i skopie tyłki wszystkim, którzy
spróbują przeszkodzić w ucieczce.
-
To dość poważna obietnica.
-
Wiem – odpowiedział chłopak. - Dlatego jeśli jej nie spełnię
masz pełnoprawne prawo wyznać, że też posiadam moc.
Uśmiechnęłam
się ponuro.
-
Nigdy nie skazałabym nikogo na takie męczarnie, nawet jeśli
zjadłby ostatnią porcję lodów na całym świecie.
-
Jak już zjem te lody, to pogadamy – Daniel mrugnął okiem, po
czym puścił moją rękę, którą wsunęłam z powrotem do celi.
-
Dlaczego nie mogę teraz uciec?
-
Masz nadajnik gdzieś w sobie.
Odruchowo
chwyciłam się karku. Cholera, jak ja mogłam o tym zapomnieć...
-
Gdybyś uciekła, nie odeszłabyś nawet paru metrów, a urządzenie
uległoby autodestrukcji rozrywając twoje ciało na kawałeczki.
Podzieliłabyś losy tamtego szczura.
Wspomnienia
z tamtej sytuacji zaczęły do mnie wracać, wywołując odruchy
wymiotne.
-
Bolesne macie tu metody. Powiedz mi w takim razie, jak ja stąd
wyjdę?
-
To zostaw mnie. Jeśli pożyczysz mi pierścień postaram się
pomyszkować po strzeżonych piętrach.
Pomyszkować,
szczur, krew... Ohyda. Oczywiście nie powiedziałam tego, o czym
właśnie myślałam, tylko uśmiechnęłam się ochoczo. Chłopak
chyba wyczuł sarkazm w moim głosie, bo nie odwzajemnił uśmiechu.
Przysiadł na trawie, krzyżując nogi.
-
Słyszałem, że inni chcą cię dziś odwiedzić... Wiesz, reszta
twoich przyjaciół.
-
Proszę, nie określaj ich słowem „przyjaciele”.
Daniel
tylko westchnął, po czym przeczesał włosy swoją dłonią.
-
Też im kiedyś ufałem. Może wyżalanie się tobie będzie
bezsensowne, ale jakoś muszę zyskać twoje zaufanie, prawda?
Pokiwałam
tylko zachęcająco głową, czekając, aż ponownie zacznie mówić.
To był wspaniały moment, aby dowiedzieć się czegokolwiek o nim, o
jego życiu, uczuciach. Koleś wie stanowczo za dużo o mnie, czas na
jakiś rewanż.
-
Lubiłem ich wszystkich, na serio. Mimo że nie wiedzieli, że
posiadam moc. Traktowali mnie jak każdego innego
Floryste. Byli najbardziej wartościowymi ludźmi, jakich znałem, aż
w końcu pojawiłaś się ty. Nie wierzyłem, że zrobili coś takiego.
-
Znasz ich wszystkich? Maxa, Cher, Roxi, Charliego i Cassandre?
-
Cass w szczególności – zaśmiał się chłopak. - Byłem w niej
zakochany przez rok, a może nadal jestem? Sam nie potrafię w takiej
chwili określić tego, co czuję. Wiem, że ją lubię, ale problem tkwi w jej czynach.
-
Pamiętam, jak pomogła mi w szkole, złamała Lenie nos jednym
uderzeniem.
-
Kim jest Lena? - Daniel spojrzał na mnie marszcząc brwi i
przekręcając głowę w bok.
-
Długa historia. Powiedzmy, że była moim koszmarem od roku.
-
Właśnie za to lubię Casandre. Jest cholernie impulsywna, walczy o
to, co uważa za ważne. Przynajmniej walczyła...
Miał
rację, pewnie gdybym spędziła z nią więcej czasu odkryłabym
jeszcze więcej pozytywnych cech, niż widziałam teraz. Niestety
wszystkie pozytywy jej osoby, i nie tylko jej, ale i innych,
zasłoniła zdrada. Czułam, jakbym miała się zaraz rozpłakać.
Ból wewnętrzny zaczął miażdżyć moją klatkę piersiową,
wnikając w każdy zakątek ciała, powiększając cierpienie.
Jedyne, co w tamtej chwili czułam była samotność. Zaufałam im
wszystkim, pozwalając wkroczyć do mojego życia, zadomowić się w
moim świecie. Nawet uważałam ich za przyjaciół, którzy w każdej
chwili byliby gotowi ratować mój tyłek z tarapatów. Czy zbyt
szybko pozwalam ludzi włączać się do mojej codzienności, chcąc czuć się potrzebna?
-
Chyba musisz już iść – zerknęłam na Daniela, którego nie
zadziwiły te słowa. Pragnęłam być sama, a on to rozumiał.
Ściągnęłam z palca pierścień po czym rzuciłam go w stronę
chłopaka. Pierścionek upadł na trawę, nie wydając żadnego
dźwięku.
-
Trzymaj się Sharlyn – Daniel podniósł drogocenny przedmiot, po
czym wstał i ruszył w nieznaną stronę. Gdy już prawie zniknął
w oddali, odwrócił się i krzyknął – pamiętaj, że wrócę!
-
Wierzę ci – szepnęłam sama do siebie.
***
-
Cholera, jak możecie trzymać ją w takich warunkach, tępe osły?!
- usłyszałam krzyk i natychmiastowo zerwałam się z podłogi.
-
Cass, wyluzuj, myślisz, że będą o nią dbać, skoro i tak ma
umrzeć? - kolejny znajomy głos. Tym razem rozpoznałam Charliego.
-
W sumie to mogliby jej chociaż posprzątać, do tego ta krew na
korytarzu... sama zaraz puszczę pawia – dodała Cher.
-
Czego chcecie – parsknęłam w ich stronę.
-
Zmężniałaś, podoba mi się to – odpowiedziała Cassandra. - Co
nie zmienia faktu, że na sam widok można zwrócić całe śniadanie.
Do tego strasznie tu śmierdzi!
Początkowo
nie zwracałam uwagi na odór w celi, był on po prostu kolejny
tragicznych dodatkiem w moim życiu. Próbowałam go ignorować,
zatykając nos, lecz po paru godzinach przyzwyczaiłam się do
smrodu.
-
Jesteśmy tu żeby wykonać zadanie – oznajmił Charlie, po czym
zaczął się do mnie zbliżać. Z każdym jego krokiem w przód
następował mój krok w tył. Po jakiś 3 ruchach oparłam się
plecami o ścianę. - Nie bój się, chcemy pomóc.
-
Już raz chcieliście mi pomóc, za dobrze to się nie skończyło.
-
Ludziom daje się drugą szansę. - powiedziała cicho Cher,
spuszczając głowę w dół.
Charlie
gwałtownie chwycił za moje ręce, nie dając możliwości ruchu.
-
Ty dupku, puść mnie! - krzyknęłam, ale on tylko uśmiechnął się
krzywo, po czym przerzucił mnie przez swoje ramię. Uderzyłam głową
o posadzkę, co mnie przyćmiło. Miałam ochotę przywalić mu w
twarz, lecz świat przede mną zaczął się rozmazywać.
-
Skoro z nami nie współpracujesz, musisz cierpieć – dodał
chłopak, po czym obrócił mnie niczym naleśnika smażonego na
patelni. Leżałam na brzuchu, a on przygniótł mnie swoim
ciałem.
-Jesteś
zbyt agresywny – odezwała się po chwili Cassandra, po czym
przykucnęła obok mnie. Ręką dotknęła mojego policzka – będzie
dobrze, zobaczysz.
-
Teraz zamknij oczy – doradziła Cher.
Nie
miałam siły, by się im stawiać, to i to polecenie wykonałam.
Leniwie przymknęłam powieki po czym rozluźniłam mięśnie. Coś
zimnego dotknęło mojego ciała. Zdecydowanie nie była to ręka
Charliego. Kiedyś już dotykałam czegoś takiego... Musiałam sobie
tylko przypomnieć. Po chwili byłam już pewna, co chłopak trzymał w ręce.
-
Postaram si to szybko załatwić, ale przygotuj się na ból – po
tych słowach Charlie przyłożył skalpel w miejsce, gdzie
prawdopodobnie był nadajnik. Lekko naciął skórę, a ja poczułam
krew spływającą po mojej szyi. Zacisnęłam wargi, próbując powoli oddychać. Gdy przed moim nosem powstała mała kałuża krwi, wiedziałam, że widok tamtego szczura przez długi czas nie opuści mojej głowy.
-
Stop, stop, stop, stop! - usłyszałam wrzask Daniela, a stal
odsunęła się od mojej skóry.
-
Co tu robisz?! - krzyknęła cała trójka naraz.
Chłopak kucnął przy dziurze w ścianie.
Chłopak kucnął przy dziurze w ścianie.
-
Tak tego nie załatwicie, nadajnik się zrośnięty z ciałem. Tylko
pogorszycie całą sytuację.
Charlie
wstał, kierując skalpel w stronę chłopaka. Nie wyglądał na
przyjaźnie nastawionego. Wtedy i ja się podniosłam, z trudem
utrzymując równowagę. Gdy już miałam upaść, Cher złapała
mnie w ostatnim momencie. Daniel wsunął się przez okno do celi, po
czym podniósł ręce na wysokość klatki piersiowej, gotowy do
ataku. Fakt, że nic mu się nie stało zadziwił wszystkich - oprócz mnie.
-
Może zależy nam na tym samym. Chcę, aby dziewczyna przeżyła i
będę o to walczył, więc jeśli jeszcze raz zbliżysz się do
niej, obiecuję, że połamie ci wszystkie kości.
-
Skąd to wiesz? - zapytała Cassandra – skąd wiesz, ze przez to ją
zabijemy?
-
Po prostu wiem. Cass, zaufaj mi.
Dziewczyna
westchnęła, po czym położyła dłoń na ramieniu Charliego. Ten
opuścił skalpel i odwrócił się przodem do mnie, posyłając elektryzujące spojrzenie.
-
Rana nie jest głęboka, zrobiłem tylko lekkie nacięcie, powinna
się zagoić bez problemów.
Kiwnęłam
głową na znak zgody. Zaczęłam odzyskiwać przytomność, więc
podziękowałam Cher za pomoc.
-
Pójdę oznajmić Maxowi i Roxi, że nasz plan się nie powiódł -
powiedział Charlie, po czym wyszedł z celi razem z Cher,
która wysłała mi pocieszający uśmiech.
Nastąpiła chwila ciszy, która postanowiłam przerwać.
Nastąpiła chwila ciszy, która postanowiłam przerwać.
-
Oni też maczali w tym palce? Dlaczego ich tu nie było?
-
Chcieliśmy cię stąd wydostać, mieliśmy plan, my wycinamy
nadajnik, oni załatwiają bezpieczną ucieczkę, no ale zjawił się
Daniel i diabli wzięli naszą organizację - tłumaczyła Cass. -
Jakim cudem udało ci się tu wejść?
Chłopak
pokazał palec, na którym znajdował się pierścień. Dziewczyna
westchnęła, po czym podeszła bliżej Daniela.
-
Mogłaś zginąć - powiedział, a ona się tylko uśmiechnęła.
-
Ty też.
-
Nie wybaczyłbym sobie tego.
-
Ja też.
-
Ekhm, ja tu jestem - postanowiłam przypomnieć im o swojej
obecności. Stałam podpierając się o ścianę lewą dłonią, a
prawą przyciskałam ranę na karku. Czułam się niekomfortowo przy
automatach. Wiedziałam, że nie są w stanie niczego usłyszeć,
mimo to martwiłam się o nich. Co, jeśli ktoś się dowie, ze
chcieli mi pomóc i przez to zostaną ukarani? Poza tym coraz więcej
rzeczy wskazywało, że Max naprawdę chciał mi pomóc uciec. Nigdy
nie sądziłam, ze tyle spraw może się pokomplikować w tak krótkim
czasie.
piątek, 31 maja 2013
Rozdział 9
Nowy rozdział, mam nadzieję, że nie macie mi za złe, ze tak długo musieliście czekać. Mała prośba - czytasz = komentujesz. Czym więcej jest komentarzy, tym bardziej zachęca mnie to do pisania nowego rozdziału.
No to miłego czytania (:
Tym razem śniłam o lataniu. Delikatnie rozłożyłam ręce, po czym wzniosłam się ku nieskończoności. Poruszałam się z prędkością światła, omijając nieznane mi planety, podziwiając piękno każdej napotkanej gwiazdy. Czułam się niczym ptak, wolna i zależna wyłącznie od siebie.
Obudził mnie męski głos. Otworzywszy oczy, ujrzałam Maxa. Czarna skórzana kurtka zakrywała brązowy podkoszulek. Jedynie jego oczy jak zwykle lśniły zielenią.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jak się czuję? - zaczęłam poirytowana. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Jak się czuję? Wspaniale się czuję! Jestem zamknięta w jakimś cholernym miejscu, rażą mnie prądem, umieram z głodu i odwodnienia, ale jest super. Normalnie jak na wakacjach w Afryce.
Sama nie wiedziałam, co wywołało u mnie takie zachowanie. Pierwszy raz patrząc na tego chłopaka nie czułam nic, dosłownie nic. Po chwili zaczęły nawiedzać mnie wyrzuty sumienia, za to, że tak na niego naskoczyłam, lecz zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
- Przyniosłem ci coś do jedzenia – powiedział, podnosząc z ziemi papierową torbę i wyciągając z niej kanapki. - Nie chciałbym, abyś na serio umarła z głodu.
- I tak skazałeś mnie na śmierć, więc w sumie co cię to obchodzi, jak umrę?
- Nie umrzesz.
- Nie, wcale. Zmienię się w kamień i tak spędzę resztę życia.
Max opuścił głowę w dół, po czym usiadł obok mnie. Uśmiechnął się w ten sam sposób, jak zawsze. Tym razem to na mnie nie działało, nie wywoływało żadnych emocji. Czy Daniel miał rację? Czy on mnie czymś zauroczył?
- O czym myślisz? – zapytał Max.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co?
- Doskonale wiesz. Zauroczyłeś jakimś badziewiem, następnie udawałeś zakochanego we mnie, zwabiłeś w pułapkę, a teraz próbujesz być miły. O co w tym wszystkim chodzi? - zdenerwowana wstałam, nie chcąc siedzieć obok niego, a on podniósł się za mną.
- Chciałem, żeby ojciec mnie zauważył... Nie wiedziałem, że takie czyny aż tak bardzo bolą... Naprawdę przepraszam.... Sharlyn, przepraszam cię. Obiecuję, że jakoś cię stąd wydostanę – jego twarz zbliżyła się do mojej, oparł swoje czoło o moje. Natychmiastowo odsunęłam się do tyłu.
- Przestań! - krzyknęłam. - Nie zbliżaj się do mnie!
- Chciałbym, abyś umiała mi wybaczyć...
- To raczej nie jest możliwe, a teraz idź stąd.
- A co, jeśli się stąd nie ruszę? - powiedział, po czym ponownie zbliżył się do mojej twarzy, która nabrała purpurowego koloru. Postanowiłam nie reagować, co okazało się błędem. Jego usta dotknęły moich warg, złączając nas w pocałunku. Poczułam przypływ gorąca, gdy położył swoje dłonie na moich biodrach. Natarczywie próbował zbliżyć się jeszcze bardziej, co wywoływało ból.
- Max, to boli... - próbowałam wymamrotać cokolwiek, lecz ten wpił się jeszcze mocniej w moje usta, jakby walczył o swoje życie. Położyłam ręce na jego klatce piersiowej i z całej siły popchnęłam go do tyłu. Oderwawszy się ode mnie, wyglądał na zdezorientowanego. - Co ty robisz?! - wrzasnęłam zdenerwowana jego postawą.
- Ja... Nie wiem...
- Wynoś się! Nie jestem twoją zabawką!
- Sharlyn... proszę, wybacz...
- Nie! Zostaw mnie w spokoju! - wymawiając te słowa osunęłam się na podłogę, zakrywając twarz dłońmi. Miałam dość, łzy zaczęły pojawiać się na moich policzkach.
- To wszystko przez ciebie – mruknęłam w stronę Maxa – to twoja wina, że tu jestem. Mam nadzieję, że kiedy już umrę, wyrzuty sumienia nie dadzą ci spokoju.
Słysząc, że Max dalej do mnie mówił, zatkałam rękoma uszy. Wiedziałam, że to strasznie dziecinne postępowanie, mimo to nie chciałam już słyszeć żadnych jego wypowiedzi. Gdy otworzyłam oczy, już go tu nie było. Znów pozostałam sama z dwoma strażnikami. Jednak chłopak zostawił coś po sobie. Papierowa torba nadal stała w tym samym miejscu. Wstałam i podeszłam do niej, zaglądając do środka. Zauważyłam plastikową butelkę z wodą, którą natychmiastowo podniosłam, odkręcając zakrętkę i wlewając błogi płyn do ust. Zanim się obejrzałam, w butelka była już w połowie pusta. Stwierdziłam, że nie mogę tak po prostu wypić wszystkiego naraz, więc odłożyłam ją do torby. W środku znajdowało się jeszcze parę kanapek, oraz bordowa bluza. Było mi zimno, więc wyciągnęłam ją i założyłam na siebie. Schowałam ręce w rękawach, próbując rozgrzać dłonie.
Stop. Jak Maxowi udało się stąd wyjść? Popatrzyłam się w stronę automatów. Czy oni to jakoś kontrolują? Zawiedziona znów przeniosłam się pod ścianę, zgarniając przy okazji papierową torbę ze sobą. Usiadłam, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Podbródek oparłam na kolanach. Zdałam sobie sprawę, że pozostaje mi jedynie czekać na śmierć. Cóż więcej mogę uczynić? Nie miałam zbytnio możliwości ucieczki, a jedyną osobą, która mogłaby mi w tym pomóc był Daniel. Ale czy byłam w stanie zaufać osobie, z którą rozmawiałam tylko raz? Patrząc na to z góry, nie miałam już nic do stracenia. Jeśli mu nie zaufam to zginę, a gdybym mu zaufała i zginęła, to i tak na jedno wychodzi, prawda? Po dłuższej chwili doszłam do wniosku, że zadaję za dużo pytań. Wyciągnęłam z torby kanapkę, rozpakowałam ją i odgryzłam spory kawałek.
No to miłego czytania (:
Tym razem śniłam o lataniu. Delikatnie rozłożyłam ręce, po czym wzniosłam się ku nieskończoności. Poruszałam się z prędkością światła, omijając nieznane mi planety, podziwiając piękno każdej napotkanej gwiazdy. Czułam się niczym ptak, wolna i zależna wyłącznie od siebie.
Obudził mnie męski głos. Otworzywszy oczy, ujrzałam Maxa. Czarna skórzana kurtka zakrywała brązowy podkoszulek. Jedynie jego oczy jak zwykle lśniły zielenią.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jak się czuję? - zaczęłam poirytowana. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Jak się czuję? Wspaniale się czuję! Jestem zamknięta w jakimś cholernym miejscu, rażą mnie prądem, umieram z głodu i odwodnienia, ale jest super. Normalnie jak na wakacjach w Afryce.
Sama nie wiedziałam, co wywołało u mnie takie zachowanie. Pierwszy raz patrząc na tego chłopaka nie czułam nic, dosłownie nic. Po chwili zaczęły nawiedzać mnie wyrzuty sumienia, za to, że tak na niego naskoczyłam, lecz zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
- Przyniosłem ci coś do jedzenia – powiedział, podnosząc z ziemi papierową torbę i wyciągając z niej kanapki. - Nie chciałbym, abyś na serio umarła z głodu.
- I tak skazałeś mnie na śmierć, więc w sumie co cię to obchodzi, jak umrę?
- Nie umrzesz.
- Nie, wcale. Zmienię się w kamień i tak spędzę resztę życia.
Max opuścił głowę w dół, po czym usiadł obok mnie. Uśmiechnął się w ten sam sposób, jak zawsze. Tym razem to na mnie nie działało, nie wywoływało żadnych emocji. Czy Daniel miał rację? Czy on mnie czymś zauroczył?
- O czym myślisz? – zapytał Max.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co?
- Doskonale wiesz. Zauroczyłeś jakimś badziewiem, następnie udawałeś zakochanego we mnie, zwabiłeś w pułapkę, a teraz próbujesz być miły. O co w tym wszystkim chodzi? - zdenerwowana wstałam, nie chcąc siedzieć obok niego, a on podniósł się za mną.
- Chciałem, żeby ojciec mnie zauważył... Nie wiedziałem, że takie czyny aż tak bardzo bolą... Naprawdę przepraszam.... Sharlyn, przepraszam cię. Obiecuję, że jakoś cię stąd wydostanę – jego twarz zbliżyła się do mojej, oparł swoje czoło o moje. Natychmiastowo odsunęłam się do tyłu.
- Przestań! - krzyknęłam. - Nie zbliżaj się do mnie!
- Chciałbym, abyś umiała mi wybaczyć...
- To raczej nie jest możliwe, a teraz idź stąd.
- A co, jeśli się stąd nie ruszę? - powiedział, po czym ponownie zbliżył się do mojej twarzy, która nabrała purpurowego koloru. Postanowiłam nie reagować, co okazało się błędem. Jego usta dotknęły moich warg, złączając nas w pocałunku. Poczułam przypływ gorąca, gdy położył swoje dłonie na moich biodrach. Natarczywie próbował zbliżyć się jeszcze bardziej, co wywoływało ból.
- Max, to boli... - próbowałam wymamrotać cokolwiek, lecz ten wpił się jeszcze mocniej w moje usta, jakby walczył o swoje życie. Położyłam ręce na jego klatce piersiowej i z całej siły popchnęłam go do tyłu. Oderwawszy się ode mnie, wyglądał na zdezorientowanego. - Co ty robisz?! - wrzasnęłam zdenerwowana jego postawą.
- Ja... Nie wiem...
- Wynoś się! Nie jestem twoją zabawką!
- Sharlyn... proszę, wybacz...
- Nie! Zostaw mnie w spokoju! - wymawiając te słowa osunęłam się na podłogę, zakrywając twarz dłońmi. Miałam dość, łzy zaczęły pojawiać się na moich policzkach.
- To wszystko przez ciebie – mruknęłam w stronę Maxa – to twoja wina, że tu jestem. Mam nadzieję, że kiedy już umrę, wyrzuty sumienia nie dadzą ci spokoju.
Słysząc, że Max dalej do mnie mówił, zatkałam rękoma uszy. Wiedziałam, że to strasznie dziecinne postępowanie, mimo to nie chciałam już słyszeć żadnych jego wypowiedzi. Gdy otworzyłam oczy, już go tu nie było. Znów pozostałam sama z dwoma strażnikami. Jednak chłopak zostawił coś po sobie. Papierowa torba nadal stała w tym samym miejscu. Wstałam i podeszłam do niej, zaglądając do środka. Zauważyłam plastikową butelkę z wodą, którą natychmiastowo podniosłam, odkręcając zakrętkę i wlewając błogi płyn do ust. Zanim się obejrzałam, w butelka była już w połowie pusta. Stwierdziłam, że nie mogę tak po prostu wypić wszystkiego naraz, więc odłożyłam ją do torby. W środku znajdowało się jeszcze parę kanapek, oraz bordowa bluza. Było mi zimno, więc wyciągnęłam ją i założyłam na siebie. Schowałam ręce w rękawach, próbując rozgrzać dłonie.
Stop. Jak Maxowi udało się stąd wyjść? Popatrzyłam się w stronę automatów. Czy oni to jakoś kontrolują? Zawiedziona znów przeniosłam się pod ścianę, zgarniając przy okazji papierową torbę ze sobą. Usiadłam, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Podbródek oparłam na kolanach. Zdałam sobie sprawę, że pozostaje mi jedynie czekać na śmierć. Cóż więcej mogę uczynić? Nie miałam zbytnio możliwości ucieczki, a jedyną osobą, która mogłaby mi w tym pomóc był Daniel. Ale czy byłam w stanie zaufać osobie, z którą rozmawiałam tylko raz? Patrząc na to z góry, nie miałam już nic do stracenia. Jeśli mu nie zaufam to zginę, a gdybym mu zaufała i zginęła, to i tak na jedno wychodzi, prawda? Po dłuższej chwili doszłam do wniosku, że zadaję za dużo pytań. Wyciągnęłam z torby kanapkę, rozpakowałam ją i odgryzłam spory kawałek.
***
Gdy już zjadłam wszystkie kanapki położyłam się na podłodze. Przynajmniej bluza, którą dostałam od Maxa chwilowo mnie ogrzewała. Wzrok ponownie utkwiłam w papierowej torbie. Ciekawe, co z moją rodziną. Czy w ogóle wiedzą o tym, że zniknęłam...
Moje przemyślenia przerwał dziwny pisk. Spojrzałam w stronę korytarza i ujrzałam białe stworzonko z czerwonymi oczyma. Był to szczur. Wędrował pomiędzy nogami strażników, ciągnąc za sobą długi ogon. Kiedy byłam mała, Damian przyniósł podobną szczurzycę do domu. Moja mama razem z Evą zaczęły krzyczeć, histeryzować, więc Damian musiał zwrócić Ever – tak ją nazwał – do sklepu zoologicznego.
Patrzyłam, jak szczur przemieszczał się po podłodze. Przynajmniej on był wolny. Niestety nie na długo. Stworzenie zaczęło maszerować w stronę przeciwległej celi. Jeden ze strażników wycelował pistoletem w szczura, po czym strzelił, uśmiercając zwierzątko. Akcja nie trwała nawet pięciu sekund, pocisk rozerwał go na kawałeczki, które rozleciały się w różnych kierunkach. Automatycznie zatkałam buzię ręką, lecz nie mogłam powstrzymać odruchu wymiotnego. Szybko wstałam, przeniosłam się w róg celi, i tam zwróciłam kanapki. Mój żołądek chyba nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym zdarzeniu.
Ponownie wzięłam butelkę, wlałam wodę do buzi, następnie wyplułam ją na podłogę obok strażników. Gdy chciałam ją odłożyć, zauważyłam w torbie coś jeszcze. Był to zardzewiały pierścionek, przypominał te, które narzeczeni wkładają sobie na palce podczas ślubu. Przetarłam go rękawem bluzy, lecz w niczym to nie pomogło. Nie miałam pojęcia, co on robił w tej torbie, mimo to nie oparłam się pokusie włożenia go na palec. Kiedy już to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że idealnie pasował. Postanowiłam go nie ściągać, sama nie wiem dlaczego. Przypominał mi obrączkę ślubną mojej mamy, która zawsze leżała na półce w jej sypialni. Chciałam mieć przy sobie coś, co będzie mi ich przypominać, moją rodzinę w takiej sytuacji. Przeniosłam się pod okno, z dala od moich wymiocin i krwi szczura. Stanęłam na palcach, próbując wyjrzeć przez dziurę w ścianie. Jedyne, co udało mi się zobaczyć, był wielki mur, miał może z dwadzieścia pięć metrów.
- Tak Rada chroni swój ukochany budynek – powiedział jakiś głos, a ja gwałtownie odsunęłam się od okna.
- Kim jesteś? - zapytałam przerażona.
- Wczoraj ze sobą rozmawialiśmy, a tu już nie poznajesz mojego głosu?
- Ile tu już siedzisz, co? - irytacja w moim głosie wzrosła. Daniel wychylił się zza ściany, która dzieliła mnie od wolności, zerkając przez otwór i delikatnie się uśmiechając.
- Wystarczająco, aby wiedzieć, że masz słaby żołądek.
- Przecież Floryści dbają o życie, o równowagę w naturze, prawda? To jak mogą zabijać niewinne stworzenia!
- Sharlyn, to są automaty, ich obowiązkiem jest zabijanie wszystkiego, co rusza się w ich zasięgu wzroku.
- To dlaczego nie zabiły Maxa? I jakim cudem mógł wejść do mojej celi, nie zostając porażony przez prąd?
- Istnieją rzeczy, przedmioty, które pozwalają uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Każdy przedmiot ma swój numer, a każdy numer należy do jednego właściciela. Zazwyczaj, gdy ktoś umiera, dany przedmiot jest wkładany z nim do trumny, lub stoi na półce jako rodzinna pamiątka. Automaty potrafią wykrywać takie rzeczy, przez co wiedzą, kogo atakować, kogo nie. Są to zazwyczaj przedmioty codziennego użytku, jak kapelusz czy pasek od spodni.
- Na serio?
- Wiem, trochę to pomieszane, ale Radzie zależy, abyśmy nie wyróżniali się od innych.
- Też posiadasz taką rzecz?
- Jasne, każdy Florysta musi takie coś posiadać.
- No dobra, to czym jest ta twoja niezwykła rzecz.
Daniel uśmiechnął się i odgarnął ręką kosmyk włosów. Zauważyłam coś złotego, święcącego w uchu.
- Kolczyk? - zapytałam rozbawiona.
- Czy jest w tym coś śmiesznego?
- Po prostu... Nie często widuję chłopców w kolczykami, a jak już zdarzy mi się zobaczyć takiego, to nie jestem pewna jego orientacji.
- Sugerujesz coś?
Pokiwałam przecząco głową.
- Co ci twój kochaś przyniósł?
- Żaden mój kochaś! - krzyknęłam. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Okay, rozumiem.
- Dostałam parę kanapek, wodę, bluzę i pierścień.
- Jaki pierścień? - Daniel natychmiastowo się ożywił, a ja podniosłam rękę do góry, pokazując nowy nabytek na palcu.
- Leżał w torbie, więc go założyłam, to chyba nic...
- Cicho! - wrzasnął chłopak. - Daj mi rękę! Teraz!
- Oszalałeś?! Przecież porazi mnie prąd!
- Zamilcz, i podaj mi tą cholerną rękę!
Nie byłam pewna co zrobić, jeśli podam mu moją dłoń, być może zginę na miejscu, ale w sumie co mi szkodzi? Podciągnęłam rękaw bluzy, po czym przygotowałam się na ból. Powoli kierowałam rękę w stronę Daniela, po czym zamknęłam oczy, pochylając się do przodu. Gdy dotknęłam jego ciała, otworzyłam oczy, i zdałam sobie sprawę, że jest on zaskoczony w taki stopniu jak ja. Nie czułam bólu, czy to możliwe? Od razu przyszło mi do głowy kolejne pytanie: czy Max chce mi pomóc?
czwartek, 30 maja 2013
Jestem dziwna
Pewnie większość z was już wie, ale jestem dziwna.
Czytając opowiadania i ff na blogspocie natchnęło mnie! To miłe uczucie, kiedy wiem, co mam pisać, i jak to wszystko ma wyglądać wróciło! Niedługo możecie się spodziewać nowego rozdziału. Dziękuję wszystkim, którzy dalej ze mną są, pomimo moich upadków :D
Czytając opowiadania i ff na blogspocie natchnęło mnie! To miłe uczucie, kiedy wiem, co mam pisać, i jak to wszystko ma wyglądać wróciło! Niedługo możecie się spodziewać nowego rozdziału. Dziękuję wszystkim, którzy dalej ze mną są, pomimo moich upadków :D
niedziela, 21 kwietnia 2013
Rozdział 8
No więc niedziela i nowy rozdział!
Mam nadzieję, że sprawa z zmierzchem jakoś się wyprostuje. XD. Jeśli mam być szczera, nie chcę zżynać z innych książek jakichkolwiek pomysłów, a nawet specjalnie tego nie robię. Jeżeli coś wam przypomina inną książkę, to wiedzcie, że ja piszę to co w danym momencie wpadnie do mojej szalonej głowy. Mogę jeszcze dodać, że aktualnie parę rozdziałów do przodu mam zaplanowane, może w następnym tygodniu pojawi się rozdział 9, bo 3 klasy piszą testy, a ja mam wolne. :)
Co do waszych blogów, ostatnio zaniedbałam się z czytaniem niektórych ff, ale obiecuję wszystko nadrobić!
Rozdział dedykuję Sówce, która zawsze jest obok mnie i pomaga mi z tą historią( i nie tylko). Kocham cię. ♥
Czekam na wasze komentarze. :D
Mam nadzieję, że sprawa z zmierzchem jakoś się wyprostuje. XD. Jeśli mam być szczera, nie chcę zżynać z innych książek jakichkolwiek pomysłów, a nawet specjalnie tego nie robię. Jeżeli coś wam przypomina inną książkę, to wiedzcie, że ja piszę to co w danym momencie wpadnie do mojej szalonej głowy. Mogę jeszcze dodać, że aktualnie parę rozdziałów do przodu mam zaplanowane, może w następnym tygodniu pojawi się rozdział 9, bo 3 klasy piszą testy, a ja mam wolne. :)
Co do waszych blogów, ostatnio zaniedbałam się z czytaniem niektórych ff, ale obiecuję wszystko nadrobić!
Rozdział dedykuję Sówce, która zawsze jest obok mnie i pomaga mi z tą historią( i nie tylko). Kocham cię. ♥
Czekam na wasze komentarze. :D
Obudziłam się w ciemnym
pomieszczeniu, o ile dało się to tak nazwać. Wyglądało to na
jamę utworzoną w skalnej ścianie. Żadnych łączeń, czysta
natura. Prawdopodobnie była noc, gdyż po chwili starań, gdy
wytężyłam wzrok dostrzegłam w górnej części skały małe
kwadratowe okienko. Bez żadnych krat, było tam, i jakby wołało do
mnie „uciekaj!”. Kolejną zadziwiającą rzeczą w tym wszystkim
był fakt, że gdy postanowiłam się odwrócić, zauważyłam wielki
otwór. Tak, jakby w pokoju brakowało jednej ściany. Powoli
wstałam, odruchowo łapiąc się za szyję. Wymacawszy miejsce,
gdzie trafiła mnie ta dziwna strzałka, stwierdziłam, że miałam
coś pod skórą. Jakby mała szklana kuleczka utkwiła w środku.
Postanowiłam o tym nie myśleć. Podeszłam bliżej nieznanego
otworu, i dostrzegłam dwóch mężczyzn. Stali, wpatrując się
przed siebie, obaj po bokach mojej „celi”. Jakoś nie potrafiłam
brać tego wszystkiego na poważnie. Cela bez krat? To musiały być
jakieś żarty. Zerknęłam najpierw w lewo, później w drugą
stronę, po czym oceniłam, ze to musiały być jakieś lochy.
Korytarz, na którym stali mężczyźni ciągnął się w
nieskończoność, zanikając w ciemności. Od korytarza prowadzącego
odchodziło kilkanaście wnęk w ścianach, podobnych do takiej, w
której się znajdowałam. Przed sobą też dostrzegłam takie
pomieszczenie, a w nim także znajdowało się małe okienko bez
krat. Paranoja, czysta paranoja. To musiał być jakiś sen, albo
żart. Może spóźnione prima aprilis? Na pewno, spóźnione o parę
miesięcy... Musiałam się stąd wydostać.
- Halo! - krzyknęłam do jednego z mężczyzn. - Pomocy! Powie mi pan, co ja tu robię?
Czekałam, aż odpowie, lecz po dłuższej chwili milczenia straciłam cierpliwość.
- Cholera jasna, co ja tu robię?! - znów podniosłam głos, próbując wyjść z wielkiej groty, kierując się wprost na mężczyznę. Gdy byłam już blisko, ogarnął mnie niekończący się ból. Zaczęłam krzyczeć zamykając oczy. Towarzyszyło mi okropne uczucie, jakby wsadziła mokre palce do gniazda, po czym nastałoby kopnięcie prądem, tylko w tym przypadku owe kopnięcie było o wiele silniejsze. Otworzyłam oczy, błagając o litość. Nagle ujrzałam niebiesko-srebrne „pioruny” kierujące się z sufitu jaskini na sam dół. Te, które były nade mną raziły mnie prądem. Gwałtowanie osunęłam się w tył, lądując na plecach. Nieznane mi kolory przez chwilę jeszcze tańcowały między sufitem a podłogą, szukając celu, na który mogłyby zaatakować. Po chwili zaczęły zanikać, pozostawiając po sobie iskry niosące się w powietrzu w różnych kierunkach. Spojrzałam na swoje dłonie, lecz dziwaczne kraty nie pozostawiły na nich, ani na żadnej części mojego ciała żadnego znaku, blizny, czy chociażby zapachu spalenizny. Przekręciłam się na drugą stronę, powoli zbliżając się na czworaka do ściany z oknem. Nie miałam ochoty sprawdzać, czy posiada podobne właściwości co druga część mojej celi. Oparłam się plecami o zimną skałę, która chłodziła moją skórę. Co chwilę moje ciało nawiedzały dreszcze, a później uczucie rozrywanej skóry. Krzyczałam, płacząc, lecz tamta dwójka prawdopodobnie pilnująca mnie nie interesowała się mną. Cały czas stali, wpatrzeni w ściany naprzeciw. Do diabła z nimi! Gdy mojego ciała nie dręczyły już żadne dreszcze, ani nagłe napady bólu, położyłam się na ziemi, zamykając oczy. Byłam cholernie zmęczona, wszystkie kończyny mnie bolały. Ostatni raz zerknęłam przed siebie, na dwóch tępych osłów, którzy nie umieją nawet zareagować na krzyk. Wyklęłam ich w myślach od najgorszych, po czy zasnęłam.
- I jak ja mam jej to teraz wytłumaczyć, co? Przecież mnie znienawidzi! - krzyknął zielonooki chłopak, podnosząc ręce w geście bezradności. Starszy mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
- Wiedziałeś, w co wchodzisz. Nie możesz mnie o nic winić.
- To miało być inaczej, wszystko miało być inaczej...
- Nie obchodzą mnie twoje szczenięce zachowania! Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od takich osób, ale ty nalegałeś! Patrzyłeś na mnie tymi oczami, prosząc, abym zlecił ci jakieś zadanie, więc to zrobiłem. Zawiodłem się na tobie! - tym razem głos podniósł towarzysz chłopaka. Miał siwe, krótkie włosy, cera, mimo że wyglądała na starą nie posiadała zmarszczek. - Jedna misja, jedna głupia misja, a ty musiałeś wszystko zawalić!
- Niczego nie zawaliłem! Przecież masz to, czego chciałeś!
- Dokładnie, mam to, co chciałem. Ale straciłem ciebie... Jak mogłeś, wiesz, że jesteś jedynym...
- Przestań.
- Ciesz się, że ostatecznie mamy ją w swoich objęciach – starszy mężczyzna wskazał na kogoś leżącego na ziemi. - Gdyby nie fakt, iż możemy ją teraz zabić, zostałbyś wypędzony.
- Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście. Nie wahałbym się przed tą decyzją ani chwili.
Twarz chłopaka zbladła. Nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stał, gapiąc się na swojego towarzysza.
- Koniec tej rozmowy. I tak do niczego nie prowadzi. Przenieś ją do wschodniej części lochów. Kiedy się ocknie powinniśmy się o tym dowiedzieć dzięki nadajnikowi. Wtedy wydamy ją, aby rada osądziła o jej dalszych losach...
Obudziłam się, natychmiastowo wstając. Sama nie wiedziałam, co było dziwniejsze. To, że w śnie Max nawijał jak zdrajca, czy to, że ktoś patrzył na mnie przez otwór w ścianie. Był to jasnowłosy chłopak. Niebieskie oczy były utkwione w mojej twarzy. Minę miał posępną, jakby byłoby mu mnie szkoda.
- Uważaj! Nie wchodź tutaj! - krzyknęłam, żeby go ostrzec przed dziurą w oknie. Gdyby próbował wejść, zapewne skończyłoby się podobnie jak ze mną i próbą podejścia do strażników.
- Nie zamierzam wchodzić, nie jestem idiotą – odpowiedział smutnym głosem.
Odwróciłam się do tyłu sprawdzając, czy strażnicy nas nie podsłuchują, ale ci debile dalej stali na swoich miejscach.
- To automaty. Reagują tylko na ruchy na korytarzu, gdyby ktoś chciał uciec, co oczywiście jest niemożliwe. Napięcie między korytarzem a celom jest silne, aby ktokolwiek mógł się przez nie przedostać. Przynajmniej żywy.
- Wołałam ich... Dlaczego się nawet nie odwrócili?
- Bo są głusi. Nie mogą wyłapywać żadnych dźwięków. Automaty z wadliwą konstrukcją są zsyłane tutaj.
Ponownie popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Mam na imię Daniel i jestem taki jak ty.
- Taki jak ja czyli...
- Jestem wpadką – dokończył za mnie. - Mam takie moce jak ty.
- To dlaczego jeszcze żyjesz? Mnie chcą zabić...
- Bo nikt o tym nie wie. Poprawka, teraz ty o tym wiesz.
- Nie boisz się? No wiesz, że cię wydam?
- Nie – odpowiedział pewnym głosem. - Ufam ci. A czy ty mi ufasz?
- Widzisz, problem tkwi tutaj – zaczęłam, przybliżając się do okienka, ale nie zbyt blisko, aby znów nic mnie nie poraziło – że ja cie nie znam. Nie umiem ufać osobom, których nie znam. Proste, prawda?
- Czasem powinniśmy zaufać obcym osobom, jeżeli od nich może zależeć nasze życie.
- Sugerujesz coś?
- Nie, w żadnym wypadku, ale mogę ci wszystko wyjaśnić.
- Co ty mi możesz wyjaśnić, co? Chyba już wiem wszystko, Max... i inni, od nich wiem.
- Oh. Rozumiem. Chłopca w którym jesteś zakochana znasz od ilu dni? Trzech, czterech? I dla ciebie jest to normalne, że zakochałaś się w tak krótkim czasie? Na serio musiał podbić twoje serce, jeżeli...
- Przestań – warknęłam. - O co ci chodzi, co? Masz coś do niego?
- Sharlyn, jesteś taka głupia, czy tylko na taką wyglądasz?
- Skąd znasz moje imię?!
- Teraz już wszyscy je znają. To przez twojego chłoptasia. Tak cię kocha, że aż przez przypadek skazał cię na wyrok śmierci. Słodko, nieprawdaż?
- To był przypadek...
- Nie. Sharlyn, to nie był przypadek. Jestem tutaj,żeby ci to uświadomić.
- Nie odzywaj się już do mnie! Mam cię dość, jesteś sobie tutaj i myślisz, że możesz mi wcisnąć każdy kit? Wypraszam sobie, mam swój rozum, i wiem jak było!
- Wiem, że emocje w tobie buzują, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć. Twoja sprawa, czy mi uwierzysz, czy nie. Jeśli masz umrzeć, chcę, abyś przynajmniej wiedziała, co tak naprawdę zaszło w ciągu tych kilku dni.
- Kontynuuj....
- Kiedy powstają nowi Floryści... Wiesz, oni, są szkoleni od najmłodszych lat. Poddawani są setkom testów. Teraz znajdujemy się w jednym gigantycznym budynku. Ma on mnóstwo pięter, które są podzielone na różne sektory, aby lepiej wszystko funkcjonowało. Teraz znajdujemy się w najniższym piętrze, możemy to nazwać piwnicą. Są tu okna które wychodzą na zewnątrz, i po tym możesz wnioskować, że budynek nie jest głęboko osadzony. Ostatnio sam zastanawiałem się nad pochodzeniem u mnie tej dziwnej mocy, aż zacząłem nocami zwiedzać poziomy poświęcone testom dzieci branych pod uwagę na Florystów...
- Czyli wkradałeś się tam?
- Jestem grzecznym chłopcem, uznajmy, ze zwiedzałem, a nie wkradałem. Dobrze?
Pokiwałam jedynie głową, czekając na dalsza część opowieści.
- Odkryłem coś, co mnie przeraziło. Pod uwagę brane są dzieci, ze specjalną komórką w mózgu. Ta komórka rozwija twoje moce, gdy już stajesz się Florystą. Dzieciom podczas testów jest ona wycinana, aby nie zagrażały przyszłości. Rada bardzo surowo pilnuje, aby każde dziecko zostało pozbawione tej komórki, gdyż sądzą, iż Floryści mieliby jakiekolwiek moce, mogliby zrzucić ich z „tronu”. Czasem są takie wpadki jak my. Ta komórka dalej znajduje się w naszym mózgu, a gdy już stajemy się Florystami usunięcie jej jest niemożliwe, chyba, że jakiś pacan chciałby zabić parę osób w okolicy. Już raz ktoś spróbował, ale ta komórka posiada zbyt dużą moc, a gdyby została tak po prostu wyciągnięta, mogłoby to wywołać wiele strat. Jeszcze nie odkryłem jak to do końca działa, no ale przejdźmy do sedna sprawy. Michael wysłał Maxa na misję, aby sprawdził, czy posiadasz ową moc.
- Stop. Kto to jest Michael?
- Jest przewodniczącym rady, ojcem Maxa. Nie jest zbytnio zżyty z synem, a chłopak chciał mu udowodnić, że nadaje się do czegoś, więc pozwolił my cię sprawdzić. Abyś lepiej z nim współpracowała zabrał ze sobą felixic.
- Co to jest?
- Coś jak... Emm.... jakby ci to wytłumaczyć, taki sprej, dzięki któremu się zakochujesz. Nie na zawsze, tylko chwilowo.
- HA HA HA, śmieszne. Na serio, jesteś bardzo zabawny! Ale się uśmiałam!
- Mówię prawdę, a ty nie musisz mi wierzyć. Po użyciu felixic podobno spotkałaś się z nim w swoim domu, a następnie w szkole. Z dnia na dzień działa to coraz mocniej. Później, gdy uciekaliście wcisnął ci kit, że tak naprawdę nie chciał tego zrobić, że tak bardzo cię lubi. To wszystko było oszustwem.
- PRZESTAŃ! Mówił szczerze, a ty kłamiesz!
- Widzę, że felixic nadal działa. Mam nadzieję, że przed zebraniem Rady będziesz mogła myśleć o kimś innym, niż o Maxie. Warto czasami pomyśleć o swoim życiu.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów.
- Muszę iść – rzucił szybko Daniel.
- Ale nie skończyliśmy!
- Do zobaczenia – dodał, a potem zniknął gdzieś w krzakach.
- Cholera, nie idź jeszcze! - krzyknęłam, ale to chyba w niczym nie pomogło. Opadła delikatnie na podłogę mojej celi, przyciskając nogi do piersi.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda. Proszę, nich to nie będzie prawdą – szeptałam sama do siebie, próbując przekonać swój umysł, że słowa Daniela były kłamstwem. Później przypomniał mi się mój sen. Max. Max jako zdrajca... I ten starszy mężczyzna. Był to zapewne Michael. Przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Nie umiałam nad tym zapanować, łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich wycierać. Pozwoliłam im płynąć. Chwilowo zapominając o świecie położyłam się skulona na zimnej posadce i zamknęłam oczy. Już nigdy nie pozwolę, aby emocje górowały nade mną.
- Halo! - krzyknęłam do jednego z mężczyzn. - Pomocy! Powie mi pan, co ja tu robię?
Czekałam, aż odpowie, lecz po dłuższej chwili milczenia straciłam cierpliwość.
- Cholera jasna, co ja tu robię?! - znów podniosłam głos, próbując wyjść z wielkiej groty, kierując się wprost na mężczyznę. Gdy byłam już blisko, ogarnął mnie niekończący się ból. Zaczęłam krzyczeć zamykając oczy. Towarzyszyło mi okropne uczucie, jakby wsadziła mokre palce do gniazda, po czym nastałoby kopnięcie prądem, tylko w tym przypadku owe kopnięcie było o wiele silniejsze. Otworzyłam oczy, błagając o litość. Nagle ujrzałam niebiesko-srebrne „pioruny” kierujące się z sufitu jaskini na sam dół. Te, które były nade mną raziły mnie prądem. Gwałtowanie osunęłam się w tył, lądując na plecach. Nieznane mi kolory przez chwilę jeszcze tańcowały między sufitem a podłogą, szukając celu, na który mogłyby zaatakować. Po chwili zaczęły zanikać, pozostawiając po sobie iskry niosące się w powietrzu w różnych kierunkach. Spojrzałam na swoje dłonie, lecz dziwaczne kraty nie pozostawiły na nich, ani na żadnej części mojego ciała żadnego znaku, blizny, czy chociażby zapachu spalenizny. Przekręciłam się na drugą stronę, powoli zbliżając się na czworaka do ściany z oknem. Nie miałam ochoty sprawdzać, czy posiada podobne właściwości co druga część mojej celi. Oparłam się plecami o zimną skałę, która chłodziła moją skórę. Co chwilę moje ciało nawiedzały dreszcze, a później uczucie rozrywanej skóry. Krzyczałam, płacząc, lecz tamta dwójka prawdopodobnie pilnująca mnie nie interesowała się mną. Cały czas stali, wpatrzeni w ściany naprzeciw. Do diabła z nimi! Gdy mojego ciała nie dręczyły już żadne dreszcze, ani nagłe napady bólu, położyłam się na ziemi, zamykając oczy. Byłam cholernie zmęczona, wszystkie kończyny mnie bolały. Ostatni raz zerknęłam przed siebie, na dwóch tępych osłów, którzy nie umieją nawet zareagować na krzyk. Wyklęłam ich w myślach od najgorszych, po czy zasnęłam.
- I jak ja mam jej to teraz wytłumaczyć, co? Przecież mnie znienawidzi! - krzyknął zielonooki chłopak, podnosząc ręce w geście bezradności. Starszy mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
- Wiedziałeś, w co wchodzisz. Nie możesz mnie o nic winić.
- To miało być inaczej, wszystko miało być inaczej...
- Nie obchodzą mnie twoje szczenięce zachowania! Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od takich osób, ale ty nalegałeś! Patrzyłeś na mnie tymi oczami, prosząc, abym zlecił ci jakieś zadanie, więc to zrobiłem. Zawiodłem się na tobie! - tym razem głos podniósł towarzysz chłopaka. Miał siwe, krótkie włosy, cera, mimo że wyglądała na starą nie posiadała zmarszczek. - Jedna misja, jedna głupia misja, a ty musiałeś wszystko zawalić!
- Niczego nie zawaliłem! Przecież masz to, czego chciałeś!
- Dokładnie, mam to, co chciałem. Ale straciłem ciebie... Jak mogłeś, wiesz, że jesteś jedynym...
- Przestań.
- Ciesz się, że ostatecznie mamy ją w swoich objęciach – starszy mężczyzna wskazał na kogoś leżącego na ziemi. - Gdyby nie fakt, iż możemy ją teraz zabić, zostałbyś wypędzony.
- Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście. Nie wahałbym się przed tą decyzją ani chwili.
Twarz chłopaka zbladła. Nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stał, gapiąc się na swojego towarzysza.
- Koniec tej rozmowy. I tak do niczego nie prowadzi. Przenieś ją do wschodniej części lochów. Kiedy się ocknie powinniśmy się o tym dowiedzieć dzięki nadajnikowi. Wtedy wydamy ją, aby rada osądziła o jej dalszych losach...
Obudziłam się, natychmiastowo wstając. Sama nie wiedziałam, co było dziwniejsze. To, że w śnie Max nawijał jak zdrajca, czy to, że ktoś patrzył na mnie przez otwór w ścianie. Był to jasnowłosy chłopak. Niebieskie oczy były utkwione w mojej twarzy. Minę miał posępną, jakby byłoby mu mnie szkoda.
- Uważaj! Nie wchodź tutaj! - krzyknęłam, żeby go ostrzec przed dziurą w oknie. Gdyby próbował wejść, zapewne skończyłoby się podobnie jak ze mną i próbą podejścia do strażników.
- Nie zamierzam wchodzić, nie jestem idiotą – odpowiedział smutnym głosem.
Odwróciłam się do tyłu sprawdzając, czy strażnicy nas nie podsłuchują, ale ci debile dalej stali na swoich miejscach.
- To automaty. Reagują tylko na ruchy na korytarzu, gdyby ktoś chciał uciec, co oczywiście jest niemożliwe. Napięcie między korytarzem a celom jest silne, aby ktokolwiek mógł się przez nie przedostać. Przynajmniej żywy.
- Wołałam ich... Dlaczego się nawet nie odwrócili?
- Bo są głusi. Nie mogą wyłapywać żadnych dźwięków. Automaty z wadliwą konstrukcją są zsyłane tutaj.
Ponownie popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Mam na imię Daniel i jestem taki jak ty.
- Taki jak ja czyli...
- Jestem wpadką – dokończył za mnie. - Mam takie moce jak ty.
- To dlaczego jeszcze żyjesz? Mnie chcą zabić...
- Bo nikt o tym nie wie. Poprawka, teraz ty o tym wiesz.
- Nie boisz się? No wiesz, że cię wydam?
- Nie – odpowiedział pewnym głosem. - Ufam ci. A czy ty mi ufasz?
- Widzisz, problem tkwi tutaj – zaczęłam, przybliżając się do okienka, ale nie zbyt blisko, aby znów nic mnie nie poraziło – że ja cie nie znam. Nie umiem ufać osobom, których nie znam. Proste, prawda?
- Czasem powinniśmy zaufać obcym osobom, jeżeli od nich może zależeć nasze życie.
- Sugerujesz coś?
- Nie, w żadnym wypadku, ale mogę ci wszystko wyjaśnić.
- Co ty mi możesz wyjaśnić, co? Chyba już wiem wszystko, Max... i inni, od nich wiem.
- Oh. Rozumiem. Chłopca w którym jesteś zakochana znasz od ilu dni? Trzech, czterech? I dla ciebie jest to normalne, że zakochałaś się w tak krótkim czasie? Na serio musiał podbić twoje serce, jeżeli...
- Przestań – warknęłam. - O co ci chodzi, co? Masz coś do niego?
- Sharlyn, jesteś taka głupia, czy tylko na taką wyglądasz?
- Skąd znasz moje imię?!
- Teraz już wszyscy je znają. To przez twojego chłoptasia. Tak cię kocha, że aż przez przypadek skazał cię na wyrok śmierci. Słodko, nieprawdaż?
- To był przypadek...
- Nie. Sharlyn, to nie był przypadek. Jestem tutaj,żeby ci to uświadomić.
- Nie odzywaj się już do mnie! Mam cię dość, jesteś sobie tutaj i myślisz, że możesz mi wcisnąć każdy kit? Wypraszam sobie, mam swój rozum, i wiem jak było!
- Wiem, że emocje w tobie buzują, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć. Twoja sprawa, czy mi uwierzysz, czy nie. Jeśli masz umrzeć, chcę, abyś przynajmniej wiedziała, co tak naprawdę zaszło w ciągu tych kilku dni.
- Kontynuuj....
- Kiedy powstają nowi Floryści... Wiesz, oni, są szkoleni od najmłodszych lat. Poddawani są setkom testów. Teraz znajdujemy się w jednym gigantycznym budynku. Ma on mnóstwo pięter, które są podzielone na różne sektory, aby lepiej wszystko funkcjonowało. Teraz znajdujemy się w najniższym piętrze, możemy to nazwać piwnicą. Są tu okna które wychodzą na zewnątrz, i po tym możesz wnioskować, że budynek nie jest głęboko osadzony. Ostatnio sam zastanawiałem się nad pochodzeniem u mnie tej dziwnej mocy, aż zacząłem nocami zwiedzać poziomy poświęcone testom dzieci branych pod uwagę na Florystów...
- Czyli wkradałeś się tam?
- Jestem grzecznym chłopcem, uznajmy, ze zwiedzałem, a nie wkradałem. Dobrze?
Pokiwałam jedynie głową, czekając na dalsza część opowieści.
- Odkryłem coś, co mnie przeraziło. Pod uwagę brane są dzieci, ze specjalną komórką w mózgu. Ta komórka rozwija twoje moce, gdy już stajesz się Florystą. Dzieciom podczas testów jest ona wycinana, aby nie zagrażały przyszłości. Rada bardzo surowo pilnuje, aby każde dziecko zostało pozbawione tej komórki, gdyż sądzą, iż Floryści mieliby jakiekolwiek moce, mogliby zrzucić ich z „tronu”. Czasem są takie wpadki jak my. Ta komórka dalej znajduje się w naszym mózgu, a gdy już stajemy się Florystami usunięcie jej jest niemożliwe, chyba, że jakiś pacan chciałby zabić parę osób w okolicy. Już raz ktoś spróbował, ale ta komórka posiada zbyt dużą moc, a gdyby została tak po prostu wyciągnięta, mogłoby to wywołać wiele strat. Jeszcze nie odkryłem jak to do końca działa, no ale przejdźmy do sedna sprawy. Michael wysłał Maxa na misję, aby sprawdził, czy posiadasz ową moc.
- Stop. Kto to jest Michael?
- Jest przewodniczącym rady, ojcem Maxa. Nie jest zbytnio zżyty z synem, a chłopak chciał mu udowodnić, że nadaje się do czegoś, więc pozwolił my cię sprawdzić. Abyś lepiej z nim współpracowała zabrał ze sobą felixic.
- Co to jest?
- Coś jak... Emm.... jakby ci to wytłumaczyć, taki sprej, dzięki któremu się zakochujesz. Nie na zawsze, tylko chwilowo.
- HA HA HA, śmieszne. Na serio, jesteś bardzo zabawny! Ale się uśmiałam!
- Mówię prawdę, a ty nie musisz mi wierzyć. Po użyciu felixic podobno spotkałaś się z nim w swoim domu, a następnie w szkole. Z dnia na dzień działa to coraz mocniej. Później, gdy uciekaliście wcisnął ci kit, że tak naprawdę nie chciał tego zrobić, że tak bardzo cię lubi. To wszystko było oszustwem.
- PRZESTAŃ! Mówił szczerze, a ty kłamiesz!
- Widzę, że felixic nadal działa. Mam nadzieję, że przed zebraniem Rady będziesz mogła myśleć o kimś innym, niż o Maxie. Warto czasami pomyśleć o swoim życiu.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów.
- Muszę iść – rzucił szybko Daniel.
- Ale nie skończyliśmy!
- Do zobaczenia – dodał, a potem zniknął gdzieś w krzakach.
- Cholera, nie idź jeszcze! - krzyknęłam, ale to chyba w niczym nie pomogło. Opadła delikatnie na podłogę mojej celi, przyciskając nogi do piersi.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda. Proszę, nich to nie będzie prawdą – szeptałam sama do siebie, próbując przekonać swój umysł, że słowa Daniela były kłamstwem. Później przypomniał mi się mój sen. Max. Max jako zdrajca... I ten starszy mężczyzna. Był to zapewne Michael. Przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Nie umiałam nad tym zapanować, łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich wycierać. Pozwoliłam im płynąć. Chwilowo zapominając o świecie położyłam się skulona na zimnej posadce i zamknęłam oczy. Już nigdy nie pozwolę, aby emocje górowały nade mną.
Subskrybuj:
Posty (Atom)