piątek, 26 lipca 2013

Postacie w Chibi

Dzień dość powoli leci, więc postanowiłam się nie nudzić i zrobić coś. :D Stworzyłam głównych bohaterów w aplikacji Chibi, wiem, miały być moje rysunki, ale to następnym razem. 
Zacznijmy od naszej Cassandry:


Następnym bohaterem jest Daniel. Niestety nie było możliwości dorobienia mu kolczyka :( 

 




Nasz zielonooki przystojniak Max :D



Następnie Charlie - żywa nawigacja! (XD)

 Jak zawsze piękna Roxanna :D


I nasza ruda koleżanka Cher :D

 A na sam koniec Sharlyn (:


Mam nadzieję, że postacie się podobają :D
Do następnej notki (:



środa, 24 lipca 2013

Rozdział 12



Dziękuję wszystkim za 7 tysięcy wyświetleń. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś dobić dwa razy więcej! :D Dziękuję wszystkim, którzy komentują moje wypociny, pomagacie mi w ten sposób zacząć pisać nową notkę (:. Po 12 rozdziale będziecie mogli spodziewać się moich prac! Wielka niespodzianka, postanowiłam narysować postacie z mojego opka. Może nie będą one super mega świetne, ale liczę, że się wam spodobają. :D Nie przedłużając już życzę miłej lektury :D



________________________________

 Nigdy nie doświadczyłam śmierci bliskiej mi osoby. Kiedy odszedł mój tata, byłam zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Czasami odczuwałam jego brak, jako ojca, mężczyzny, który powinien mnie wychowywać. Nie znałam go, nie wiedziałam co lubił robić. Odkąd pamiętam tatę zastępowała mi pustka, nic innego.
Tym razem czułam ból. Patrząc na to z perspektywy innych, moje zachowanie można byłoby uznać za dość dziwne, znałam ją najkrócej z wszystkich tutaj obecnych.
- Trzymaj – Cher rzuciła plecak w moją stronę – znajdziesz tam jakieś ubrania na przebranie.
Spojrzałam na siebie, i dopiero teraz zrozumiałam, że byłam cała w krwi.
- Dzięki – odpowiedziałam, i ruszyłam w stronę lasu.
Dopiero, gdy odeszłam od innych, ponownie pozwoliłam sobie na łzy. Tym razem nie był to już histeryczny szloch, który ogarnął mnie na początku. Otarłam twarz dłońmi, po czym zaczęłam się rozbierać. Ściągnąwszy zakrwawione ciuchy ubrałam czarne, podarte dżinsy, które zapewne należały do Cassandry, zieloną bluzkę na szelkach, która nie dość, że była obcisła, to do tego za mała. Na szczęście znalazłam jeszcze jakąś bluzę, którą natychmiastowo założyłam. Sądząc po rozmiarze, była to męska bluza. Kiedy wróciłam do naszej
bazy zobaczyłam tylko dziewczyny. Jakąś godzinę temu chłopcy wyparowali gdzieś, zostawiając nas same. Mówiąc, same dziewczyny, miałam także na myśli Cass, której ciało leżało okryte jakimś płótnem koło pnia wielkiego drzewa. Sama nie wiem, skąd wzięli ten materiał. Wszystkie zachowywałyśmy się tak, jakby jej tam nie było. Chyba żadna z nas nie była gotowa przyznać, że Cassandry już nie ma. Rzuciłam plecak z brudnymi rzeczami na ziemie, po czym usiadłam obok Roxi i Cher.
- No więc pasowałoby wyjaśnić to i owo – zaczęła Roxi. - Od czego chciałabyś zacząć?
- Może wytłumaczycie, w jaki sposób wyszłam sobie z celi będąc żywa?
- Na to wszystko wpadł Daniel z Maxem. Pamiętasz, jak Daniel pożyczył od ciebie ten pierścień?
- Tak.
- Dzięki niemu mógł sobie łazić po całym budynku Rady, i po zabezpieczonych piętrach. Przez przypadek trafił do BDNP.
- Emm, a co to? - zapytałam zdziwiona, gdyż pierwszy raz spotykałam się z takim skrótem.
- Baza dowodzenia nad pojmanymi.
- Dość twórcza nazwa – dodała Cher, sztucznie się uśmiechając.
- Nie o to chodzi, znalazł tam sposób, jak zneutralizować to dziadostwo na twoim karku. I dotarliśmy do połowy, reszta zadania należała do Maxa. Daniel przekazał mu wiadomości, jakie musiał posiadać, aby włamać się do sieci zarządzania Rady. Udało mu się dostać do gabinetu ojca, skąd z łatwością wykasował twoje imię i nazwisko z listy więźniów, co pozwoliło ci wyjść spokojnie z celi. Następnym krokiem było wyłączenie nadajnika, aby nie mogli cię wyśledzić. To zajęło trochę więcej czasu, a Maxowi udało się nawet zabezpieczyć nadajnik hasłem, dzięki czemu ponowne aktywowanie zajmie im nieco dłużej, więc spokojnie będziemy mogli się pozbyć tego cholerstwa. I pierwszą zagadkę mamy z głowy.
- To wszystko zrobili we dwójkę?
- Dokładnie – Roxi wzięła gumkę, po czym związała włosy w kucyka. - Omijając wygląd, mamy dość inteligentnych chłopców w zespole.
- Myślałam, że nawet gdyby Charlie był totalnym bezmózgiem, ty i tak byś na niego leciała – zażartowała Cher.
- Co ty gadasz? Przecież ja na niego nie lecę!
- Nieważne – tym razem śmiech dziewczyny był szczery. Cher objęła Roxi ręką po czym znów zwróciła się w moją stronę – wytłumaczmy jej resztę.
- Jak tak łatwo udało nam się uciec z Rady?
- Kolejny z pomysłów chłopców. Tym razem Max poszperał w starych dokumentach Rady i odkrył, że została ona przebudowana, a nieliczne stare korytarze nadal istnieją. Tak więc zanim zeszłam po ciebie, dostałam polecenie od Maxa, aby otworzyć drzwi do jednego, z starszych wyjść. Kiedyś Rada używała go jako wyjścia ewakuacyjnego, a przez lata wszyscy zdążyli o nim zapomnieć. Wyprowadziło ono nas wprost na polane.
- Wszystko jest pomieszane. Dlaczego Rada nie usunęła wszystkich korytarzy, do tego tych, obok lochów?
- Ponieważ nie ma opcji, aby wyjść z celi jako żywa istota. Przynajmniej do teraz wszyscy tak myśleli. Nikt nie wpadł na pomysł, że ktoś z Florystów byłby w stanie pomóc więźniowi.
- Jak to jest igrać z prawem? - zapytałam, a dziewczyny roześmiały się. Chyba to pomagało im oswoić się z tym, co zaszło.
- Nigdy nie pomyślałabym, że będę robić coś, czego zabrania Rada! - krzyknęła Cher.
Usłyszałam szelest w krzakach obok nas. Odwróciłam się do dziewczyn, po czym przyłożyłam palec do ust, ukazując im, aby się nie odzywały. Roxi powoli wstała, łapiąc dłonią wielki kij, który wcześniej znalazła. Mocno zacisnęła palce i ruszyła w stronę zarośli. Ja i Cher zrobiłyśmy dokładnie to samo, przygotowując się do ataku. Nagle coś wyskoczyło z krzaków, powalając Roxi na ziemię. Gdy ujrzałam kto to, rzuciłam badyl, celując w miejsce, z którego wcześniej wyskoczył Charlie.
- Idioci! - krzyknęła Cher. - To nie czas ani miejsce na takie głupie żarty. Wyłaźcie.
Zgodnie z poleceniem dziewczyny, Daniel i Max wyszli z zarośli. Byli cali ubrudzeni ziemią.
- Ah, czyli te wasze śmiechy to była jakaś strategia wojenna, tak? - parsknął Charlie, wyciągając rękę do Roxi.
- Odpuść – odpowiedziała, ignorując dłoń chłopaka, i podnosząc się samodzielnie. - A was do cholery gdzie wciągnęło, hę? Po prostu zniknęliście sobie, nie mówiąc gdzie idziecie, a teraz wracacie w cali uwaleni jakimś błotem!
- Wykopaliśmy dołek, żeby.... - nie musiał kończyć, każdy wiedział, o co chodzi. Chcieli pochować Cassandrę.
Nikt nie był w stanie przerwać ciszy, więc każdy wziął swoje rzeczy, i postanowiliśmy ruszać. Daniel podszedł do ciała Cassandry, wsunął ręce pod płótno, podnosząc ciało do góry. Nie pytałyśmy chłopców, jak daleko musimy iść. To nie miało znaczenia, po prostu brnęłyśmy do przodu, przez las. Prowadził nas Charlie, co chwile to zatrzymując się przy jakimś drzewie. Zapewne myślał, w którą stronę trzeba było teraz skręcić. Niestety za bardzo mu to nie wychodziło, gdyż po jakimś czasie każdy zdał sobie sprawę, że łazimy, zataczając kółka.
- Jestem pewien, że to było gdzieś tutaj... - mruczał pod nosem Charlie, aż w końcu udało mu się znaleźć dołek. - Wiedziałem, że powinniśmy iść w tą stronę.
Nie mówiąc nic więcej chłopcy powoli opuścili ciało Cassandry.
- Ktoś chciałby coś powiedzieć? - zapytał Charlie.
Wszyscy milczeli, więc chwycili za łopaty.
- Spoczywaj w pokoju – dodał Max, a potem zaczęli przysypywać ciało ziemią.
- Skąd wzięliście łopaty? - Roxi szeroko otworzyła oczy – przecież nie pakowaliśmy nic takiego!
- Powiedzmy, że udało nam się je od kogoś pożyczyć – Max podrapał się po głowie. – Możliwe, że uda się je także oddać, o ile Charliemu uda się ZNALEŹĆ drogę do tego domu.
- Przecież nie było aż tak źle, w końcu doprowadziłem was tutaj!
- Ukradliście komuś łopaty z domu?! - krzyknęła dziewczyna.
- Pożyczyliśmy, to co innego – dodał oburzony Charlie.
- Wiesz, że pożyczanie polega na tym, że rzecz się potem oddaje?
- Przecież ją oddamy!
- Yhym, już to widzę.
- Oh, zamknijcie się – rzucił Daniel do Roxi i Charliego. To był chyba pierwszy raz od akcji na polanie, kiedy się odezwał. Cass prosiła, abym uważała, żeby nic sobie nie zrobił. Czy to możliwe, by ten chłopak chciałby się zabić? Nie znałam go długo, ale sądziłam że samobójstwo nie było czymś, co mógłby zrobić. W końcu to Daniel.
Gdy już było po wszystkim, postanowiłam zostać tu trochę dłużej. Daniel miał mi towarzyszyć, żeby nie była sama. Gdy tak stałam nad miejscem, gdzie zakopaliśmy Cass, znów zaczęłam płakać. Nie tak chciałam. Nie tak planowałam.
- Daniel, przepraszam, to wszystko moja...- nie zdążyłam dokończyć,a chłopak wymierzył mi siarczystego policzka. Skóra na twarzy zaczęła mnie palić, nie z bólu, ale ze wstydu.
- Przestań się nad sobą użalać. Cass nie żyje, a takim gadaniem jej nie wskrzesisz. Więc lepiej weź się w garść, bo zachowujesz się jak dziecko.
Przyłożyłam dłoń do twarzy, nie będąc w pełni świadoma, tego, co się stało.
- Ruszaj się, nie chcę zgubić reszty – dodał, zostawiając mnie w tyle i znikając pomiędzy zaroślami. Czy ten chłopak faktycznie byłby w stanie popełnić samobójstwo?
***

- Musimy znaleźć jakieś miejsce, gdzie przenocujemy – oznajmił Charlie.
- Hmm, może pożyczymy łóżka z domu, skąd wzięliście łopaty? - Roxi dalej była oburzona pomysłem
pożyczenia tamtych narzędzi.
- Ciekawi mnie, przez ile będziesz mi to wypominać.
- Nie, to dobry pomysł. Gdyby przenocować w tamtym domku? - Max dołączył się do rozmowy. - I tak wyglądał, jak opuszczony. Nic nie zaszkodzi sprawdzić.
- No chyba żartujesz! - pomysł chłopaka jeszcze bardziej zdenerwował Roxi. - Nie będę wkradać się komuś do domu! Jeszcze tego brakuje w moim życiu przestępcy!
- Oh, kochana. Musisz zdobywać doświadczenie – zaśmiał się Charlie.
Idąc ramię w ramię z Maxem, obserwowałam z tyłu całą grupę.
Ostatecznie zdecydowaliśmy, że skierujemy się w stronę tamtego domku. Roxi dalej wyglądała na wkurzoną, szła z podniesioną wysoko głową, olewając fakt, ze Charlie próbował nawiązać z nią kontakt. Daniel i Cher szli za nimi, nie odzywając się do siebie. Tak z Maxem znajdowaliśmy się na samym końcu.
- Widzę, że spodobała ci się moja bluza – odezwał się chłopak.
- Ja.. nie.. znalazłam ją w plecaku i...
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Jakbyś kiedyś potrzebowała spodni, skarpetek, czy bielizny, to wiedz, że możesz się do mnie zgłosić.
- Zabawne – prychnęłam, po czym lekko odepchnęłam go w bok. - Bieliznę chyba sobie daruję.
- Oh, zobaczymy, jak kiedyś będziesz błagać o mojego bokserki.
- Już nie mogę się doczekać tej chwili.
- A teraz – zaczął Charlie – wyobraźcie sobie, co Cassandra musi o was myśleć. „
Co, ja tu umarłam, a wy rozmawiacie sobie o gaciach Maxa?!”- To nie jest śmieszne – skrzywiła się Roxi.
- Gdyby Cass mogłaby teraz coś powiedzieć, na pewno ochrzaniłaby nas wszystkich za to, że tak się zachowujemy. Nie chciałaby, abyśmy się wiecznie dołowali.
- Geniuszu – odpowiedział Max – minęły dopiero jakieś 3 godziny, a ty nam tu o wieczności zaczynasz.
- Pozwolicie, że zacytuję: „
Jeden się popisuje, drugi wymądrza, i kto mi powie, jaki pożytek mamy z mężczyzn?” Ah, ta Cass. Wiedziała, o czym mówi – dodała Cher – obstawiam, że w Niebie jej pierwszym celem będzie znalezienie budki z kawą.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 11


Kolejny rozdział. ((:
Przepraszam, ze tak długo czekaliście, ale zastanawiałam się trochę nad akcją w tej notce... Mam nadzieję, że będzie się podobać. Liczę na wasze komentarze, pomagają się one pozbierać i napisać nowy rozdział!
Miłego czytania.
Rozdział ponownie dedykuję dla Mściwej, kiedyś pójdziemy na tą kawę. ♥


 Czas leciał niczym strzał z bicza. Daniel odwiedzał mnie praktycznie codziennie, przynosząc ze sobą różne nowinki. Niekiedy zjawiali się też pozostali, próbując mnie pocieszyć, czy chociażby sprawdzić czystość w mojej celi. Podobno Max nakrzyczał na kogoś odpowiedzialnego za porządek na wyższych piętrach siedziby. Wcześniej nikogo nie obchodziło, w jakich warunkach żyją więźniowie, ale po kłótni z synem przewodniczącego Rady personel dość staranie przykładał się, abym czuła się niemal jak w domu. W myślach dziękowałam Maxowi, za to, co robił, ale w przypadkach, gdy spotykaliśmy się w mojej celi tylko we dwoje, nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnych normalnych słów. Po prostu mnie zatykało, przytakiwałam tylko głową, gdy coś mówił. On też nie zachowywał się normalnie. Wyglądało to tak, jakby myślami odleciał do jakiejś nieznanej nam krainy i tam się zamknął. Tłumaczył to wszystko tym, że musi się nad czymś skupić. Wolałam głębiej nie wnikać, dając mu swobodę. W końcu nie powinny mnie obchodzić jego prywatne sprawy.
Zadziwiał mnie fakt, że nikogo nie obchodziło, że jestem dość często odwiedzana. No bo gdybym ja była członkinią Rady, i dowiedziałabym się, że syn przewodniczącego, jak i jego towarzystwo tak często odwiedza lochy, na pewno przyjrzałabym się bliżej tej sprawie. Możliwe, że są bandą idiotów, lub po prostu są świetnie przygotowani. Automaty może i nie słyszą, o czym rozmawiamy, ale wystarczyłby jeden mój ruch w stronę wolności, a naboje ich broni przeszyłyby całe moje ciało. Dochodzi do tego wszystkiego jeszcze to dziwne pole, które nie pozwala wyjść z celi. Rada na pewno nie wie, że posiadam pierścień, który umożliwia mi przekroczenie granicy tego ohydnego miejsca, więc nie mają się czym martwić. Kolejnym strapieniem jest ten cholerny nadajnik. Niestety nie odkryliśmy sposobu na zneutralizowanie urządzenia, aż do pewnego dnia, gdy Roxi wbiegła do celi uśmiechając się od ucha do ucha.
- Idziemy, zbieraj się! - powiedziała, po czym rzuciła mi pierścień.
Przechyliłam głowę w bok patrząc na nią jak na wariatkę.
- Może zjadłaś za dużo cukru, co? Albo wiem, Cass dała ci się napić kawy!
- Sharlyn, nie pora na żarty, ruszaj tyłek, bo nie mamy za dużo czasu – machnęła ręką zataczając wielkie koło. - Chcesz tu zostać, czy wolisz wrócić do domu?
Czy ja dalej posiadałam dom? Sama nie wiem, ale czasu spędziłam w tej celi. Ciekawe, co moja rodzina sobie myślała. Zniknęłam bez słowa, może mnie szukają? Stop. Musiałam się ocknąć, nie miałam czasu na takie przemyślenia. Ruszyłam za Roxi, a gdy przeszłam obok automatów, te nie poruszyły się, byłam dla nich niewidoczna?! Przecież miałam ten diaboliczny nadajnik na karku, powinni mnie właśnie rozstrzelać, ale nadal żyłam!
- Roxi, ale jak to możliwe?! - wykrzyczałam, nie wierząc w to, czego właśnie doświadczyłam. Dziewczyna odwróciła się i mrugnęła do mnie.
- Wszystko wytłumaczymy ci dokładniej, gdy już się stąd wydostaniemy. Na zewnątrz czeka na nas Max, Daniel i Cass, a Charlie i Cher mają oko na patrol zewnętrzny. Gdy już stąd wyjdziemy, będą musieli jakoś odciągnąć ich uwagę. Wtedy my szybko ukryjemy się na jakiś czas w lesie.
- Wszystko brzmi fajnie, a co potem?
- Potem, ee – dziewczyna przeczesała włosy ręką, dalej brnąc przed siebie. Mijaliśmy kolejne cele, które były puste. Miałam przeczucie, że jesteśmy coraz bliżej wyjścia. - Reszty jeszcze nie obmyśliłam, ale coś na pewno się wymyśli!
Miałam ochotę ją ochrzanić, ale zapewne sama nie wymyśliłabym nawet tyle co oni, więc postanowiłam dać się prowadzić i nie narzekać. Następne metry pokonałyśmy biegiem, a gdy pojawiły się dwa inne korytarze, skręciłyśmy w pierwszy z lewej. Wolałam zapamiętywać, gdzie szłyśmy, gdybym kiedyś ponownie musiała uciekać. Tutejsza część lochów wyglądała na starszą. Ściany były zimne i wilgotne, niekiedy pokrywał je mech. Podłoga z kamiennej zmieniła się w ubitą ziemię, a z sklepienia opadały najprawdopodobniej korzenie. Roiło się tutaj od pajęczyn, więc już po chwili byłyśmy razem z Roxi owinięte srebrzystymi nićmi. Skręciłyśmy jeszcze dwa razy w lewo, następnie w prawo, aż przed naszymi oczyma pojawiły się schody. Dziewczyna bez namysłu rzuciła się przed siebie, szybko pokonując stopnie. Mnie przyszło to z trudem. Po tylu dniach w zamknięciu trudno było tak szybko odzyskać kondycję, do tego schody były dość strome. Gdy udało mi się pokonać tą tragiczną przeszkodę, spojrzałam w dół i wystawiłam język, uśmiechając się zwycięsko. Myślałam, że to już koniec tortur, ale Roxi nadal biegła. Rozejrzałam się dookoła, lecz nie zauważyłam żadnego budynku, a nawet muru, o którym wszyscy zawsze tak dużo gadali. Znajdowałyśmy się na olbrzymiej polanie otoczonej wysokimi drzewami. Gdy zrobiłam parę kroków do przodu, schody po prostu znikły, a na ich miejscu zmaterializował się kawał ziemi porośnięty trawą. Kiedy znów spojrzałam w stronę Roxi, ta stała na skraju lasu, machając do mnie ręką. Obok niej znajdowało się dwóch chłopców i dziewczyna. Powoli ruszyłam w ich kierunku, a gdy już znalazłam się obok, opadłam na trawę ciesząc się poranną rosą. Reszta także usiadła, tworząc okrąg. Liczyłam na jakieś wyjaśnienie całej tej sprawy.
- Kiedy Charlie i Cher dadzą nam sygnał będziemy musieli ruszać – powiedział Daniel, a następnie spojrzał na mnie. - Czyli możesz sobie chwile odpocząć.
- Jakby już tego nie robiła, geniuszu – roześmiała się Cass, podała coś Maxowi, a potem razem z Danielem wstała. - Pójdziemy zobaczyć, czy jakiś automat nie kręci się po okolicy.
- Ale przecież mówiliście, że automaty są zsyłane do lochów, więc co miałyby tutaj robić?
- Nie, Sharlyn, musiałaś źle zrozumieć – odezwał się Max. - Automaty z wadliwym oprogramowaniem patrolują lochy, czyli ci, którzy nic nie słyszą, a reszta bez żadnych wad zajmuje się całą resztą. Są odpowiedzialni za ochronę Rady jak i całego dziadostwa.
- Oh, uważasz za dziadostwo coś, czym rządzi twój ojciec? - parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Musiałam się jakoś wyżyć, a przez przypadek wypadło na niego.
- Hej, wyluzuj – Roxi położyła dłoń na moim ramieniu. - Pójdę razem z nimi oglądnąć okolicę, a wy tu sobie pogadajcie – ruszyła w stronę Casss i Daniela, a gdy zniknęła z zasięgu mojego wzroku, usłyszałam jej głos– tylko się nie pozabijajcie!
- Masz to jak w banku – mruknęłam do siebie.
Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć z nim tutaj sama, ale co mogłam na to poradzić. Musimy działać grupowo, polegać na sobie.
- Przepraszam – rękę przyłożyłam do swojego brzucha. Bałam się tego, co chciałam powiedzieć. Nie. Bałam się tego, jak Max mi odpowie. - Nie chciałam na ciebie tak naskoczyć... Rozumiem, nie masz wpływu na to, kim jest twój ojciec. jeszcze raz przepraszam.
Pierwszy raz od dawna ujrzałam jego uśmiech. Przypomniał mi się jego pierwszy dzień w szkole, pamiętałam, że nosił wtedy koszulkę z napisem „JUST SMILE”. Widok wspomnienia także wywołał u mnie uśmiech.
- Jesteś na mnie wkurzona, nic na to nie poradzę. Też cię przepraszam, za wszystko.
- Max, przestań...
- Sharlyn, ja rozumiem. Przeze mnie cierpisz, zadałem ci tyle bólu... Chcę tylko, abyś wiedziała, że będę czekał, aż mi wybaczysz. Aż będziesz w stanie wybaczyć, o ile taka chwila nadejdzie.
- Ja... Znaczy... - próbowałam jakoś zacząć zdanie, ale Max już wstał i zaczął się rozglądać, jakby nie czekał na odpowiedź. - Ja chcę ci wybaczyć! - krzyknęłam, nerwowo pocierając dłonią o dłoń. - Tylko muszę być na to gotowa. W głębi serca wiem, że nadejdzie taka chwila, gdy odpuszczę, ale musisz poczekać. Chcę powiedzieć „wybaczam” wiedząc, że zrobiłam to tak, jak należy.
- Wiesz, zawsze.... - chłopak nie dokończył, bo usłyszeliśmy krzyki. Zza drzew wybiegła reszta naszej grupy, wymachując rękoma. Daniel pomagał Cassandrze iść naprzód. Czyżby ktoś ją postrzelił? Prawą ręką ściskała swój lewy bok, a dłoń miała całą w szkarłatnej mazi... Krwawiła. Podniosłam się, gdy Charlie krzyknął, abyśmy uciekali. Nie miałam siły biec, ale gdy pomyślałam, że mogę zaraz umrzeć, nie minęła sekunda, a ja dogoniłam Maxa. Ten złapał mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą. Po chwili przy jego nodze pojawił się Zuko, który natychmiast zawrócił i rzucił się na przeciwników wybiegających z lasu, co na chwilę ich zatrzymało. Było ich około pięciu, niby mało, łatwo ich pokonać, ale mieli broń. Próbowali strzelać w zwierzę, ale ten robił uniki, a po chwili do wilka dołączyła się pantera, sowa, lew i jeleń. Poruszały się w zadziwiającym tempie, nawet jak na zwierzęta. Wiedziałam jednak, że nie dadzą rady całkowicie odciągnąć uwagi tych kolesi od nas, tym bardziej, ze Cass była ranna.
- Przywołaj Ivara! - krzyczał do mnie Max.
- Co mam przywołać?!
- Przywołaj Ivara, Sharlyn, nie mamy czasu!
Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodziło. Jakiego Ivara? Gdy ponownie odwróciłam się do tyłu, ujrzałam, że Cass i Daniel leżą na ziemi. Musieli się potknąć.
- Cholera, nie uda nam się uciec, jeśli ona się nie podniesie. Sharlyn, Ivar! - nalegał Max, po czym podbiegł do tamtej dwójki. Spojrzałam na drugą stronę polany i przeraziłam się. Po tamtych zwierzętach został już tylko świecący pył, a automaty biegły w naszą stronę. Spanikowałam, i rzuciłam się w stronę przyjaciół. Może i polana była ogromna, a nas od nich dzielił spory kawał drogi, i tak powinni nas dogonić.
- Zo...zostawcie mnie...nie dam rady... - mamrotała Cassandra pod nosem, próbując nie zamykać powiek. Daniel objął ją w pasie, próbując pomóż jej wstać, lecz ta wydała tylko ciche jęki.
- Nie zostawię cię! Nigdy, zrozumiałaś?! Nidy! - chłopak krzyczał, a po jego policzkach spływały łzy. Całe te emocje zadziałały także na mnie, ale wiedziałam, że nie mogę płakać. Nie mogę, muszę być twarda.
- Spróbujmy razem – zaproponowałam, patrząc na Daniela, a ten tylko szybko kiwnął głową, i zaczął ją podnosić. Ja stałam z przodu, aby Cass mogła się na mnie oprzeć. Gdy już stała, a chłopak pobiegł pomóc reszcie, usłyszałam strzały, a jej ciało gwałtownie poleciało w przód, wprost na mnie. Podtrzymywałam ją, aby ponownie nie upadła. Jej głowa ułożyła się na moim ramieniu.
- Pilnuj go, Shar. Nie pozwól, by sobie cokolwiek zrobił. Musi iść dalej – wyszeptała Cass, zamykając powieki. Już nie słyszałam jej zdyszanego oddechu walczącego o powietrze. Już nie próbowała utrzymać się w pionie i iść dalej. Jej brązowy podkoszulek momentalnie nasiąknął krwią, a głowa odchyliła się do tyłu. Nikt nie widział całej tej sytuacji, bo wszyscy stali przed nami, dobijając ostatni automat, który trzymał w dłoniach broń. To on musiał strzelić.
- Hej, Cass, nie poddawaj się! - na początku mój głos był cichy i stłumiony przez szloch, ale po chwili zaczęłam krzyczeć, potrząsać ciałem Cass. - Słyszysz mnie?! Nie możesz teraz od nas odejść, nie teraz! Cassandro, słyszysz mnie?! Wstań! - mówiąc to sama opadłam na kolana, a ciało dziewczyny ponownie oparło się o moją klatkę piersiową. Moje serce biło w szalonym tempie. - Proszę... Cassandra, nie zostawiaj nas... Nie zostawiaj mnie! Natychmiast wstań! Musisz wstać, musisz! - sama już nie wiedziałam, czy mówię do niej czy do siebie. Było mnie to obojętne, straciłam kogoś bliskiego. Wtuliłam się w jej ciało, błagając, aby otworzyła oczy i znów się śmiała. Musiała przeżyć, nie mogła tak po prostu odejść.