Rozdział dedykuję Dominice. Wiedz, że przez długi czas będę wspominać nasze 1 spotkanie. Niech ktoś mi teraz powie, że przyjaźń przez internet nie wypali! :D
_____________________________
-
Szukajcie, a znajdziecie! - wykrzyczał Charlie, przedzierając się
przez kolejne chaszcze.
- Zerkając na naszą sytuację, oraz
twoją orientację w terenie, stwierdzam, iż bardziej pasuje
„Szukając igły w stogu siana” - warknęła Roxi.
Błądziliśmy
od dobrych paru godzin, łażąc w kółko. Przez pierwsze minuty
narzekanie Roxi było dla każdego zabawne, a ona przez to coraz
bardziej się wkurzała. Niestety po jakiejś godzinie wszyscy
zaczęli wręcz płonąć irytacją, rzucając różne obelgi w
stronę Charliego. Ten, niezrażony cała sytuacją uśmiechał się,
mówiąc, że są już blisko. Według niego byli już blisko od
jakiś dwóch godzin.
- Może ktoś inny spróbowałby
poprowadzić? - spytałam, mając nadzieję, że Max lub Daniel rzucą
się ochoczo, chcąc poprowadzić nas do celu, lecz ci tylko
wzruszyli ramionami, mówiąc, że nie pamiętają drogi.
Po
kolejnej godzinie poszukiwań Cher stwierdziła, że musi załatwić
swoje potrzeby, więc wlazła w krzaki, po czym krzyknęła, że
znalazła jakiś domek. Okazało się, że niewielki drewniany domek
nie był naszym celem, ale nikt nie miał nic przeciwko, by odpocząć.
Można było rzecz, że wyglądał na zamieszkały, ale gdy tylko
weszliśmy do środka, zaatakował nas odór zgnilizny i pleśni. Nie
mieliśmy nawet okazji powybrzydzać. Wszyscy rzucili się na
podłogę, przykrywając bluzami, czy obejmując się rękoma.
Usiadłam, opierając plecy o ścianę, próbując pochwycić jak
najwięcej szczegółów naszej chwilowej kryjówki. W kątach ścian
roiło się od wielkich, gęstych pajęczyn, które ciągnęły się
z sufitu do podłogi. Panele były niemal całkowicie porośnięte
mchem, a okna pozabijane deskami. Koło mojej nogi przemknął wielki
robak, wciskając się w dziurę w podłodze. Może i wszystko
wyglądało na obrzydliwe, a perspektywa spania w tym miejscu równała
się z koszmarem każdej nastolatki, czułam się tu bezpiecznie.
Udało mi się uciec od Rady, od szaleńców, od śmierci.
Przynajmniej na jakiś czas.
Odpłynęłam dość szybko, a
obudziłam jeszcze szybciej. Wszyscy siedzieli w kółku, podając
sobie paczkę z czipsami z rąk do rąk. Podniosłam się z ziemi,
czując coś oślizgłego na mojej dłoni. Po chwili zdałam sobie
sprawę, że rozgniotłam jakiegoś robaka.
- Shar, widzę że
już upolowałaś swój obiad – roześmiał się Charlie.
Wytarłam
dłoń w kępkę mchu i dosiadłam się do reszty. Zaraz dostało się
do mnie opakowanie z czipsami, a ja wypchałam nimi buzię.
-
Skąd mamy pewność, że nas tutaj nie znajdą? - próbowałam mówić
z pełną buzią, ale nie wychodziło to najlepiej. Na szczęście
Roxi zrozumiała, o co chodziło.
- Udało nam się zneutralizować
twój nadajnik, więc nie powinni mieć pojęcia, gdzie aktualnie się
znajdujemy. Od wydarzeń na tamtej polanie nikt nie wzywał durali..
Nie sądzę by wysłali za nami automaty, muszą pilnować Rady.
Gdyby wysłali Florystów, a ci wezwali durale, te kierowałyby się
zapachem swoich towarzyszy, co, jak wcześniej powiedziałam,
doprowadziłoby ich tylko i wyłącznie do tamtej polany Zanim znajdą
nas w tradycyjny sposób, zdążymy zniknąć z tego lasu.
- Co do
durali – zaczął niepewnie Max, zwracając się w moją stronę –
dlaczego nie wezwałaś Ivara?
– Przepraszam – mruknęłam,
mając nadzieję, że wszyscy mnie zrozumieją. - Nie mam zielonego
pojęcia, kim jest ten Ivar.
- Co? - warknął rozdrażniony
Daniel. - Jak możesz nie wiedzieć, kim jest Ivar? Robisz z nas
debili?
- Nie! - krzyknęłam. - Na serio nie mam pojęcia, o co
chodzi.
- Przyznaj się, po prostu nie chciałaś zawracać sobie
głowy, kiedy mogłaś uciekać!
- Chciałam pomóc! Nie
wiedziałam jak, ale chciałam!
- To trzeba było przywołać
Ivara!
Daniel wstał, a ja zaraz po nim. Stanęliśmy naprzeciw
siebie, wrzeszcząc prawie niezrozumiałe obelgi, cali czerwoni z
wściekłości.
- Miałaś w dupie, czy komuś stanie się
krzywda! Dla ciebie liczyła się tylko ucieczka!
- To, że
chciałam uciec nie znaczyło, że miałam innych w nosie!
Myślałam,
że chłopak zaraz rzuci się w moją stronę, próbując mnie zabić,
ale ominął mnie niczym pachołka i udał się w stronę drzwi.
-
Pójdę za nim – oznajmił Max, wychodząc.
Nie miałam pojęcia
dlaczego, ale chciałam pobiec za Danielem i przywalić mu parę
razy. To tak, jakby osądził mnie o zdradę, wykorzystywanie innych
dla własnych korzyści. To nie ja wymyśliłam tą ucieczkę, tylko
oni. Zdenerwowana ponownie usiadłam, przyciągając nogi do klatki
piersiowej o opierając brodę o kolana.
- Powinniśmy to jakoś
wytłumaczyć – szeptała pod nosem Roxi. - W końcu ktoś kiedyś
też musiał zapomnieć o swoim duralu...
- Może jednak zrobiłam
to specjalnie, co? Bo wiesz, po co miałabym się przemęczać
przywoływaniem jakiegoś pieprzonego durala, skoro mogłam uciekać
w podskokach!
- To, że drzecie się z Danielem na siebie, nie
oznacza, że musisz to na nas przenosić – warknęła, wlepiając
we mnie swój wzrok.
- I wy się zamknijcie! - krzyknął Charlie,
wyrzucając paczkę z czipsami w powietrze.
- Po dłuższych
zastanowieniach nie przypominam sobie, by komukolwiek zdarzyło się
coś takiego, jak Sharlyn... - oznajmiło cicho Cher. Gdyby się nie
odezwała, zapomniałabym, że nadal tutaj była.
- Wszystko
jasne – dodała Roxi.
- Fakt, że nie macie pojęcia czy coś
takiego się kiedyś zdarzyło ma oznaczać, że was okłamuję?
-
Na pewno nie byłabyś pierwsza, którą to spotkało.
- Fajnie
wiedzieć – rzuciłam, podnosząc się z podłogi i biorąc do ręki
mój plecak.
- Gdzie idziesz – zapytał już rozkojarzony
Charlie. Siedział, podtrzymując głowę ręką.
- Nie mam ochoty
siedzieć z osobami, które sądzą, że specjalnie im nie pomogłam,
tylko po to, aby wszyscy zdechli na tej polanie.
- Przestań, to
dziecinne – odrzucił.
- Podobno cała jestem dziecinna, więc
nawet pasuje.
Wychodząc z rudery złożonej z drewnianych desek
słyszałam krzyki. Mało obchodziło mnie, co teraz mają do
powiedzenia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek ginął. Gdybym umiała,
pomogłabym im. Floryści, którzy nie umieją sobie poradzić z
automatami. To było dość ciekawe, stworzyli coś, a nie wiedzą,
jak to unieszkodliwić. Gdzie tu sens.
Brnęłam dalej w gąszcz,
nie mając pojęcia, czy zbliżam się do Rady, czy oddalam jeszcze
bardziej. Czułam, że moja orientacja w terenie równa się z
umiejętnościami Charliego. Miałam nadzieję, że nie natknę się
przypadkiem na Maxa i Daniela, ale zdałam sobie sprawę, że
odeszłam zbyt daleko, by ich spotkać.
Gdy zaczęły boleć
mnie nogi, oparłam się o konar jednego, z większych drzew,
pozwalając osunąć się ciału na ziemię. Moje życie w parę dni
zmieniło się nie do poznania. Byłam niczym bohaterka książki,
zwykła nastolatka, która przez przypadek odkryła swoje prawdziwe
ja. Następnie opanowuje swoje nadprzyrodzone moce, aż w końcu
okazuje się, że jest kimś. Kimś ważnym dla wszystkich dookoła,
kimś, kto ma zniszczyć zło na świecie. Po wielu trudach i walkach
udaje jej się pokonać wroga, przy okazji zdaje sobie sprawę, że
nowe życie jest czymś, na co od dawna czekała. Przygodą,
pozwalającą dostrzec prawdziwe piękno świata, zaakceptować samą
siebie, zdobyć prawdziwych przyjaciół. Moje życie przypominało
powieść, a przynajmniej część życia. Zdecydowanie wolałam
czytać takie historię, niż być taką historią. Jak to ktoś
kiedyś powiedział: „W końcu właśnie tego szukamy w książkach:
wielkich uczuć, które nigdy nie stały się naszym udziałem, i
wielkiego bólu, którego łatwo się pozbyć, zamykając książkę.”
Niestety ja nie potrafiłam zamknąć własnej książki, odcinając
się od bólu. Na nic czekanie na szczęśliwe zakończenie, jeśli
sama go nie stworzę. Właśnie. To ja byłam autorem mojej historii,
ja ją kształtowałam, lecz z pomocą innych ludzi. Moje wybory nie
tylko wpływały na moje życie, jak i na innych. Moje upadki i moje
wzloty dzieliłam z piątką innych bohaterów. Nie mogłam ich tak
po prostu opuścić. Prawdziwa bohaterka, mimo kłótni, nie
uciekłaby od swoich kompanów.
Pełna determinacji podniosłam
się, błagając kogoś, kto zarządza tym światem, aby pozwolił mi
wszystko wytłumaczyć. Chciałam, aby sprawa z tajemniczym Ivarem
się wyjaśniła. Prosiłam, abym mogła wrócić do tamtej
rozpadającej się chaty, i by inni uwierzyli, w to, co mówiłam.
Nie wiedziałam, czy Bóg istnieje, albo chociażby ktoś, kto
utrzymuje tutaj ład i porządek. Jeśli ktoś taki był, aktualnie
byłam pewna, że w tej chwili żartował sobie ze mnie. Kolejne
godziny spędzone na włóczeniu się mijały. Pogryziona przez
komary, cała w pajęczynach, marznąca, z trudem wlokłam się przez
błoto. Zatrzymały mnie męskie głosy. Gwałtownie obróciłam się
dookoła, próbując zlokalizować miejsce, z którego one dobiegały.
Gdy już byłam pewna, puściłam się pędem w tamtą stronę. Ku
mojemu zaskoczeniu nie był to ani Max, ani Daniel, ale ktokolwiek,
kogo znałam. Dwójka mężczyzn niosła coś zawiniętego w czarną
chustę. To coś było ogromne, a oni z trudem stawiali kroki.
Kucnęłam, chowając się za wielkimi krzakami.
- Szef mówił –
zaczął jeden, sapiąc – że musimy to cholerstwo zakopać.
-
Gdzieś mam, co mówił szef. Rzućmy to na ziemie, i spieprzajmy,
póki jest w miarę jasno.
Usłyszałam trzask gałązek, a wielki
pakunek wylądował na ziemi. Mężczyźni zaraz zniknęli w mgle.
Zastanawiałam się, czy powinnam podejść i zobaczyć, co
wyrzucili, czy powinnam uciekać. Ostatecznie ciekawość wygrała, a
ja stąpając powoli podeszłam bliżej chusty. Chwyciłam palcami za
jeden z rogów, i lekko odchyliłam. Szybko przymknęłam oczy.
Światło bijące of tego przedmiotu było zbyt jasne. Po chwili
podjęłam drugą próbę, odrzucając całą chustę w drugą
stronę. Srebrzysta poświata lisa mieszała się z szkarłatną
krwią na jego futrze, które nieregularnie podnosiło się do góry,
aby po chwili opaść.
__________________________________________________
Każdego czytającego prosiłabym o pozostawienie komentarza. (":