-
Słucham? Kim jesteś?
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.