piątek, 6 września 2013

Rozdział 15

- Słucham? Kim jesteś?
- Twoim ojcem oczywiście.
- Śmieszne – burknęłam, skrzywiając się. - Niby dlaczego akurat teraz się pojawiasz i to mówisz?
- Bo masz problemy, nie zauważyłaś? - Mężczyzna zrobił parę kroków w moją stronę.
- Mogłeś zjawić się jakieś dwa tygodnie temu, gdy mnie złapali. Byłoby o wiele milej, jakbyś wtedy mnie wyciągnął z celi.
- Nie rozumiesz. Nie mam wstępu do budynku Rady, jestem wygnańcem.
- Dasz jej spokój, czy muszę ci to przekazać w sposób bardziej brutalny? - Zapytał Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Ryzykuję dla was, zdobywam broń, a ty tak się odwdzięczasz? Dziecinne – odrzucił rozbawiony facet. Gdy stanął bliżej, zauważyłam, że miał niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Prawą ręką chwycił płótno, którym okryty był Ivar. Pociągnął za nie gwałtownie, a jego brwi się uniosły. - Bawicie się w wolontariat, czy co?
- Nie twoja sprawa – ponownie odpowiedział Daniel.
- Rozumiem, tajemnicze zadania grupki nastolatków próbującej umknąć Radzie. Śmierdzi mi to duralem, ale to nie moja sprawa. Czy wy naprawdę myślicie, że uda się wam uciec? Znam twojego ojca, Max. Bardziej zależy mu na Sharlyn, niż na twoim nędznym życiu. Zrobi wszystko by ją znaleźć, torturować, a następnie zabić. Takie rzeczy to dla niego wspaniała rozrywka na niedzielne popołudnie.
Chłopak wyprostował się i napiął mięśnie.
- Więc może – zaczął niepewnie – masz dla nas jakąś propozycje?
- Oczywiście! Myślisz, że po jaką cholerę szlajam się po lesie. Lecz najpierw chciałbym pogadać z swoją córką. Na osobności.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo. - Jeśli chcesz gadać z Sharlyn, musimy być obok.
- Okay – wpatrzona byłam w wysokiego gościa. - Chyba muszę dowiedzieć się o paru rzeczach. Będziemy cały czas w pobliżu, tak? Nie odejdziemy za daleko?
John mrugnął powieką, uśmiechając się w moją stronę.
- Shari, kotku, przecież bym cię nie zranił – odwrócił się do chłopców. - My się przejdziemy, a wy pobawcie się w pierwszą pomoc. Ciekawi mnie, który z was zgodni się na małe usta usta z liskiem.
Miałam ochotę rzucić się na niego, wydrapać gałki oczne, wyrwać język. Cokolwiek, co sprawiłoby, by był mniej wkurzający. Udając się za ojcem rzuciłem ponure spojrzenie w stronę Maxa i Daniela. Gdy zniknęli w oddali klęcząc obok Ivara, ja, wyglądając na beztroską i nieprzejętą życiem lisa powoli stąpałam za brązowowłosym mężczyzną. Mama zawsze powtarzała, że to właśnie po nim odziedziczyłam czuprynę. Czasami wspominała także o charakterze. To możliwe, bym w głębi była taka jak on?
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytałam, chcąc jak najszybciej wchłonąć cenne informację.
- Nie was. To ciebie obserwuję. Chodzę za tobą od końca sierpnia, pilnując, byś była bezpieczna.
- Jakoś słabo ci to wychodzi – prychnęłam, po czym utkwiłam wzrok w koronach drzew. Nie było jeszcze ciemno, a słońce dopiero zachodziło, pozostawiając na niebie pomarańczowo-czerwone smugi. Gałęzie pod wpływem wiatru wyginały się z naturalną lekkością raz w prawo, raz w lewo.
- Fakt, że jesteś kim jesteś nie był przypadkiem. Chciałem, byś została Florystką.
- To ty podrzuciłeś to jajo do kosza na śmieci?
- Można tak powiedzieć. Twój kolega, jak mu było...
- Patrick.
- Tak, on! Lekko mi pomógł. Rano wsadziłem jajo do śmietnika, a potem miałem przebrać się za woźnego, zwędzić coś z twojej szafki i na twoich oczach wrzucić do kosza. Byłem pewny, że cokolwiek by to było, wyciągnęłabyś to bez zastanowienia. Patrick załatwił to za mnie.
- Czyli widziałeś, co on ze mną robił i nie zareagowałeś?
- Miałaś zostać Florystką, Florystką z mocą. Położyłabyś go jednym palcem.
- Dobrze wiedzieć jak mój tatuś się o mnie martwi.
- Nie zgrywaj małej bezbronnej dziewczynki. Posiadasz coś, co każdy Florysta chciałby mieć.
- Komórkę w mózgu, przez którą wszyscy mnie ścigają i chcą zabić? Wolałabym mieć normalne życie, jako nastolatka, której największym problemem jest, w czym ma iść do szkoły.
- Masz ograniczone horyzonty. Pomyśl, ile możesz osiągnąć, ile zmienić. Świat stoi przed tobą otworem. Od ciebie zależy, czy z tego skorzystasz, czy nie.
Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój. Jak on mógł tak po prostu o tym rozmawiać. Zmienił mnie w jakąś swoją broń, myśląc, że gdy o tym się dowiem powiem „okay, spoko”? Miałam rodzinę, która czekała na mnie w domu, zapewne zamartwiając się na śmierć, byłam bliska egzekucji, moja przyjaciółka umarła, a on zachowuje się jakby to była codzienność.
- Czy mama wiedziała?
- Nie.
- Dlaczego żyjesz?
- A co, pragniesz śmierci własnego ojca? - Roześmiał się.
- Jeśli mam być szczera, wolałabym, abyś umarł kiedy byłam mała, niż teraz komplikował moją przyszłość – syknęłam przez zaciśnięte zęby. John automatycznie odwrócił się do tyłu. Stojąc naprzeciw mnie chwycił moje ramię i pociągnął w swoją stronę. Niemal uderzyłabym twarzą o jego klatkę piersiową. Patrzył na mnie z góry, a w jego oczach buzował gniew. Był wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów i o wiele masywniejszy.
- Trochę szacunku, smarkulo. Dałem ci życie, i równie dobrze mogę ci je teraz odebrać.
- W czym ci to pomoże? Jestem Florystką, bo ty tego chciałeś. Masz jakiś swój chory plan, do którego potrzebujesz akurat mnie. Jeśli zginę, zepsujesz wszystko, co zaplanowałeś. Sam sobie zaprzeczasz.
Rozdrażniony szarpnął moją ręką, popychając mnie w bok.
- Zapomniałaś o czymś. Daniel jest taki jak ty.
Próbowałam myśleć racjonalnie. Daniel także posiadał moc, ale do czego Johnowi jest ona potrzebna?
- Może zanim zechcesz mnie gdzieś tutaj zakopać, wyjawisz swój plan.
Mężczyzna zbliżył się wystarczająco blisko, bym mogła poczuć ciepłe powietrze wydychane z jego ust. Przystawił wargo do mojego ucha, po czym szepnął.
- Wszystko w swoim czasie. - Odsunąwszy się, zawrócił, wracając z powrotem w stronę Maxa i Daniela.
- Co to ma być – oburzyłam się – przyprowadziłeś mnie tutaj, ale w sumie nie wiele wytłumaczyłeś. Żądam wyjaśnień, po jaką cholerę miałam stać się Florystką, i dlaczego wszyscy myślą że nie żyjesz!
Mruknął coś pod nosem, po czym dodał
- Wiedziałem, że będziesz ciekawa, ale jeśli nie przestaniesz zadawać pytań marnie skończysz. Zamierzam ukryć ciebie i twoich przyjaciół tylko z jednego powodu. Ty i Daniel. Resztę wyjawię, gdy już znajdziemy się u mnie.
- U ciebie?
- Chyba nie zamierzacie zostać w tej ruinie. Poza tym u mnie jest o wiele bezpieczniej. Ruszaj się – ponaglił – za niedługo słońce całkowicie zajdzie, a my nie mamy czasu na zabawy w błądzenie po lesie.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Prosiłem, byś się zamknęła...
- Kochałeś mamę? - Wychrypiałam.
- Nie masz już o co pytać?
- Odpowiedz. Kochałeś ją?
- Czy to w jakiś sposób wiążę się z naszą misją? Chyba nie.
- Dlaczego ja. Przecież jest jeszcze Eva i Damian.
- Zastanawiałaś się kiedyś, z jakiego powodu tak różnisz się od nich?
- Nie...
- Może pora na nowe przemyślenia.
- Sugerujesz coś?
- Nikt nie powiedział, że jestem ich ojcem.

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 14

      Wyciągnęłam dłoń, aby dotknąć zwierzęcia, lecz zanim ta zbliżyła się wystarczająco, by zetknąć się z futrem, powoli ją wycofałam. Nie miałam pojęcia, co się stanie. Może i to wyglądało jak lis, ale jego dziwny kolor oraz fakt, że jakaś dwójka dostała polecenie pozbycia się tego nie wróżyło dobrze. Z pyska wydobywały się dźwięki bólu i cierpienia. Coś nakazywało mi pomóc, a rozum uciekać jak najdalej. Lis przypominał durale Maxa czy Cher, ale te, kiedy oberwały od automatów zniknęły, nie umarły.
      Wzięłam głęboki wdech i wstałam. Musiałam jak najszybciej znaleźć resztę i opowiedzieć im o tym, co znalazłam. W końcu to oni byli specjalistami od takich rzeczy. Moje serce biło jak szalone, a ja próbowałam się uspokoić. Gdy zaczęłam odchodzić, poczułam ból. Jakby coś chciało mi rozerwać klatkę piersiową. To coś nakazywało mi zawrócić, wziąć zwierzę na ręce i znaleźć schronienie. Nie potrafiłam nabrać powietrza do płuc, dławiłam się i krztusiłam. Zrobiłam jeden mały krok w tył, a wszystko ucichło. Jeszcze raz obrzuciłam srebrzystego lisa spojrzeniem, po czym owinęłam go płótnem, tak, by tylko głowa wystawała. Następnie powoli go uniosłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z wielkości i wagi zwierzęcia.
      Dookoła panował mrok, gdy napotkałam kogoś w miarę żywego. Spodziewałam się wszystkiego, automatów, wrogich Florystów, nawet kogoś z Rady. Na moje szczęście był to tylko Max z Danielem. Wiedziałam, że krzyczenie ich stronę będzie czystą głupotą. Ktoś mógł się kręcić w tej okolicy. Ujrzałam stertę suchych gałęzi i od razu wiedziałam, co zrobię. Zdecydowałam, że będzie to lepsze od nawoływania. Odwrócą się, zobaczą mnie i po sprawie. Z zwierzęciem na rękach stanęłam na gałązkach, a te złamały się, wydając przy tym dość głośne dźwięki.
      Usłyszałam huk wystrzeliwanego pocisku, po czym natychmiast upadłam. Lis wylądował zaraz obok moich nóg, a jego piski mnie ogłuszały. Położyłam się na brzuchu, lekko pocierając dłonią o tkaninę, w którą był zawinięty.
- Kto tam?! - Głos Daniela rozciągnął się echem po lesie.
Wstałam, wyciągając ręce do góry. Chłopcy stali tam, zupełnie zbici z tropu. Max po chwili rzucił się w moją stronę, zadając setki pytań, czy nie zostałam postrzelona. Nie czułam bólu. Na szczęście nic mi się nie stało.
- Cholera, Sharlyn. Mogłaś po prostu zawołać – oburzył się Daniel.
Odburknęłam coś pod nosem, klnąc na siebie w myślach.
- Co tu robisz? - zapytał Max, zdezorientowany. - Nie słyszałem żadnego pomysłu, abyś wychodziła z kryjówki.
Więc nie wiedzieli. W duchu ucieszyłam się, że nie mają pojęcia o kłótni. Wzruszyłam ramionami.
- Skąd macie broń? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Znaleźliśmy - powiedzieli równocześnie.
Zerknęłam na nich przymrużając oczy.
- Znaleźliście dwulufowe strzelby tak po prostu w lesie?
- Jesteśmy niedaleko Rady, takie rzeczy się tu walają.
- No pewnie...
- Mniejsza z tym – przerwał nam Daniel. - Co niesiesz?
Jak miałam im to wytłumaczyć? Znalazłam coś, co wygląda jak dural, a mój rozum nakazał go ze sobą wziąć? Uznają mnie za idiotkę.
- Tak jakoś, chciałam wrócić i przypadkiem natknęłam się na na jakiś gości, wywalili to w lesie – uklękłam, ukazując lisa. - Czułam, że po prostu muszę go zabrać ze sobą, więc tak zrobiłam. Jeśli to jakiś problem, to...
- Problem? - rzucił cicho Daniel. - Ty na serio nie wiesz, kto to jest?
Pokręciłam przecząco głową, opuszczając ją w dół. Kolejna rzecz, o której widocznie powinnam wiedzieć. Czy znów zacznie krzyczeć? Chłopak kucnął obok mnie, delikatnie przeczesując futro zwierzęcia. Zatrzymał rękę obok czerwonej plamy. Odkąd ostatnio na nią zerkałam znacznie się powiększyła. Daniel zwrócił się w stronę Maxa, który stał z szeroko otwartymi powiekami.
- Co zrobimy? Przecież to niemożliwe... Tak się nie da.
- Nigdy nie słyszałem, ani czytałem o czymś takim – odpowiedział szeptem Max.
- Shar – teraz chłopak popatrzył na mnie – opisz tamtą dwójkę. Co mówili?
Wróciłam myślami do tamtego zdarzenia.
- Niewiele do gadania. Nie pamiętam ich wyglądu, ale jeden powiedział, że szef kazał im to zakopać. Rzucili lisa pod drzewo i sobie poszli.
- Dlaczego go nie zakopali, skoro był taki rozkaz?
- Skąd mam wiedzieć. Może im się po prostu nie chciało.
Daniel wstał, podnosząc równocześnie zwierzę.
- Musimy wrócić i pokazać go Roxi. Możliwe, że chociaż ona będzie cokolwiek wiedziała.
- Czytałem masę książek o duralach i ich zachowaniach, ale w żadnym nie było niczego o rozdzielaniu durala z Florystą.
- Czyli jednak to jest dural – dodałam, upewniając się.
- Tak, nawet twój dural. Przynajmniej był nim, kiedy ostatnio go wzywałaś – Max otarł dłonią twarz. - Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane.
- Stop – moje myśli wariowały. - Jak to mój dural?
- Pamiętasz, kiedy krzyczeliśmy, żebyś wezwała Ivara? To właśnie on.
- Chyba niemożliwością jest skrzywdzenie durala, tak? Przecież kiedy automaty chciały nas zaatakować, te rzuciły się na nich, a kiedy któryś z nich obrywał, po prostu znikał.
- Też nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Może ktoś się z nami bawi. Teoretycznie, kiedy dural odnosi jakiekolwiek obrażenia, powinien wycofać się i udać do Anozu. Tam dochodzi do siebie. Chwile to zajmuje, ale wraca jak nowy.
- Anozu? - skrzywiłam się.
- Tak jakby inny wymiar. Durale wykluwają się ze zdolnością podróżowania po wymiarach. Anoz to ich ojczysty wymiar, tak jakby dom. Wykluwając się dusza durala przechodzi z Anozu do naszego świata, wstępując w te jaja. Sam nie mam pojęcia, jak to dokładniej działa. Każda dusza – dural ma swoje imię. Mój dural to Zuko, twój Ivar, a Daniela to Desa.
- Matko, kto wymyśla te wszystkie nazwy?
- Nie wiem, ale jak się dowiesz, to daj znać.
Za dużo informacji jak na parę dni. Czułam, ze przy takim tempie moja głowa niedługo eksploduje. Najpierw odczuwałam stratę Cass, a teraz nawet nie umiem płakać nad tym, że mój dural jest ranny, choć nie powinien, a ja do tego nawet go nie pamiętam.
      Pociągnęłam Maxa za bluzę, po czym schowałam dłonie do kieszeni. Chłopak odwrócił twarz w moją stronę.
- Czy coś się stanie, jeśli on umrze? - cicho wymamrotałam ostatnie słowo.
- Gdy Florysta umiera, dusza durala odłącza się od ciała, wracając do Anozu, a ciało się rozkłada. W tym przypadku nic nie jest pewne.
- Czyli nie ma jak z powrotem go ze mną złączyć?
- Będziemy myśleć – uśmiechnął się zachęcająco. - Damy rade, mamy jedną z najlepszych Florystek w swojej małej armii – Roxi. Nie ma niczego, co by się przed nią ukryło.
      Opuściwszy głowę w dół zaczęłam obserwować własne buty. Dalej zastanawiałam się, skąd ta dwójka wytrzasnęła bronie. Może kogoś zaatakowali. Choć od razu skreśliłam ten pomysł. Floryści wydawali się być... słabi. Kiedy automaty zaatakowały, nie byli w stanie zrobić niczego, co by ich powstrzymało. Nie wiedzieli jak walczyć, jedynie durale jakoś pomogły. Po co mieliby wymyślać coś, co byłoby w stanie pokonać samych stwórców.
      Szmer gałęzi przerwał moje przemyślenia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam dorosłego mężczyznę. Brązowe, lekko kręcone włosy odstawały w każda możliwą stronę. Stał, nie ruszając się. Zauważyłam, że patrzył wprost na mnie.
- Miało cię tu nie być – powiedział srogim głosem Max, stając przede mną.
- Chciałem ją zobaczyć.
Mnie?
- Już widziałeś, możesz odejść.
- Co tam niesiecie? – Spytał zaciekawiony.
Facet wydawał się być znajomy. Kogoś mi przypominał. Próbowałam rozgryźć, kim on mógł być, i dlaczego akurat mnie chciał zobaczyć.
- Nie twoja sprawa – warknął Daniel.
- Nikt cię chyba nie nauczył szacunku, chłopcze. Sharlyn – uśmiechnął się –  ta dwójka nie może ci zabronić porozmawiać z własnym ojcem, co? W końcu nie widzieliśmy się przez tak długo. Trzeba to jakoś nadrobić.