niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 8

No więc niedziela i nowy rozdział!
Mam nadzieję, że sprawa z zmierzchem jakoś się wyprostuje. XD. Jeśli mam być szczera, nie chcę zżynać z innych książek jakichkolwiek pomysłów, a nawet specjalnie tego nie robię. Jeżeli coś wam przypomina inną książkę, to wiedzcie, że ja piszę to co w danym momencie wpadnie do mojej szalonej głowy. Mogę jeszcze dodać, że aktualnie parę rozdziałów do przodu mam zaplanowane, może w następnym tygodniu pojawi się rozdział 9, bo 3 klasy piszą testy, a ja mam wolne. :)
Co do waszych blogów, ostatnio zaniedbałam się z czytaniem niektórych ff, ale obiecuję wszystko nadrobić!
Rozdział dedykuję Sówce, która zawsze jest obok mnie i pomaga mi z tą historią( i nie tylko). Kocham cię. ♥
Czekam na wasze komentarze. :D


Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu, o ile dało się to tak nazwać. Wyglądało to na jamę utworzoną w skalnej ścianie. Żadnych łączeń, czysta natura. Prawdopodobnie była noc, gdyż po chwili starań, gdy wytężyłam wzrok dostrzegłam w górnej części skały małe kwadratowe okienko. Bez żadnych krat, było tam, i jakby wołało do mnie „uciekaj!”. Kolejną zadziwiającą rzeczą w tym wszystkim był fakt, że gdy postanowiłam się odwrócić, zauważyłam wielki otwór. Tak, jakby w pokoju brakowało jednej ściany. Powoli wstałam, odruchowo łapiąc się za szyję. Wymacawszy miejsce, gdzie trafiła mnie ta dziwna strzałka, stwierdziłam, że miałam coś pod skórą. Jakby mała szklana kuleczka utkwiła w środku. Postanowiłam o tym nie myśleć. Podeszłam bliżej nieznanego otworu, i dostrzegłam dwóch mężczyzn. Stali, wpatrując się przed siebie, obaj po bokach mojej „celi”. Jakoś nie potrafiłam brać tego wszystkiego na poważnie. Cela bez krat? To musiały być jakieś żarty. Zerknęłam najpierw w lewo, później w drugą stronę, po czym oceniłam, ze to musiały być jakieś lochy. Korytarz, na którym stali mężczyźni ciągnął się w nieskończoność, zanikając w ciemności. Od korytarza prowadzącego odchodziło kilkanaście wnęk w ścianach, podobnych do takiej, w której się znajdowałam. Przed sobą też dostrzegłam takie pomieszczenie, a w nim także znajdowało się małe okienko bez krat. Paranoja, czysta paranoja. To musiał być jakiś sen, albo żart. Może spóźnione prima aprilis? Na pewno, spóźnione o parę miesięcy... Musiałam się stąd wydostać.
- Halo! - krzyknęłam do jednego z mężczyzn. - Pomocy! Powie mi pan, co ja tu robię?
Czekałam, aż odpowie, lecz po dłuższej chwili milczenia straciłam cierpliwość.
- Cholera jasna, co ja tu robię?! - znów podniosłam głos, próbując wyjść z wielkiej groty, kierując się wprost na mężczyznę. Gdy byłam już blisko, ogarnął mnie niekończący się ból. Zaczęłam krzyczeć zamykając oczy. Towarzyszyło mi okropne uczucie, jakby wsadziła mokre palce do gniazda, po czym nastałoby kopnięcie prądem, tylko w tym przypadku owe kopnięcie było o wiele silniejsze. Otworzyłam oczy, błagając o litość. Nagle ujrzałam niebiesko-srebrne „pioruny” kierujące się z sufitu jaskini na sam dół. Te, które były nade mną raziły mnie prądem. Gwałtowanie osunęłam się w tył, lądując na plecach. Nieznane mi kolory przez chwilę jeszcze tańcowały między sufitem a podłogą, szukając celu, na który mogłyby zaatakować. Po chwili zaczęły zanikać, pozostawiając po sobie iskry niosące się w powietrzu w różnych kierunkach. Spojrzałam na swoje dłonie, lecz dziwaczne kraty nie pozostawiły na nich, ani na żadnej części mojego ciała żadnego znaku, blizny, czy chociażby zapachu spalenizny. Przekręciłam się na drugą stronę, powoli zbliżając się na czworaka do ściany z oknem. Nie miałam ochoty sprawdzać, czy posiada podobne właściwości co druga część mojej celi. Oparłam się plecami o zimną skałę, która chłodziła moją skórę. Co chwilę moje ciało nawiedzały dreszcze, a później uczucie rozrywanej skóry. Krzyczałam, płacząc, lecz tamta dwójka prawdopodobnie pilnująca mnie nie interesowała się mną. Cały czas stali, wpatrzeni w ściany naprzeciw. Do diabła z nimi! Gdy mojego ciała nie dręczyły już żadne dreszcze, ani nagłe napady bólu, położyłam się na ziemi, zamykając oczy. Byłam cholernie zmęczona, wszystkie kończyny mnie bolały. Ostatni raz zerknęłam przed siebie, na dwóch tępych osłów, którzy nie umieją nawet zareagować na krzyk. Wyklęłam ich w myślach od najgorszych, po czy zasnęłam.

- I jak ja mam jej to teraz wytłumaczyć, co? Przecież mnie znienawidzi! - krzyknął zielonooki chłopak, podnosząc ręce w geście bezradności. Starszy mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
- Wiedziałeś, w co wchodzisz. Nie możesz mnie o nic winić.
- To miało być inaczej, wszystko miało być inaczej...
- Nie obchodzą mnie twoje szczenięce zachowania! Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od takich osób, ale ty nalegałeś! Patrzyłeś na mnie tymi oczami, prosząc, abym zlecił ci jakieś zadanie, więc to zrobiłem. Zawiodłem się na tobie! - tym razem głos podniósł towarzysz chłopaka. Miał siwe, krótkie włosy, cera, mimo że wyglądała na starą nie posiadała zmarszczek. - Jedna misja, jedna głupia misja, a ty musiałeś wszystko zawalić!
- Niczego nie zawaliłem! Przecież masz to, czego chciałeś!
- Dokładnie, mam to, co chciałem. Ale straciłem ciebie... Jak mogłeś, wiesz, że jesteś jedynym...
- Przestań.
- Ciesz się, że ostatecznie mamy ją w swoich objęciach – starszy mężczyzna wskazał na kogoś leżącego na ziemi. - Gdyby nie fakt, iż możemy ją teraz zabić, zostałbyś wypędzony.
- Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście. Nie wahałbym się przed tą decyzją ani chwili.
Twarz chłopaka zbladła. Nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stał, gapiąc się na swojego towarzysza.
- Koniec tej rozmowy. I tak do niczego nie prowadzi. Przenieś ją do wschodniej części lochów. Kiedy się ocknie powinniśmy się o tym dowiedzieć dzięki nadajnikowi. Wtedy wydamy ją, aby rada osądziła o jej dalszych losach...
Obudziłam się, natychmiastowo wstając. Sama nie wiedziałam, co było dziwniejsze. To, że w śnie Max nawijał jak zdrajca, czy to, że ktoś patrzył na mnie przez otwór w ścianie. Był to jasnowłosy chłopak. Niebieskie oczy były utkwione w mojej twarzy. Minę miał posępną, jakby byłoby mu mnie szkoda.
- Uważaj! Nie wchodź tutaj! - krzyknęłam, żeby go ostrzec przed dziurą w oknie. Gdyby próbował wejść, zapewne skończyłoby się podobnie jak ze mną i próbą podejścia do strażników.
- Nie zamierzam wchodzić, nie jestem idiotą – odpowiedział smutnym głosem.
Odwróciłam się do tyłu sprawdzając, czy strażnicy nas nie podsłuchują, ale ci debile dalej stali na swoich miejscach.
- To automaty. Reagują tylko na ruchy na korytarzu, gdyby ktoś chciał uciec, co oczywiście jest niemożliwe. Napięcie między korytarzem a celom jest silne, aby ktokolwiek mógł się przez nie przedostać. Przynajmniej żywy.
- Wołałam ich... Dlaczego się nawet nie odwrócili?
- Bo są głusi. Nie mogą wyłapywać żadnych dźwięków. Automaty z wadliwą konstrukcją są zsyłane tutaj.
Ponownie popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Mam na imię Daniel i jestem taki jak ty.
- Taki jak ja czyli...
- Jestem wpadką – dokończył za mnie. - Mam takie moce jak ty.
- To dlaczego jeszcze żyjesz? Mnie chcą zabić...
- Bo nikt o tym nie wie. Poprawka, teraz ty o tym wiesz.
- Nie boisz się? No wiesz, że cię wydam?
- Nie – odpowiedział pewnym głosem. - Ufam ci. A czy ty mi ufasz?
- Widzisz, problem tkwi tutaj – zaczęłam, przybliżając się do okienka, ale nie zbyt blisko, aby znów nic mnie nie poraziło – że ja cie nie znam. Nie umiem ufać osobom, których nie znam. Proste, prawda?
- Czasem powinniśmy zaufać obcym osobom, jeżeli od nich może zależeć nasze życie.
- Sugerujesz coś?
- Nie, w żadnym wypadku, ale mogę ci wszystko wyjaśnić.
- Co ty mi możesz wyjaśnić, co? Chyba już wiem wszystko, Max... i inni, od nich wiem.
- Oh. Rozumiem. Chłopca w którym jesteś zakochana znasz od ilu dni? Trzech, czterech? I dla ciebie jest to normalne, że zakochałaś się w tak krótkim czasie? Na serio musiał podbić twoje serce, jeżeli...
- Przestań – warknęłam. - O co ci chodzi, co? Masz coś do niego?
- Sharlyn, jesteś taka głupia, czy tylko na taką wyglądasz?
- Skąd znasz moje imię?!
- Teraz już wszyscy je znają. To przez twojego chłoptasia. Tak cię kocha, że aż przez przypadek skazał cię na wyrok śmierci. Słodko, nieprawdaż?
- To był przypadek...
- Nie. Sharlyn, to nie był przypadek. Jestem tutaj,żeby ci to uświadomić.
- Nie odzywaj się już do mnie! Mam cię dość, jesteś sobie tutaj i myślisz, że możesz mi wcisnąć każdy kit? Wypraszam sobie, mam swój rozum, i wiem jak było!
- Wiem, że emocje w tobie buzują, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć. Twoja sprawa, czy mi uwierzysz, czy nie. Jeśli masz umrzeć, chcę, abyś przynajmniej wiedziała, co tak naprawdę zaszło w ciągu tych kilku dni.
- Kontynuuj....
- Kiedy powstają nowi Floryści... Wiesz, oni, są szkoleni od najmłodszych lat. Poddawani są setkom testów. Teraz znajdujemy się w jednym gigantycznym budynku. Ma on mnóstwo pięter, które są podzielone na różne sektory, aby lepiej wszystko funkcjonowało. Teraz znajdujemy się w najniższym piętrze, możemy to nazwać piwnicą. Są tu okna które wychodzą na zewnątrz, i po tym możesz wnioskować, że budynek nie jest głęboko osadzony. Ostatnio sam zastanawiałem się nad pochodzeniem u mnie tej dziwnej mocy, aż zacząłem nocami zwiedzać poziomy poświęcone testom dzieci branych pod uwagę na Florystów...
- Czyli wkradałeś się tam?
- Jestem grzecznym chłopcem, uznajmy, ze zwiedzałem, a nie wkradałem. Dobrze?
Pokiwałam jedynie głową, czekając na dalsza część opowieści.
- Odkryłem coś, co mnie przeraziło. Pod uwagę brane są dzieci, ze specjalną komórką w mózgu. Ta komórka rozwija twoje moce, gdy już stajesz się Florystą. Dzieciom podczas testów jest ona wycinana, aby nie zagrażały przyszłości. Rada bardzo surowo pilnuje, aby każde dziecko zostało pozbawione tej komórki, gdyż sądzą, iż Floryści mieliby jakiekolwiek moce, mogliby zrzucić ich z „tronu”. Czasem są takie wpadki jak my. Ta komórka dalej znajduje się w naszym mózgu, a gdy już stajemy się Florystami usunięcie jej jest niemożliwe, chyba, że jakiś pacan chciałby zabić parę osób w okolicy. Już raz ktoś spróbował, ale ta komórka posiada zbyt dużą moc, a gdyby została tak po prostu wyciągnięta, mogłoby to wywołać wiele strat. Jeszcze nie odkryłem jak to do końca działa, no ale przejdźmy do sedna sprawy. Michael wysłał Maxa na misję, aby sprawdził, czy posiadasz ową moc.
- Stop. Kto to jest Michael?
- Jest przewodniczącym rady, ojcem Maxa. Nie jest zbytnio zżyty z synem, a chłopak chciał mu udowodnić, że nadaje się do czegoś, więc pozwolił my cię sprawdzić. Abyś lepiej z nim współpracowała zabrał ze sobą felixic.
- Co to jest?
- Coś jak... Emm.... jakby ci to wytłumaczyć, taki sprej, dzięki któremu się zakochujesz. Nie na zawsze, tylko chwilowo.
- HA HA HA, śmieszne. Na serio, jesteś bardzo zabawny! Ale się uśmiałam!
- Mówię prawdę, a ty nie musisz mi wierzyć. Po użyciu felixic podobno spotkałaś się z nim w swoim domu, a następnie w szkole. Z dnia na dzień działa to coraz mocniej. Później, gdy uciekaliście wcisnął ci kit, że tak naprawdę nie chciał tego zrobić, że tak bardzo cię lubi. To wszystko było oszustwem.
- PRZESTAŃ! Mówił szczerze, a ty kłamiesz!
- Widzę, że felixic nadal działa. Mam nadzieję, że przed zebraniem Rady będziesz mogła myśleć o kimś innym, niż o Maxie. Warto czasami pomyśleć o swoim życiu.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów.
- Muszę iść – rzucił szybko Daniel.
- Ale nie skończyliśmy!
- Do zobaczenia – dodał, a potem zniknął gdzieś w krzakach.
- Cholera, nie idź jeszcze! - krzyknęłam, ale to chyba w niczym nie pomogło. Opadła delikatnie na podłogę mojej celi, przyciskając nogi do piersi.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda. Proszę, nich to nie będzie prawdą – szeptałam sama do siebie, próbując przekonać swój umysł, że słowa Daniela były kłamstwem. Później przypomniał mi się mój sen. Max. Max jako zdrajca... I ten starszy mężczyzna. Był to zapewne Michael. Przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Nie umiałam nad tym zapanować, łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich wycierać. Pozwoliłam im płynąć. Chwilowo zapominając o świecie położyłam się skulona na zimnej posadce i zamknęłam oczy. Już nigdy nie pozwolę, aby emocje górowały nade mną.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 7

No więc następuję oczekiwany moment(może tylko przeze mnie?), gdy zostaje opublikowany kolejny rozdział. Co do poprzednich rozdziałów - nastaną w nich małe poprawki. Nie chodzi o zmianę zdarzeń, lecz o poprawę czasów.
Ten rozdział mogę uznać za jeden z najdłuższych, jakie ostatnio napisałam. Mam nadzieję, ze wam wystarczy na dłuższy okres czasu, gdyż muszę napisać nowy rozdział na innego bloga. Ogólnie mało mam ostatnio czasu, więc będę musiała sobie jakoś radzić.
Oczywiście pozostawiajcie po sobie komentarze! :D Za każdy komentarz bardzo dziękuję, dzięki nim mam chęć pisania dalszych przygód Sharlyn.
No to miłego czytania. :3




  Po ciężkim wysiłku dostałam pozwolenie na odpoczynek. Miałam dość, wszystkie kończyny mnie bolały, a jedyne, co chciałam zrobić, to wejść do wanny wypełnionej gorącą wodą i pozwolić im odpocząć. Niestety, gdy zerkałam na twarze moich towarzyszów, wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Dali mi parę minut, aby odsapnęła, ale za chwilę rozpocznie się koszmar. Nie wiedziałam, jaki plan treningu omówili, lecz na pewno nie będzie czasu na obijanie. Nawet Max był w to zamieszany, bo uśmiechał się tajemniczo, gdy na mnie zerkał. Leżałam rozłożona na trawie, z trudem oddychając. Gdy zamknęłam powieki i rozkoszowałam się spokojem, słyszałam śmiechy i otworzyłam oczy. W moim kierunku coś leciało. Nagle poczułam przerażające zimno. Oblali mnie wodą.
- Wstawaj, czas na ciąg dalszy – powiedziała Cassandra, uśmiechając się pod nosem. Jeśli miałam wyrazić swoją opinię na ten temat, to byłam im wdzięczna. Zimna woda pobudziła mnie, jednocześnie dostarczając mi ukojenia. Powoli wstałam, uważając, by się nie przewrócić.
- Bieg mamy załatwiony, pompki też, no to czas na podciąganie na drążku. Niestety nie posiadamy metalowego drążka, więc do dyspozycji zostały ci gałęzie – oznajmił Charlie.
- Może jednak pobiegam sobie, co? - zapytałam się, gdyż wiedziałam, że moje ręce nie dałyby rady podciągnąć ciężaru mojego ciała. I tak już wykończyły się przy pompkach.
- Jest to jakieś wyjście, może tak z dziesięć kilometrów na początek? - zaproponował Max, a ja w myślach dziękowałam mu za starania, które jednak poszły na marne, gdyż Charlie dalej uparcie popierał swoją propozycję.
- Niech jeszcze poćwiczy mięśnie rąk.
- Jutro nie będę w stanie poruszać nimi! - próbowałam uchronić się od diabelskiego wysiłku, lecz mina chłopca mówiła sama za siebie. Nie miałam siły się z nim kłócić, więc tylko dodałam – To ja pójdę poszukać jakiejś ładnej gałązki.
- Grzeczna dziewczynka – Cher uśmiechnęła się pod nosem, a ja w zamian wystawiłam jej języki, i udałam się na poszukiwania, które nie trwały zbytnio długo. Szybko znalazłam grubą, wyglądającą na solidną gałąź, która była na wyciągniecie moich rąk. Zanim jednak podniosłam dłonie, spojrzałam na Charliego, który tym razem zachęcająco kiwał głową.
Ułożyłam dłonie na gałęzi, zostawiając dość dużą odległość między nimi. Zwisałam z wyprostowanymi rękami. Głowę starałam się trzymać w jednej linii z osią ciała. Powoli podciągnęłam się, spokojnie, nie szarpiąc ciałem. Gdy moja broda przekroczyła wysokość gałęzi, opuściłam się z powrotem, prostując ręce. Powtarzałam ćwiczenie automatycznie, aż ramiona zaczęły mnie piec. Wtedy zeskoczyłam i wzięłam głęboki oddech.
- Mam już dość – oznajmiłam, i ku mojej radości nie usłyszałam żadnego sprzeciwu, abym zaprzestała ćwiczyć. Skierowałam się w stronę leżącej butelki wody, po czym wzięłam kilka ogromnych łyków, opróżniając przy tym całą zawartość plastikowego naczynia. Byłam gotowa na dalszą udrękę, więc zerknęłam w kierunku przyjaciół.
- Na dzisiaj koniec – powiedział Max, a Charlie nie protestował. Położyłam się na ziemi dziękując za tą łaskę. Wszyscy zaczęli się śmiać, ja także. Później próbowałam wstać, ale moje ręce odmawiały posłuszeństwa. Nade mną stanęła Roxi i wyciągnęła dłoń, a ja chwyciłam się niej, niczym ostatniej deski ratunku. Gdy stałam już na prostych nogach, ta zarzuciła mi rękę na ramię, otaczając nią moją szyję i oznajmiła:
- Pora ruszyć do domu.
W zupełności się z nią zgadzałam, wykonałam identyczny gest, i teraz szłyśmy przed siebie. Reszta zaraz do nas dołączyła.
- Trochę śmierdzisz, Sharlyn. Nie zapomnij się porządnie wyszorować, bo nie będziemy się do ciebie w szkole przyznawać! - zawołała Cassandra z uśmiechem na twarzy.
- Dokładnie. Kiedy masz urodziny? - spytała Cher.
- Miałam jakiś miesiąc temu – odpowiedziałam, nie mając pojęcia, na co im ta wiadomość jest potrzebna.
- Doskonale! Kupimy ci mydło i szampon jako spóźniony prezent urodzinowy! - oznajmiła ochoczo Cher, a wszyscy zaczęli się chichotać.
- I tak nikt się do mnie w szkole nie przyznaje, więc to nie będzie żadna nowość – wypowiadając te słowa już wiedziałam, że żałuję tego, co właśnie powiedziałam.
- To nie masz przyjaciół, kolegów czy coś w tym stylu? - dopytywał się Charlie, a ja kiwnęłam przecząco głową.
- Może i mam, ale wolę trzymać się od nich z daleka. Nie chciałabym się dowiedzieć, jak skończyła by się dla nich znajomość ze mną, gdyby Lena zainteresowała się och osobami.
- Uu, a kim jest ta Lena? - źrenice Cassandry poszerzyły się, jakby właśnie miała pochłonąć jakąś ważną informację.
- Taka jedna od popularnych, gwiazdka szkoły.
- Czym ją tak uraziłaś, że dziewczyna chcę zniszczyć każdego, z kim się zadajesz?
Zastanawiałam się czy odpowiedzieć, czy milczeć. Z jednej strony miło byłoby się komuś wyżalić, ale z drugiej mogliby mnie wziąć za idiotkę. Postanowiłam milczeć.
- Nie pamiętam, chyba kiedyś wpadłam na nią na korytarzu, czy coś w tym stylu... - aż dziwnie było słyszeć kłamstwa płynące z moich ust, choć ostatnio nie było to żadną nowością. Za każdym razem, kiedy zaczynałam coś zmyślać gubiłam się w słowach. Niestety tak już miałam, chciałam być szczera z ludźmi, ale czasami prawda może wyrządzić więcej szkód niż kłamstwo.
- Z chęcią ją poznam, uwielbiam takie osóbki – dodała Cassandra, uśmiechając się pod nosem. Może i było to dziwne, ale nie sądziłam, by tej dziewczynie chodziło o miłe spotkania, gdzie popijałaby z Leną herbatkę.
- Ciekawie, Cassandro, może zaplanujemy mały wypad z tą Leną na jakieś ciuszki, co? - zapytała Cher z przerażającą powagą.
- Oczywiście! Potem pójdziemy do zoo, rzucimy się lwom na pożarcie i zrobimy parę fotek na pamiątkę!
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale te dwie dziewczyny powalały mnie na łopatki. Szybko doszliśmy do mojego domu, więc pożegnałam się z wszystkimi i weszłam do środka. Na kanapie siedziała Eva wraz z Damianem, śmiejąc się wspólnie z jakiegoś programu telewizyjnego. Ethan w kuchni pomagał matce przy kolacji.
- Cześć, wróciłam – przywitałam się ze wszystkimi, ale chyba nikt tego nie dostrzegł. Nie zrażona całą sytuacją nawet się cieszyłam, bo mogłam w teraz w spokoju pójść się umyć.
Stałam dość długo pod prysznicem, delektując się każdą kroplą ciepłej wody. Gdy postanowiłam wyjść spod strumienia wrzątku, szybko założyłam bieliznę i otuliłam się szlafrokiem, nie pozwalając zimnemu powietrzu na dłuższy kontakt z moim ciałem. Nie byłam głodna, więc jedyne, co zrobiłam, to wytarłam włosy ręcznikiem, rozczesałam i skierowałam się do łóżka. Byłam zmęczona, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Moim wewnętrznym bólem był Max, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Zauważyłam, że od dzisiejszej akcji w łazience postanowił nabrać dystansu, więc ja robiłam to samo. W sumie udało mi się to, kiedy odmówiłam odprowadzenia do domu. To chyba był mój pierwszy krok w stronę koleżeństwa, choć może nie? Nie wiedziałam, co mam począć w takiej sytuacji, być dalej dostępną, czy ukazać mu granice? Mimo, ze wytłumaczył mi, o co chodzi w tym wszystkim, i tak czułam się zawiedziona. Odrzucenie przez jakiegokolwiek człowieka jeszcze nigdy nie wyżłobiło w moim sercu takiej dziury. A co najgorsze, tej otchłani nie umiałam załatać. Wiedziałam, że to zbyt krótki czas, aby stwierdzać takie fakty, ale odkrywając swoją naturę po dzisiejszym dniu, z śmiałością mogłam stwierdzić, że jestem wrażliwa. Cholernie wrażliwa. Nie mogłam sobie na to pozwolić, musiałam wziąć się w garść. Zamknęłam oczy, i wiedziałam, że dam sobie radę.
- Wstawaj! Twoi nowi znajomi czekają na dole, a ty śpisz! No brawa dla ciebie – Eva próbowała mnie obudzić, za ja tylko machnęłam niedbale ręką, nie rozumiejąc jej słów, lecz ta nie dała za wygraną. - Cholera, Sharlyn, rusz to swoje tłuste dupsko!
- No już dobra, dobra – odpowiedziałam, powoli podnosząc się. O dziwo nie czułam bólu mięśni, których spodziewałam się wczoraj wieczorem. Byłam jak nowo narodzona, pełna siły. Nie czekając na dalsze rozkazy Evy szybko odświeżyłam się, spakowałam, ubrałam i poszłam na dół, a tam, zgodnie ze słowami siostry, czekali moi znajomi. Uśmiechnęłam się do całej grupy siedzącej na kanapie, zabrałam z kuchennego blatu kanapki i oznajmiłam, że możemy wychodzić. Gdy jesteśmy już na dworze, Cassandra wysłała mi pytające spojrzenie.
- I jak się czuje nasz kozioł ofiarny?
- Świetnie!
- Nic cię nie boli, nie ma zakwasów?
- Nie.
- A to dziwne, no popatrz Max – tu zwróciła się do chłopaka, który powoli szedł po mojej lewej – nie dość, że wpadka, to do tego z niezłą kondycją.
Max uśmiechnął się do mnie, a ja nie wiedziała, czy zrobić to samo. Wygrała serdeczność i odwzajemniłam ten gest. Byłam silna, dam sobie radę.
- Bądź, co bądź, wyglądasz na wypoczętą – dodał Charlie, a ja mu podziękowałam.
- Na serio chce wam się iść do szkoły w tak piękny dzień? - zapytała się Roxi, widocznie zdołowana naszym wyborem. - Moglibyśmy pójść na rzekę, czy chociażby połazić gdzieś po plaży.
- A co cię naszło na takie wyprawy, co? - odpowiedziała Cher, po której było widać, że także miała ochotę urwać się z lekcji.
- Mamy dziś ponad dwadzieścia pięć stopni Celsjusza! Powinniśmy to jakoś wykorzystać, a nie znów ślęczeć w tych ławkach, koło matołów, którzy nie mają żadnych ambicji!
- No to ich teraz pocisnęłaś, Sówko – roześmiał się Charlie, patrząc na dziewczynę, która raczej potępiała jego zachowanie, milcząc. Chłopak chcąc załagodzić sytuacje szybko dodał – Jestem za! W sumie chętnie zobaczę Roxi w stroju kąpielowym.
Niestety Charlie szybko pożałował swojej wypowiedzi, obrywając od Roxanny z pięści. Zauważając jego reakcję, oraz szacując siłę, z jaką Roxi wykonała swój akt sprzeciwu wobec słów chłopca, z śmiałością mogłam oświadczyć, że nie obejdzie się bez śliwy pod okiem.
- Przepraszam, nie chciałem... - zaczął Charlie, lecz Roxi wyprzedziła wszystkich, przyśpieszając tempo, i ruszyła już w stronę budynku szkoły.
- Brawo, geniuszu. Za odnoszenie się do dziewcząt dostałbyś u mnie dziesięć punktów – oznajmiła Cassandra.
- Wymsknęło mi się, wielka sprawa...
- Kupisz kwiaty, upadniesz na kolana, i jakoś to będzie – wtrąciła się Cher.
- Ta kwiaty... Chyba metalowe, żeby mogła go nimi walić w głowę – Max nie umiał ukryć rozbawienia całą sytuacją. Widocznie musiało to się dość często powtarzać, ponieważ nikt z nich nie brał tego na poważnie.
- W sumie dobry pomysł, jeszcze daj jej kasę, aby zrobiła sobie wysuwające się ostrza z rąk, jak Wolverine, potem zacznij uciekać, a ona niech cię goni. Nie dość, że będzie miała przyjemność z okaleczania twojej osoby, to do tego trochę poćwiczy! - zaproponowała Cassandra, i tym razem już nikt nie potrafił oprzeć się pokusie śmiechu.
Lekcje jak zwykle mijały powoli, a ja jak zawsze nie słuchałam wypowiedzi nauczycieli. Mogli mówić, o czym tylko chcieli, później mnie pytać, a ja opowiadałam jakieś bzdury bez ładu i składu. Później grożono mi złą oceną ze sprawdzianu, a ja dzień przed sprawdzeniem wiadomości uczyłam się całą noc, co skutkowało świetnymi ocenami z owych testów. Po paru przedmiotach przyszedł czas na matematykę, gdzie siedziałam w jednej ławce z Maxem. Cały czas gadaliśmy, chichocząc, nie obeszło się także bez uwagi wpisanej w dziennik. Tym razem nie czułam tej dziwnej bliskości, przyciągania, jak za każdym innym razem, gdy znajdowałam się obok niego. Był jak przyjaciel, opowiadający żarty, wspierający cię. Chwilowo takie wyjście z naszego zamieszania emocjonalnego podobało mi się najbardziej.
Gdy zadzwonił dzwonek, udałam się do sklepiku, a Max dołączył do reszty. Kiedy wracałam z batonem w ręku, w oddali widziałam przyjaciół. Niestety zanim zdążyłam się uchronić przy ich boku, dopadła mnie Lena, popychając w stronę szafek. Wpadłam na nie, obijają sobie głowę o kłódkę jednych, z drzwiczek. Chwilowo obraz dookoła mnie zamazał się, leczy wystarczyło parę mrugnięć powiekami, by doprowadzić wszystko do porządku. Oczywiście chodziło o mój wzrok, a nie o sytuację między mną, a moją byłą przyjaciółką.
- Gdzie ci tak śpieszno, co? Mnie się nie ignoruję, padnij na kolana w akcie przeprosin – nakazała Lena, uśmiechając się szyderczo. Postanowiłam zignorować jej polecenie. Wstałam, już mając jej odpowiedzieć, lecz przede mną stanęła Cassandra.
- Witam koleżankę. Masz jakiś problem dotyczący mojej przyjaciółki? - zapytała, prawie warcząc przez zaciśnięte zęby.
- Nie twoja sprawa, skarbie. To są nasze sprawy, które ciebie nie dotycząc, także odejdź i pozwól nam rozstrzygnąć to między sobą.
- Nie sądzę, by to było możliwe.
- A to dlaczego? - na twarzy Leny było widać irytacje wywołaną zachowaniem Cassandry, ale ona to olewała.
- Bo nie mam zamiaru się stąd ruszyć. Przynajmniej nie bez Sharlyn.
Lena podniosła brwi, i z rozbawieniem popatrzyła na Cassandre, a później na mnie.
- Znalazłaś sobie rycerzyka, co? Haha, biedna Sharlyn musi mieć obstawę, bo boi się przejść korytarzem! - wykrzyczała, co chwile to odwracając głowę w inną stronę, aby każdy mógł usłyszeć.
- Odwal się od niej, dobrze?
- A co ty taka nerwowa? Wyluzuj, jak twoja przyjaciółka, i zmiataj już stąd, śmieciu.
- Nie jestem śmieciem – w Cassandrze coraz bardziej rozbudzał się wściekłość. Wyglądała, a nawet zachowywała się niczym tygrys gotowy do ataku.
- Oh, a skąd ta pewność? - zapytała Lena, wąchając powietrze dookoła. - Nawet pachniesz podobnie. Pachniesz przegraną, jak i twoja koleżanka. Tylko że ona śmierdzi jeszcze fałszywością.
- Lena, ty nie rozumiesz... - po raz kolejny chciałam jej wytłumaczyć, co tak naprawdę się zdarzyło, lecz ta nie dawała za wygraną.
- ZAMKNIJ SIĘ, ZDRADZIECKA SUKO! MIŁO TAK ZABIERAĆ KOMUŚ CHŁOPAKA?! - Lenie chyba pękły nerwy, gdyż zaczęła się wydzierać niczym jakaś histeryczka. Oglądnęłam się za siebie i zauważyłam, że Max z Charliem zmierzają w naszą stronę. Odwróciłam się, z powrotem spoglądając na Lenę i Cassandrę.
- To nie moja wina, to nie było tak! - desperacko próbowałam ratować swoją pozycję, ale nie wychodziło to zbytnio dobrze.
- Powiedziałam, zamknij się! - krzyknęła jeszcze raz, uderzając dłońmi w mój brzuch, przy czym odleciałam do tyłu, ponownie obijając się o szafki.
- Przesadziłaś – powiedziała Cassandra, rzucając się na nią z zaciśniętymi pięściami. Nie byłam w stanie zareagować, jakoś jej powstrzymać. Pierwszy cios trafił prosto w środek twarzy Leny. Słychać było tylko jakiś dziwny odgłos, a ja po chwili ogarnęłam, że nos został złamany, przy czym się wzdrygnęłam. Później doszło jeszcze parę mocniejszych uderzeń w twarz, po czym do działania wkroczył Charlie z Maxem, którzy odciągnęli Cassandrę od Leny, choć ta wyrywała się niczym ryba z dłoni. Charlie coś krzyczał do dziewczyny, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Gdy Cassandra była blisko uwolnienia się z uścisku chłopców, przybiegł nauczyciel, wspomagając utrzymanie jej z dala od Leny, która leżała w tym samym czasie na podłodze, płacząc.
- Mój nos, mój piękny nos... - wtedy pojawił się Patrick, który pomógł dziewczynie wstać, obrzucił nas złowrogim spojrzeniem, a z jego oczu można było wyczytać krótką wiadomość – zapłacisz mi za to.
Kiedy Cassandra zaczęła się uspokajać, Max podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
- Wszystko okej? Nic cię nie boli, nie rozwaliłaś przypadkiem głowy?
- Nie, wszystko w porządku. Przynajmniej ze mną...
- Cassandra już tak czasem ma. Broni stada, niczym zwierzę.
- Powiedzmy, że rozumiem – odpowiedziałam, rozglądając się i szukając przyjaciółki. Po chwili dostrzegłam ją. Szła, a nauczyciel trzymał ją za ramię. Już wszystko wiedziałam, ta droga prowadzi wprost do dyrektora. Na pewno nieźle jej się za to oberwie. Chwilowo czułam się winna, bo to przeze mnie będzie mieć przechlapane. Gdybym poszła z Maxem, zamiast do sklepiku, obyłoby się bez przechodzenia obok Leny, co równałoby się brakiem agresywności ze strony Cassandry. Głupia ja! Jak zwykle musiałam coś zepsuć, gdy było już tak dobrze.
- Chodź – powiedział Max, delikatnie pociągając mnie za sobą. Widocznie musiał wyczuć, ze czuję się winna. - Dołączymy do dziewczyn na polu, w końcu to długa przerwa.
Pokiwałam jedynie głową na znak zgody. Idąc korytarzem rozmyślałam o akcie odwagi Cassandry, choć można było to też nazwać aktem idiotyzmu. Stop. Nie powinnam tak mówić o kimś, kto mnie uratował. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale uważałam jej posunięcie za dość dziwne. Nikt nie stawał w mojej obronie od dzieciństwa, kiedy to Marcus, chłopak z sąsiedztwa mnie dręczył, a gdy Damian się o tym dowiedział, sprał go przy wszystkich dzieciach z okolicy, a ten już nigdy nie odważył się mnie przezywać.
Gdy doszliśmy z Maxem i Charliem do dziewczyn, te były zdziwione brakiem Cassandry w naszym towarzystwie.
- Co tym razem zrobiła? - zapytała się Roxi, próbując unikać wzroku Charliego, któremu to także nie śpieszyło się do jakiegokolwiek kontaktu z nią.
- Cassandra postanowiła się zabawić – odpowiedział Max, uśmiechając się ponuro.
- Komu przywaliła? - kolejne pytanie zadała Cher.
- Lenie – powiedziałam, szukając jakiegoś punktu zawieszenia dla moich oczu. Po chwili odkryłam, jak bardzo interesujący może być kosz na śmieci.
- Mam nadzieję, że mocno – usłyszałam jakiś szept, ale nie mogłam go dopasować do głosu Cher i Roxi.
- Gdybyś to widziała, jak się na nią rzuciła! - ożywił się Charlie, zaczynając opowiedzieć całe zdarzenie. Próbowałam się wsłuchać w jego historię i wyłapać jakieś przebarwione wątki, ale o dziwo na takie nie natrafiłam. Mówił szczerze, nie zmyślając niczego.
- Więc Lena ma złamany nos?! - wykrzyknęła Roxi, nie zwracając uwagi na ludzi przechodzących obok niej.
- Dziewczyno, po prostu żałuj, że cię tam nie było – podsumował Max, a wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy oprócz mnie. Byłam wstrząśnięta ich zachowaniem. Jak wylądowanie Cassandry u dyrektora, czy chociażby fakt tego, że Patrick chciał się na nas zemścić miałby wywoływać radosne emocje?
- Was to śmieszy? - zapytałam, całkowicie zbita z tropu.
- A ciebie nie? - odpowiedziała zdziwiona Cher.
- A co jest śmiesznego w tym, że mogą wywalić Cassandrę ze szkoły, Lena może mieć złamany nos? Bo ja jakoś nie widzę tego w kolorowych barwach.
Wszyscy patrzyli na mnie niczym na jakiegoś klauna, a później znów zaczęli się śmiać. Następnie Cher chyba postanowiła mi wszystko wyjaśnić, bo przestała się chichotać.
- Cassandra nie jest łatwą dziewczyną do zrozumienia, ale też radzi sobie w każdych warunkach. Na pewno nie zdołuje jej tydzień w kozie, czy chociażby sprzątanie śmieci na szkolnym podwórku. Poza tym jeśli przywaliła ona tej Lenie, to musiała mieć powód.
- Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz. Stałyście z nami na korytarzu, a kiedy Cass przywaliła tej idiotce już was tam nie było. Dlaczego uciekłyście? - zapytał Charlie.
- Wcale nie uciekłyśmy! - krzyknęła Roxi. - Stwierdziłyśmy, że nie będziemy czekać na was w nieskończoność.
- Mogłyście pomyśleć, że coś się dzieje, w końcu Cass zaczęła się wydzierać – odparował Max, a dziewczyny popatrzyły się na niego, jakby chciały go zabić. Później chłopak uśmiechnął się łobuzersko, a Cher i Roxi postanowiły mu wybaczyć.
Kiedy wychodziłam ze szkoły, udało mi się dostrzec Cassandrę. Przez resztę dnia albo mnie unikała, albo moje oczy po prostu nie były w stanie jej zlokalizować. Chciałam z nią pogadać, podziękować, ewentualnie ochrzanić. Sama jeszcze nie byłam pewna, którą z trzech wersji miałam wybrać, ale stwierdziłam, że to okażę się w trakcie rozmowy. Podbiegłam do niej, próbując dotrzymać jej kroku. Ta obróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się. Odwzajemniłam ten gest, i postanowiłam zacząć.
- Szczerze nie mam pojęcia, czy na ciebie nakrzyczeć, czy zarzucić się na szyję dziękując za ratunek, ale jednego jestem pewna. Już nigdy tak nie rób.
Cassandra najwidoczniej rozbawiona moją wypowiedzią zaczęła się śmiać, a ja w myślach przeklinałam ich wszystkich za to, że w takich sytuacjach są zdolni do śmiechu.
- Staram się panować nad emocjami, ale jak widzę takie... Normalnie moje nerwy nie wytrzymują, a ja muszę działać. Do tego jeszcze coś o jakiejś fałszywości nawalała. Czy wy się kiedyś znałyście?
- No... No tak. Byłyśmy przyjaciółkami.

- T y i o n a? - zapytała nieźle zdziwiona, a ja tylko pokiwałam głową na znak zgody. - Mogę wiedzieć jakim cudem się już nie przyjaźnicie?
- Kiedyś jej chłopak się do mnie doklejał, ona pojawiła się w niewłaściwym momencie, no i wiadomo w jaką stronę kierują się myśli w takiej sytuacji. Ja odeszłam od cheerleaderek, ona została i teraz mnie dręczy razem z swoim nowym absztyfikantem – Patrickiem.
- Powiem ci tak. Prawdziwa przyjaźń jest wystawiana na wiele prób. Może to była właśnie jedna z nich? Może ktoś u góry uznał, że to nie jest zbytnio prawidłowe połączenie, i postanowił was rozdzielić. Nigdy nie wiadomo, co się stanie w przyszłości, czy nasi najbliżsi nie odwrócą się od nas. Jedyne, co nam wtedy pozostanie, to wiara, nadzieja i zaufanie.
- Nadzieja matką głupich.
- A odwróciłabyś się od matki? - zapytała Cassandra.
W mojej głowie rozpętało się istne tornado myśli i emocji. Słowa tej dziewczyny poraziły mnie swoją prawdą. Szłyśmy tak, obie milcząc, ale wcale nie czułam się z tym niekomfortowo. Gdy doszłyśmy do miejsca, gdzie nasze drogi się rozchodziły, podziękowałam Cassandrze, i poszłam w swoją stronę. Nie miałam pojęcia, że ktoś kiedyś mnie o tym uświadomi. Może rzeczywiście ja i Lena nie byłyśmy sobie przeznaczone, a teraz odkrywam prawidłową ścieżkę? Ścieżkę prowadzącą do wiary, nadziei i zaufania. Ścieżkę do prawdziwej przyjaźni.
Wieczór początkowo wydawał się spokojny. Eva wyszła razem z koleżanką do centrum handlowego, Damian jak zwykle wyruszył na nocny podbój klubów, a matka wraz z Ethanem poszli na kolację. Szczerzę cieszyłam się, że moja mama nie musi martwić się o jego zachowania, ale i także o nałóg. Idealny koniec dnia spędzony samej w domu, odpoczywając na kanapie przy paru świetnych filmach. Mój wymarzony raj, który po niecałej godzinie legł w gruzach. Do mojego domu wbiegła Roxi, ciężko dysząc. Zaraz za nią pojawił się Max, Cher i Cassandra. Spojrzawszy w oczy chłopca wyczytałam tylko jedno – uciekamy. Chciałam się o coś zapytać, ale cała akcja potoczyła się dość szybko. Cher i Cass pobiegły na górę, a Roxi z Maxem pośpieszali mnie, abym się ubierała. Na twarzy dziewczyny dostrzegłam łzy.
- Co się do cholery dzieje?! - tu skończyła się granica mojej wytrzymałości. Tym razem nie żałowałam swoich słów. To był pierwszy raz, kiedy byłam pewna swojej wypowiedzi. Mówiąc te słowa próbowałam zawarczeć, co zabrzmiało dość komicznie, ale nikt nie miał ochoty na żarty.
- Mają Charliego – odpowiedział szybko Max.
- Kto? Kto ma Charliego? - powiedziałam, lecz nie doczekałam się odpowiedzi. Cher i Cassandra zbiegły z góry, trzymając w rękach moje ciuchy, które włożyłam do sterty śmierdzących ubrań, które powinny znaleźć się w praniu. To totalnie zmyliło mój tok myślenia, zaprowadzając mój instynkt w ślepy zaułek. Pamiętam, że wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki. Nie miałam pojęcia, przed czym uciekam, ani czego mam się bać, lecz spojrzawszy na przerażone twarze moich towarzyszy wiedziałam, że wolałabym się z tym nie spotkać. Gdy dobiegliśmy na skraj lasu, dziewczyny zaczęły się rozbierać.
- Em, co wy robicie? - zapytałam, zdziwiona, ale te rzuciły mi reklamówkę, i nakazały także się przebrać. Zrobiłam, co mi kazano, ale patrząc na nie szczerze im współczułam, że z taką ochotą wciskają się w moje śmierdzące, przepocone ciuchy.
- Teraz musimy się rozstać – oznajmiła Roxi.
- Ale jako to? - kolejny raz nie miałam pojęcia, o czym oni gadają.
- Nieważne, Max ci wytłumaczy – burknęła szybko Cassandra. - Pamiętaj, nie zatrzymuj się, to cię nie dopadną – powiedziała, po czym wszystkie trzy zniknęły wśród gęsto osadzonych krzaków.
Nie miałam chwili, aby odsapnąć, gdyż Max natychmiastowo kazał mi biec dalej. Brnąc przed siebie potykałam się o wszystkie możliwe rzeczy, jakie można znaleźć w lesie. Chłopcu szło to lepiej, możliwe, że kiedyś uczył się przemieszczać po takim terenie.
Gdy moje nogi były już wyczerpane, a ciało automatycznie biegło przed siebie, co chwilę to przewracając się na ziemię, chciałam przerwać to wszystko. Z każdym upadkiem rodziła się we mnie myśl, która mówiła, że nie muszę już wstawać. Mogę tu zostań i odpocząć, lecz ja wiedziałam, że zapewne byłby to ostatni odpoczynek w moim życiu. Więc rozkazywałam sobie wstawać i wziąć się w garść. Po dłuższym czasie Max stanął, a ja widząc to ochoczo padłam na ziemię.
- To już koniec, prawda? Nie musimy dalej biec? - pytałam, wierząc, że to co mówię to prawda, lecz rzeczywiście prawdą nie była.
- Chwilowy postój na wyjaśnienie paru spraw – powiedział chłopak siadając obok mnie. - To moja wina.
- Jak to twoja wina? - zapytałam zdziwiona.
- To ja ich tu sprowadziłem. To przez moją głupotę.
- Max... co zrobiłeś?
- Wezwałem ich. Skontaktowałem się z radą, chcąc posiąść wiedzę na temat twojej mocy, bo nigdy w życiu się z czymś takim nie spotkałem. Jakieś trzy godziny temu dostałem wiadomość – rada się zbliża. Co gorszę, chce cię zabić. Myślałem, że jak ich do ciebie nie doprowadzę, to cię nie znajdą, gdyż nie wzywasz Ivara za często, a oni w ten sposób właśnie namierzają Florystów. Niestety myliłem się. Zaczęli demolować cały pokój, a Charlie próbował się im stawiać. Załatwili go. Postrzelili go czymś. Potem uciekłem razem z dziewczynami, obmyślając plan. One wzięły twoje ciuchy, aby durale członków rady goniły je, a nie ciebie. Są jak psy myśliwskie, wiesz? Bez ustanku podążające za swoim celem. One mogą teraz zginąć, ty możesz zginąć, Charlie zapewne już zginął. I to wszystko moja wina.
- To nie twoja wina... po prostu chciałeś wiedzieć, z czym masz do czynienia. To nie twoja wina... - powtarzałam te słowa w kółko, jakby były jakimś zaklęciem, które miałoby wyleczyć Maxa. Niestety nie byłam pewna, czy on mnie słuchał. Później odwrócił się w moją stronę, a swoimi dłońmi lekko chwycił moja twarz. Następnie zbliżył się, a gdy nasze usta dzieliły centymetry, wyszeptał.
- Zależy mi na tobie.. Cholernie zależy mi tobie. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził... - wypowiedziawszy te słowa zaczął powoli przysuwać się coraz bliżej moich ust. Twarz oblała mi się gorącem, a w moim żołądku mogłam wyczuć setkę motyli.
Kiedy byliśmy tak blisko pierwszego pocałunku, coś ukłuło mnie w szyję. Max gwałtownie odsunął się ode mnie, krzycząc coś, czego nie mogłam zrozumieć. Ostatni wspomnieniem były czarne postacie odciągające chłopaka w stronę drzew. Wtedy osunęłam się delikatnie na ziemie, czując, że zbliża się mój koniec.