Mam nadzieję, że sprawa z zmierzchem jakoś się wyprostuje. XD. Jeśli mam być szczera, nie chcę zżynać z innych książek jakichkolwiek pomysłów, a nawet specjalnie tego nie robię. Jeżeli coś wam przypomina inną książkę, to wiedzcie, że ja piszę to co w danym momencie wpadnie do mojej szalonej głowy. Mogę jeszcze dodać, że aktualnie parę rozdziałów do przodu mam zaplanowane, może w następnym tygodniu pojawi się rozdział 9, bo 3 klasy piszą testy, a ja mam wolne. :)
Co do waszych blogów, ostatnio zaniedbałam się z czytaniem niektórych ff, ale obiecuję wszystko nadrobić!
Rozdział dedykuję Sówce, która zawsze jest obok mnie i pomaga mi z tą historią( i nie tylko). Kocham cię. ♥
Czekam na wasze komentarze. :D
Obudziłam się w ciemnym
pomieszczeniu, o ile dało się to tak nazwać. Wyglądało to na
jamę utworzoną w skalnej ścianie. Żadnych łączeń, czysta
natura. Prawdopodobnie była noc, gdyż po chwili starań, gdy
wytężyłam wzrok dostrzegłam w górnej części skały małe
kwadratowe okienko. Bez żadnych krat, było tam, i jakby wołało do
mnie „uciekaj!”. Kolejną zadziwiającą rzeczą w tym wszystkim
był fakt, że gdy postanowiłam się odwrócić, zauważyłam wielki
otwór. Tak, jakby w pokoju brakowało jednej ściany. Powoli
wstałam, odruchowo łapiąc się za szyję. Wymacawszy miejsce,
gdzie trafiła mnie ta dziwna strzałka, stwierdziłam, że miałam
coś pod skórą. Jakby mała szklana kuleczka utkwiła w środku.
Postanowiłam o tym nie myśleć. Podeszłam bliżej nieznanego
otworu, i dostrzegłam dwóch mężczyzn. Stali, wpatrując się
przed siebie, obaj po bokach mojej „celi”. Jakoś nie potrafiłam
brać tego wszystkiego na poważnie. Cela bez krat? To musiały być
jakieś żarty. Zerknęłam najpierw w lewo, później w drugą
stronę, po czym oceniłam, ze to musiały być jakieś lochy.
Korytarz, na którym stali mężczyźni ciągnął się w
nieskończoność, zanikając w ciemności. Od korytarza prowadzącego
odchodziło kilkanaście wnęk w ścianach, podobnych do takiej, w
której się znajdowałam. Przed sobą też dostrzegłam takie
pomieszczenie, a w nim także znajdowało się małe okienko bez
krat. Paranoja, czysta paranoja. To musiał być jakiś sen, albo
żart. Może spóźnione prima aprilis? Na pewno, spóźnione o parę
miesięcy... Musiałam się stąd wydostać.
- Halo! - krzyknęłam do jednego z mężczyzn. - Pomocy! Powie mi pan, co ja tu robię?
Czekałam, aż odpowie, lecz po dłuższej chwili milczenia straciłam cierpliwość.
- Cholera jasna, co ja tu robię?! - znów podniosłam głos, próbując wyjść z wielkiej groty, kierując się wprost na mężczyznę. Gdy byłam już blisko, ogarnął mnie niekończący się ból. Zaczęłam krzyczeć zamykając oczy. Towarzyszyło mi okropne uczucie, jakby wsadziła mokre palce do gniazda, po czym nastałoby kopnięcie prądem, tylko w tym przypadku owe kopnięcie było o wiele silniejsze. Otworzyłam oczy, błagając o litość. Nagle ujrzałam niebiesko-srebrne „pioruny” kierujące się z sufitu jaskini na sam dół. Te, które były nade mną raziły mnie prądem. Gwałtowanie osunęłam się w tył, lądując na plecach. Nieznane mi kolory przez chwilę jeszcze tańcowały między sufitem a podłogą, szukając celu, na który mogłyby zaatakować. Po chwili zaczęły zanikać, pozostawiając po sobie iskry niosące się w powietrzu w różnych kierunkach. Spojrzałam na swoje dłonie, lecz dziwaczne kraty nie pozostawiły na nich, ani na żadnej części mojego ciała żadnego znaku, blizny, czy chociażby zapachu spalenizny. Przekręciłam się na drugą stronę, powoli zbliżając się na czworaka do ściany z oknem. Nie miałam ochoty sprawdzać, czy posiada podobne właściwości co druga część mojej celi. Oparłam się plecami o zimną skałę, która chłodziła moją skórę. Co chwilę moje ciało nawiedzały dreszcze, a później uczucie rozrywanej skóry. Krzyczałam, płacząc, lecz tamta dwójka prawdopodobnie pilnująca mnie nie interesowała się mną. Cały czas stali, wpatrzeni w ściany naprzeciw. Do diabła z nimi! Gdy mojego ciała nie dręczyły już żadne dreszcze, ani nagłe napady bólu, położyłam się na ziemi, zamykając oczy. Byłam cholernie zmęczona, wszystkie kończyny mnie bolały. Ostatni raz zerknęłam przed siebie, na dwóch tępych osłów, którzy nie umieją nawet zareagować na krzyk. Wyklęłam ich w myślach od najgorszych, po czy zasnęłam.
- I jak ja mam jej to teraz wytłumaczyć, co? Przecież mnie znienawidzi! - krzyknął zielonooki chłopak, podnosząc ręce w geście bezradności. Starszy mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
- Wiedziałeś, w co wchodzisz. Nie możesz mnie o nic winić.
- To miało być inaczej, wszystko miało być inaczej...
- Nie obchodzą mnie twoje szczenięce zachowania! Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od takich osób, ale ty nalegałeś! Patrzyłeś na mnie tymi oczami, prosząc, abym zlecił ci jakieś zadanie, więc to zrobiłem. Zawiodłem się na tobie! - tym razem głos podniósł towarzysz chłopaka. Miał siwe, krótkie włosy, cera, mimo że wyglądała na starą nie posiadała zmarszczek. - Jedna misja, jedna głupia misja, a ty musiałeś wszystko zawalić!
- Niczego nie zawaliłem! Przecież masz to, czego chciałeś!
- Dokładnie, mam to, co chciałem. Ale straciłem ciebie... Jak mogłeś, wiesz, że jesteś jedynym...
- Przestań.
- Ciesz się, że ostatecznie mamy ją w swoich objęciach – starszy mężczyzna wskazał na kogoś leżącego na ziemi. - Gdyby nie fakt, iż możemy ją teraz zabić, zostałbyś wypędzony.
- Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście. Nie wahałbym się przed tą decyzją ani chwili.
Twarz chłopaka zbladła. Nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stał, gapiąc się na swojego towarzysza.
- Koniec tej rozmowy. I tak do niczego nie prowadzi. Przenieś ją do wschodniej części lochów. Kiedy się ocknie powinniśmy się o tym dowiedzieć dzięki nadajnikowi. Wtedy wydamy ją, aby rada osądziła o jej dalszych losach...
Obudziłam się, natychmiastowo wstając. Sama nie wiedziałam, co było dziwniejsze. To, że w śnie Max nawijał jak zdrajca, czy to, że ktoś patrzył na mnie przez otwór w ścianie. Był to jasnowłosy chłopak. Niebieskie oczy były utkwione w mojej twarzy. Minę miał posępną, jakby byłoby mu mnie szkoda.
- Uważaj! Nie wchodź tutaj! - krzyknęłam, żeby go ostrzec przed dziurą w oknie. Gdyby próbował wejść, zapewne skończyłoby się podobnie jak ze mną i próbą podejścia do strażników.
- Nie zamierzam wchodzić, nie jestem idiotą – odpowiedział smutnym głosem.
Odwróciłam się do tyłu sprawdzając, czy strażnicy nas nie podsłuchują, ale ci debile dalej stali na swoich miejscach.
- To automaty. Reagują tylko na ruchy na korytarzu, gdyby ktoś chciał uciec, co oczywiście jest niemożliwe. Napięcie między korytarzem a celom jest silne, aby ktokolwiek mógł się przez nie przedostać. Przynajmniej żywy.
- Wołałam ich... Dlaczego się nawet nie odwrócili?
- Bo są głusi. Nie mogą wyłapywać żadnych dźwięków. Automaty z wadliwą konstrukcją są zsyłane tutaj.
Ponownie popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Mam na imię Daniel i jestem taki jak ty.
- Taki jak ja czyli...
- Jestem wpadką – dokończył za mnie. - Mam takie moce jak ty.
- To dlaczego jeszcze żyjesz? Mnie chcą zabić...
- Bo nikt o tym nie wie. Poprawka, teraz ty o tym wiesz.
- Nie boisz się? No wiesz, że cię wydam?
- Nie – odpowiedział pewnym głosem. - Ufam ci. A czy ty mi ufasz?
- Widzisz, problem tkwi tutaj – zaczęłam, przybliżając się do okienka, ale nie zbyt blisko, aby znów nic mnie nie poraziło – że ja cie nie znam. Nie umiem ufać osobom, których nie znam. Proste, prawda?
- Czasem powinniśmy zaufać obcym osobom, jeżeli od nich może zależeć nasze życie.
- Sugerujesz coś?
- Nie, w żadnym wypadku, ale mogę ci wszystko wyjaśnić.
- Co ty mi możesz wyjaśnić, co? Chyba już wiem wszystko, Max... i inni, od nich wiem.
- Oh. Rozumiem. Chłopca w którym jesteś zakochana znasz od ilu dni? Trzech, czterech? I dla ciebie jest to normalne, że zakochałaś się w tak krótkim czasie? Na serio musiał podbić twoje serce, jeżeli...
- Przestań – warknęłam. - O co ci chodzi, co? Masz coś do niego?
- Sharlyn, jesteś taka głupia, czy tylko na taką wyglądasz?
- Skąd znasz moje imię?!
- Teraz już wszyscy je znają. To przez twojego chłoptasia. Tak cię kocha, że aż przez przypadek skazał cię na wyrok śmierci. Słodko, nieprawdaż?
- To był przypadek...
- Nie. Sharlyn, to nie był przypadek. Jestem tutaj,żeby ci to uświadomić.
- Nie odzywaj się już do mnie! Mam cię dość, jesteś sobie tutaj i myślisz, że możesz mi wcisnąć każdy kit? Wypraszam sobie, mam swój rozum, i wiem jak było!
- Wiem, że emocje w tobie buzują, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć. Twoja sprawa, czy mi uwierzysz, czy nie. Jeśli masz umrzeć, chcę, abyś przynajmniej wiedziała, co tak naprawdę zaszło w ciągu tych kilku dni.
- Kontynuuj....
- Kiedy powstają nowi Floryści... Wiesz, oni, są szkoleni od najmłodszych lat. Poddawani są setkom testów. Teraz znajdujemy się w jednym gigantycznym budynku. Ma on mnóstwo pięter, które są podzielone na różne sektory, aby lepiej wszystko funkcjonowało. Teraz znajdujemy się w najniższym piętrze, możemy to nazwać piwnicą. Są tu okna które wychodzą na zewnątrz, i po tym możesz wnioskować, że budynek nie jest głęboko osadzony. Ostatnio sam zastanawiałem się nad pochodzeniem u mnie tej dziwnej mocy, aż zacząłem nocami zwiedzać poziomy poświęcone testom dzieci branych pod uwagę na Florystów...
- Czyli wkradałeś się tam?
- Jestem grzecznym chłopcem, uznajmy, ze zwiedzałem, a nie wkradałem. Dobrze?
Pokiwałam jedynie głową, czekając na dalsza część opowieści.
- Odkryłem coś, co mnie przeraziło. Pod uwagę brane są dzieci, ze specjalną komórką w mózgu. Ta komórka rozwija twoje moce, gdy już stajesz się Florystą. Dzieciom podczas testów jest ona wycinana, aby nie zagrażały przyszłości. Rada bardzo surowo pilnuje, aby każde dziecko zostało pozbawione tej komórki, gdyż sądzą, iż Floryści mieliby jakiekolwiek moce, mogliby zrzucić ich z „tronu”. Czasem są takie wpadki jak my. Ta komórka dalej znajduje się w naszym mózgu, a gdy już stajemy się Florystami usunięcie jej jest niemożliwe, chyba, że jakiś pacan chciałby zabić parę osób w okolicy. Już raz ktoś spróbował, ale ta komórka posiada zbyt dużą moc, a gdyby została tak po prostu wyciągnięta, mogłoby to wywołać wiele strat. Jeszcze nie odkryłem jak to do końca działa, no ale przejdźmy do sedna sprawy. Michael wysłał Maxa na misję, aby sprawdził, czy posiadasz ową moc.
- Stop. Kto to jest Michael?
- Jest przewodniczącym rady, ojcem Maxa. Nie jest zbytnio zżyty z synem, a chłopak chciał mu udowodnić, że nadaje się do czegoś, więc pozwolił my cię sprawdzić. Abyś lepiej z nim współpracowała zabrał ze sobą felixic.
- Co to jest?
- Coś jak... Emm.... jakby ci to wytłumaczyć, taki sprej, dzięki któremu się zakochujesz. Nie na zawsze, tylko chwilowo.
- HA HA HA, śmieszne. Na serio, jesteś bardzo zabawny! Ale się uśmiałam!
- Mówię prawdę, a ty nie musisz mi wierzyć. Po użyciu felixic podobno spotkałaś się z nim w swoim domu, a następnie w szkole. Z dnia na dzień działa to coraz mocniej. Później, gdy uciekaliście wcisnął ci kit, że tak naprawdę nie chciał tego zrobić, że tak bardzo cię lubi. To wszystko było oszustwem.
- PRZESTAŃ! Mówił szczerze, a ty kłamiesz!
- Widzę, że felixic nadal działa. Mam nadzieję, że przed zebraniem Rady będziesz mogła myśleć o kimś innym, niż o Maxie. Warto czasami pomyśleć o swoim życiu.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów.
- Muszę iść – rzucił szybko Daniel.
- Ale nie skończyliśmy!
- Do zobaczenia – dodał, a potem zniknął gdzieś w krzakach.
- Cholera, nie idź jeszcze! - krzyknęłam, ale to chyba w niczym nie pomogło. Opadła delikatnie na podłogę mojej celi, przyciskając nogi do piersi.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda. Proszę, nich to nie będzie prawdą – szeptałam sama do siebie, próbując przekonać swój umysł, że słowa Daniela były kłamstwem. Później przypomniał mi się mój sen. Max. Max jako zdrajca... I ten starszy mężczyzna. Był to zapewne Michael. Przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Nie umiałam nad tym zapanować, łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich wycierać. Pozwoliłam im płynąć. Chwilowo zapominając o świecie położyłam się skulona na zimnej posadce i zamknęłam oczy. Już nigdy nie pozwolę, aby emocje górowały nade mną.
- Halo! - krzyknęłam do jednego z mężczyzn. - Pomocy! Powie mi pan, co ja tu robię?
Czekałam, aż odpowie, lecz po dłuższej chwili milczenia straciłam cierpliwość.
- Cholera jasna, co ja tu robię?! - znów podniosłam głos, próbując wyjść z wielkiej groty, kierując się wprost na mężczyznę. Gdy byłam już blisko, ogarnął mnie niekończący się ból. Zaczęłam krzyczeć zamykając oczy. Towarzyszyło mi okropne uczucie, jakby wsadziła mokre palce do gniazda, po czym nastałoby kopnięcie prądem, tylko w tym przypadku owe kopnięcie było o wiele silniejsze. Otworzyłam oczy, błagając o litość. Nagle ujrzałam niebiesko-srebrne „pioruny” kierujące się z sufitu jaskini na sam dół. Te, które były nade mną raziły mnie prądem. Gwałtowanie osunęłam się w tył, lądując na plecach. Nieznane mi kolory przez chwilę jeszcze tańcowały między sufitem a podłogą, szukając celu, na który mogłyby zaatakować. Po chwili zaczęły zanikać, pozostawiając po sobie iskry niosące się w powietrzu w różnych kierunkach. Spojrzałam na swoje dłonie, lecz dziwaczne kraty nie pozostawiły na nich, ani na żadnej części mojego ciała żadnego znaku, blizny, czy chociażby zapachu spalenizny. Przekręciłam się na drugą stronę, powoli zbliżając się na czworaka do ściany z oknem. Nie miałam ochoty sprawdzać, czy posiada podobne właściwości co druga część mojej celi. Oparłam się plecami o zimną skałę, która chłodziła moją skórę. Co chwilę moje ciało nawiedzały dreszcze, a później uczucie rozrywanej skóry. Krzyczałam, płacząc, lecz tamta dwójka prawdopodobnie pilnująca mnie nie interesowała się mną. Cały czas stali, wpatrzeni w ściany naprzeciw. Do diabła z nimi! Gdy mojego ciała nie dręczyły już żadne dreszcze, ani nagłe napady bólu, położyłam się na ziemi, zamykając oczy. Byłam cholernie zmęczona, wszystkie kończyny mnie bolały. Ostatni raz zerknęłam przed siebie, na dwóch tępych osłów, którzy nie umieją nawet zareagować na krzyk. Wyklęłam ich w myślach od najgorszych, po czy zasnęłam.
- I jak ja mam jej to teraz wytłumaczyć, co? Przecież mnie znienawidzi! - krzyknął zielonooki chłopak, podnosząc ręce w geście bezradności. Starszy mężczyzna tylko pokręcił przecząco głową, po czym zaczął się śmiać.
- Wiedziałeś, w co wchodzisz. Nie możesz mnie o nic winić.
- To miało być inaczej, wszystko miało być inaczej...
- Nie obchodzą mnie twoje szczenięce zachowania! Mówiłem, żebyś trzymał się z dala od takich osób, ale ty nalegałeś! Patrzyłeś na mnie tymi oczami, prosząc, abym zlecił ci jakieś zadanie, więc to zrobiłem. Zawiodłem się na tobie! - tym razem głos podniósł towarzysz chłopaka. Miał siwe, krótkie włosy, cera, mimo że wyglądała na starą nie posiadała zmarszczek. - Jedna misja, jedna głupia misja, a ty musiałeś wszystko zawalić!
- Niczego nie zawaliłem! Przecież masz to, czego chciałeś!
- Dokładnie, mam to, co chciałem. Ale straciłem ciebie... Jak mogłeś, wiesz, że jesteś jedynym...
- Przestań.
- Ciesz się, że ostatecznie mamy ją w swoich objęciach – starszy mężczyzna wskazał na kogoś leżącego na ziemi. - Gdyby nie fakt, iż możemy ją teraz zabić, zostałbyś wypędzony.
- Naprawdę byś to zrobił?
- Oczywiście. Nie wahałbym się przed tą decyzją ani chwili.
Twarz chłopaka zbladła. Nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Stał, gapiąc się na swojego towarzysza.
- Koniec tej rozmowy. I tak do niczego nie prowadzi. Przenieś ją do wschodniej części lochów. Kiedy się ocknie powinniśmy się o tym dowiedzieć dzięki nadajnikowi. Wtedy wydamy ją, aby rada osądziła o jej dalszych losach...
Obudziłam się, natychmiastowo wstając. Sama nie wiedziałam, co było dziwniejsze. To, że w śnie Max nawijał jak zdrajca, czy to, że ktoś patrzył na mnie przez otwór w ścianie. Był to jasnowłosy chłopak. Niebieskie oczy były utkwione w mojej twarzy. Minę miał posępną, jakby byłoby mu mnie szkoda.
- Uważaj! Nie wchodź tutaj! - krzyknęłam, żeby go ostrzec przed dziurą w oknie. Gdyby próbował wejść, zapewne skończyłoby się podobnie jak ze mną i próbą podejścia do strażników.
- Nie zamierzam wchodzić, nie jestem idiotą – odpowiedział smutnym głosem.
Odwróciłam się do tyłu sprawdzając, czy strażnicy nas nie podsłuchują, ale ci debile dalej stali na swoich miejscach.
- To automaty. Reagują tylko na ruchy na korytarzu, gdyby ktoś chciał uciec, co oczywiście jest niemożliwe. Napięcie między korytarzem a celom jest silne, aby ktokolwiek mógł się przez nie przedostać. Przynajmniej żywy.
- Wołałam ich... Dlaczego się nawet nie odwrócili?
- Bo są głusi. Nie mogą wyłapywać żadnych dźwięków. Automaty z wadliwą konstrukcją są zsyłane tutaj.
Ponownie popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Mam na imię Daniel i jestem taki jak ty.
- Taki jak ja czyli...
- Jestem wpadką – dokończył za mnie. - Mam takie moce jak ty.
- To dlaczego jeszcze żyjesz? Mnie chcą zabić...
- Bo nikt o tym nie wie. Poprawka, teraz ty o tym wiesz.
- Nie boisz się? No wiesz, że cię wydam?
- Nie – odpowiedział pewnym głosem. - Ufam ci. A czy ty mi ufasz?
- Widzisz, problem tkwi tutaj – zaczęłam, przybliżając się do okienka, ale nie zbyt blisko, aby znów nic mnie nie poraziło – że ja cie nie znam. Nie umiem ufać osobom, których nie znam. Proste, prawda?
- Czasem powinniśmy zaufać obcym osobom, jeżeli od nich może zależeć nasze życie.
- Sugerujesz coś?
- Nie, w żadnym wypadku, ale mogę ci wszystko wyjaśnić.
- Co ty mi możesz wyjaśnić, co? Chyba już wiem wszystko, Max... i inni, od nich wiem.
- Oh. Rozumiem. Chłopca w którym jesteś zakochana znasz od ilu dni? Trzech, czterech? I dla ciebie jest to normalne, że zakochałaś się w tak krótkim czasie? Na serio musiał podbić twoje serce, jeżeli...
- Przestań – warknęłam. - O co ci chodzi, co? Masz coś do niego?
- Sharlyn, jesteś taka głupia, czy tylko na taką wyglądasz?
- Skąd znasz moje imię?!
- Teraz już wszyscy je znają. To przez twojego chłoptasia. Tak cię kocha, że aż przez przypadek skazał cię na wyrok śmierci. Słodko, nieprawdaż?
- To był przypadek...
- Nie. Sharlyn, to nie był przypadek. Jestem tutaj,żeby ci to uświadomić.
- Nie odzywaj się już do mnie! Mam cię dość, jesteś sobie tutaj i myślisz, że możesz mi wcisnąć każdy kit? Wypraszam sobie, mam swój rozum, i wiem jak było!
- Wiem, że emocje w tobie buzują, ale pozwól mi wszystko opowiedzieć. Twoja sprawa, czy mi uwierzysz, czy nie. Jeśli masz umrzeć, chcę, abyś przynajmniej wiedziała, co tak naprawdę zaszło w ciągu tych kilku dni.
- Kontynuuj....
- Kiedy powstają nowi Floryści... Wiesz, oni, są szkoleni od najmłodszych lat. Poddawani są setkom testów. Teraz znajdujemy się w jednym gigantycznym budynku. Ma on mnóstwo pięter, które są podzielone na różne sektory, aby lepiej wszystko funkcjonowało. Teraz znajdujemy się w najniższym piętrze, możemy to nazwać piwnicą. Są tu okna które wychodzą na zewnątrz, i po tym możesz wnioskować, że budynek nie jest głęboko osadzony. Ostatnio sam zastanawiałem się nad pochodzeniem u mnie tej dziwnej mocy, aż zacząłem nocami zwiedzać poziomy poświęcone testom dzieci branych pod uwagę na Florystów...
- Czyli wkradałeś się tam?
- Jestem grzecznym chłopcem, uznajmy, ze zwiedzałem, a nie wkradałem. Dobrze?
Pokiwałam jedynie głową, czekając na dalsza część opowieści.
- Odkryłem coś, co mnie przeraziło. Pod uwagę brane są dzieci, ze specjalną komórką w mózgu. Ta komórka rozwija twoje moce, gdy już stajesz się Florystą. Dzieciom podczas testów jest ona wycinana, aby nie zagrażały przyszłości. Rada bardzo surowo pilnuje, aby każde dziecko zostało pozbawione tej komórki, gdyż sądzą, iż Floryści mieliby jakiekolwiek moce, mogliby zrzucić ich z „tronu”. Czasem są takie wpadki jak my. Ta komórka dalej znajduje się w naszym mózgu, a gdy już stajemy się Florystami usunięcie jej jest niemożliwe, chyba, że jakiś pacan chciałby zabić parę osób w okolicy. Już raz ktoś spróbował, ale ta komórka posiada zbyt dużą moc, a gdyby została tak po prostu wyciągnięta, mogłoby to wywołać wiele strat. Jeszcze nie odkryłem jak to do końca działa, no ale przejdźmy do sedna sprawy. Michael wysłał Maxa na misję, aby sprawdził, czy posiadasz ową moc.
- Stop. Kto to jest Michael?
- Jest przewodniczącym rady, ojcem Maxa. Nie jest zbytnio zżyty z synem, a chłopak chciał mu udowodnić, że nadaje się do czegoś, więc pozwolił my cię sprawdzić. Abyś lepiej z nim współpracowała zabrał ze sobą felixic.
- Co to jest?
- Coś jak... Emm.... jakby ci to wytłumaczyć, taki sprej, dzięki któremu się zakochujesz. Nie na zawsze, tylko chwilowo.
- HA HA HA, śmieszne. Na serio, jesteś bardzo zabawny! Ale się uśmiałam!
- Mówię prawdę, a ty nie musisz mi wierzyć. Po użyciu felixic podobno spotkałaś się z nim w swoim domu, a następnie w szkole. Z dnia na dzień działa to coraz mocniej. Później, gdy uciekaliście wcisnął ci kit, że tak naprawdę nie chciał tego zrobić, że tak bardzo cię lubi. To wszystko było oszustwem.
- PRZESTAŃ! Mówił szczerze, a ty kłamiesz!
- Widzę, że felixic nadal działa. Mam nadzieję, że przed zebraniem Rady będziesz mogła myśleć o kimś innym, niż o Maxie. Warto czasami pomyśleć o swoim życiu.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów.
- Muszę iść – rzucił szybko Daniel.
- Ale nie skończyliśmy!
- Do zobaczenia – dodał, a potem zniknął gdzieś w krzakach.
- Cholera, nie idź jeszcze! - krzyknęłam, ale to chyba w niczym nie pomogło. Opadła delikatnie na podłogę mojej celi, przyciskając nogi do piersi.
- To nie może być prawda, to nie może być prawda. Proszę, nich to nie będzie prawdą – szeptałam sama do siebie, próbując przekonać swój umysł, że słowa Daniela były kłamstwem. Później przypomniał mi się mój sen. Max. Max jako zdrajca... I ten starszy mężczyzna. Był to zapewne Michael. Przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Nie umiałam nad tym zapanować, łzy spływały po moich policzkach, a ja nawet nie starałam się ich wycierać. Pozwoliłam im płynąć. Chwilowo zapominając o świecie położyłam się skulona na zimnej posadce i zamknęłam oczy. Już nigdy nie pozwolę, aby emocje górowały nade mną.